Widowiskowa „Zemsta" w Białostockim Teatrze Lalek

"Zemsta" - reż. Paweł Aigner - Białostocki Teatr Lalek

To jest „Zemsta" Aleksandra Fredry na miarę XXI wieku – tak śmiało można określić spektakl, który w Białostockim Teatrze Lalek wyreżyserował Paweł Aigner. Premiera została przyjęta kilkuminutową owacją na stojąco.

Wszyscy, którzy znają wcześniejsze realizacje Pawła Aignera w Białostockim Teatrze Lalek, m.in. „Texas Jim", „Kandyd czyli Optymizm" czy „Słomkowy kapelusz" wiedzieli, że można liczyć na smakowitą teatralną ucztę. I nie zawiedli się. „Zemsta" Aleksandra Fredry to widowisko utrzymane w szaleńczym wręcz tempie. Aktorzy robią na scenie porządny bajzel. Ale jak robią! Już na samym początku scenografia rozpada się i – to dosłownie. W powietrzu latają kartonowe pudła, snopki siana, ze ścian spadają obrazy, a żyrandol dynda u sufitu. Uwaga widzowie w pierwszych rzędach!

Teatr totalny

Paweł Aigner lubi podlać klasykę sosem nowoczesności, tworząc mieszankę iście wybuchową. Zaciekłe pojedynki na kije i szable, widowiskowa bitwa o mur, miłosne uniesienia, wpadająca w ucho fraza skrząca się dowcipem i zawrotne tempo spektaklu – to wszystko może się widzom podobać. Ponadto aktorzy nie tylko mówią wierszem, ale śpiewają i tańczą. Prawdziwy teatr totalny.

Sąsiedzki spór reżyser pokazuje w bardzo uniwersalny sposób. To szlacheckie zacietrzewienie jest wciąż w Polsce obecne. Narodowe przywary trzymają się mocno. W finale pada słynne: „Zgoda-zgoda, a Bóg wtedy rękę poda", ale wypowiadane z przymusu. Bohaterowie nie mogą na siebie patrzeć, z trudem wyciągają do siebie dłonie. Walka przecież wciąż trwa. Światła nie gasną, a ponownie dochodzi do bijatyki. Bohaterowie okładają się w najlepsze. Przemoc to wciąż sposób na rozwiązywanie konfliktów. Gorzka analiza.

W tym spektaklu nic nie jest na pół gwizdka. Wszystko na 200 procent. Tekst Fredry wręcz wykrzyczany, z pełną zaciekłością, zawziętością. W taki właśnie sposób Polacy sprzeczają się od wieków. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Tu nie ma „przebacz", będzie samo życie.

Aktorzy dają sceniczny popis

Cześnik Raptusiewicz (Ryszard Doliński) to stary kawaler, który łatwo wybucha gniewem. Chce ożenić się z Podstoliną dla pieniędzy. Ryszard Doliński znakomicie wydobywa komizm tej postaci. Na siłę roli oddziałują niuanse – mrugnięcie okiem czy zawadiacki wzrok. W pewnym momencie odgrywa nawet kobietę. Nieco mniej obecny na scenie jest Rejent Milczek (Wiesław Czołpiński). Skryty, małomówny, udaje pobożnego, ale nie liczy się ze zdaniem innych. Za plecami syna knuje intrygę, która ma go unieszczęśliwić.

Papkin w wykonaniu Michała Jarmoszuka to kreacja wybitna. Bohater karykaturalny, o wybujałej wyobraźni, której używa do kreowania nierealnych opowieści na swój temat. Przedstawiał się jako „lew Północy", odważny rycerz, tak naprawdę ubarwiając swój życiorys. Jechał tam, gdzie coś się działo, szedł na pobojowisko, zdzierał z piersi ciał medale i przypinał sobie. Nie posiadał nic poza angielską gitarą i zastawioną kolekcją motyli. Jarmoszuk oddaje cały komizm fredrowskiej postaci. Ubrany jest w mundur łączący style i współczesne spodnie w zielonym kolorze. Na głowie hełm z czerwonym pióropuszem. Reżyser daje aktorowi do ręki mikrofon. Wiadomo, że Jarmoszuk potrafi zaśpiewać, ale piosenkę „Oj, kot! Pani matko, kot, kot narobiłby w pokoiku łoskot" fałszuje jak z nut. Niezwykłe popisy widzowie mogą podziwiać choćby w scenie pisania testamentu. Jarmoszuk serwuje cały zestaw min, rodzajów śmiechu czy szeptów. Znakomicie opanował ruch sceniczny. Brawo.

W roli Wacława występuje Mateusz Smaczny, który jest ostatnio na wyraźnej fali wznoszącej. Jego bohater to rozkochany w Klarze, kipiący energią młodzieniec (świetna scena miłosna z kanapą), który jednocześnie potrafi zawrócić w głowie owdowiałej Podstolinie. Bardzo mocna kreacja, która wyraźnie Smacznemu pasuje. Nieco zniknął Krzysztof Bitdorf w roli Dyndalskiego, ale w scenie pisania listu daje popis swojego komediowego talentu.

W obsadzie mamy dwie panie. Magdalena Ołdziejewska wciela się w Klarę, a Barbara Muszyńska-Piecka – w Podstolinę. Obie odgrywają swoje kreacje brawurowo. Klara to urocza, szczera panna, która jest gotowa walczyć o swoje szczęście. Bardziej skomplikowane zamiary ma Podstolina, którą z kolei chcą usidlić Cześnik i Rejent. Sprytna i zaradna wdowa, mimo upływającego czasu i urody, doskonale potrafi poradzić sobie w męskim świecie. Usidla Wacława (komizm tych scen uwypukla dodatkowo różnica wieku między aktorami ją grającymi), flirtuje z Papkinem, ale w głębi duszy marzy o prawdziwym uczuciu.

Galerię postaci uzupełniają Piotr Wiktorko i Maciej Zalewski tworzący dwuznaczny sceniczny duet oraz Zbigniew Litwińczuk i Krzysztof Pilat w rolach murarzy zmuszanych przez Rejenta do złożenia fałszywych zeznań przeciwko Cześnikowi.

„Rejent to pindol, a Cześnik to bambik"

Warstwa formalna spektaklu jest pełna zaskoczeń. Szybko rozpadająca się scenografia (synonim degrengolady świata) przygotowana przez Magdalenę Gajewską łączy elementy szlacheckie i współczesne. Jesteśmy w szlacheckim dworku, za oknem obowiązkowy „polski krajobraz" z brzozami. Dość widoczne są elementy konstrukcyjne scenografii, które ulegną destrukcji. Ściany saloniku zdobią obrazy głównych bohaterów o rysach aktorów ich grających. Podobną mieszankę mamy w kostiumach. Góra jest historyczna, ale spodnie czy buty już współczesne. Potęguje to komizm postaci. Nie brakuje też pojedynków na szable opracowanych przez Rafała Domagałę, które podsycają tempo przedstawienia.

Ważną rolę w spektaklu pełni muzyka skomponowana przez Tomasza Lewandowskiego. Pojawia się w zaskakujących momentach i wzmaga komediowość scen, w których bohaterowie stają się patetyczni. Aktorzy wykonują także piosenki (również używając mikrofonu), dośpiewują też jak niemal grecki chór. Zabawa tekstem sprzed niemal 200 lat trwa w najlepsze. A ten wypowiadany w określony sposób potrafi być jeszcze bardziej zabawny.

Oczywiście u Aignera nie brakuje odwołań do współczesności. Zaczynając od łamiącej się brzozy, a kończąc na pisanych kredą epitetach: „Rejent to pindol; Cześnik to bambik". Gdy Wacław nie zgadza się ze swoim ojcem, który wybrał mu na żonę podstarzałą Podstolinę, rzuca nawet w jego stronę słowo na „s".

Spektakl Aignera bawi do łez. Jest śmiesznie, ale to śmiech przez łzy. Na scenie oglądamy bowiem gorzką prawdę o nas samych. Czy kiedyś uda nam się zatrzymać w tym szaleństwie?

Anna Dycha
Dziennik Teatralny Białystok
9 czerwca 2023
Portrety
Paweł Aigner

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia