Widownia z kamieniami w dłoniach

"Klątwa", Narodowy Teatr Stary w Krakowie

Od samego początku trudno nie zauważyć, że będziemy świadkami czegoś więcej niż "zwykłego" odegrania dramatu Wyspiańskiego. Całość zdaje się dążyć do zrealizowania eksperymentu teatralnego. Nie ma tu wyraźnie zaznaczonej sceny, widzów na odpowiednie miejsca kieruje Sołtys (Juliusz Chrząstowski), ocieramy się wręcz o bohaterów, którzy w trakcie sztuki zagadują poszczególne osoby, wkraczają na "naszą" stronę. Reżyserka spektaklu (Barbara Wysocka) postanowiła zatrzeć wszelkie granice między widzem a aktorem, między samymi bohaterami, a w końcu między zamkniętym tekstem Wyspiańskiego a nowoczesną formą.

Klątwa” nie jest to dramat ani prosty, ani o przyjemnej tematyce. Nie będzie tu spokojnego oglądania oraz dystansowania się do scenicznych wydarzeń. Bohaterowie wciągają nas w swoje sprawy. Wprowadzają pozorny chaos, ich słowa nachodzą na siebie, ich kroki się przecinają, ten sam tekst powtarza się kilkakrotnie, gra nieznośna muzyka. Pierwsze efekty tego zamieszania widoczne są od razu na twarzach widzów. Skonfundowanie i zniechęcenie miesza się z zaciekawieniem i chęcią odkrycia, co będzie dalej. Łapiemy się na tym, że w tej mozaice głosów i ruchów wybieramy sobie jakąś jedną postać, chwytamy się niemalże ostatniej deski ratunku, aby cokolwiek usłyszeć i zrozumieć.  

Stopniowo dowiadujemy się więcej o bohaterach i problemach ich nurtujących. We wsi panuje susza, a ludzie uznali młodą kobietę, mającą romans z księdzem, za winną. Zażądali ofiary. Dochodzimy do wniosku, że już nic niespodziewanego się nie wydarzy. Czy aby na pewno? Aktorzy podchodzą bardzo blisko i przełamują kolejne bariery na ogół dzielące „ich” i „nas”. Dziewczyna (Justyna Kowalska) nawiązuje rozmowę z widzami, pokazując przy tym różne zdjęcia swojego dziecka oraz wsi. Młoda (fenomenalna w tej roli Katarzyna Krzanowska) chodząc wkoło sceny, prosi widzów o pomoc, tak jakby w tym konflikcie chciała znaleźć kogoś, kto stanie po jej stronie. Cały ten eksperyment przynosi zaskakujący efekt, zostajemy wręcz na siłę włączeni w tę historię. Stajemy się niemymi, trochę zagubionymi świadkami. Odkrywamy nie tylko suche fakty dotyczące całego zdarzenia, ale możemy doświadczyć wszystkich mechanizmów psychologicznych, które doprowadziły do takiej tragedii. Chcąc czy niechcąc, tworzymy silną opozycję wobec samotnej dziewczyny, która morduje swoje dzieci i sama oczekuje śmierci. 

Spektakl kończy doskonały monolog Młodej, stanowiący punkt kulminacyjny całości. Opowiada ona historię swojej śmierci z perspektywy czasu, wchodząc przy tym na drabinę, co jeszcze mocniej podkreśla jej wykluczenie społeczne. Jej ciało pozbawione jest emocji, które widoczne są jedynie na twarzy. Wyrazy padają z takim natężeniem i bólem, że sami czujemy, jakby kamienie pojawiały się w naszych dłoniach. Te kamienie, które zadały śmierć. Jednak chwilę później to współuczestnictwo pryska niczym bańka mydlana. Młoda schodzi z drabiny, bierze wózek i odchodzi, jak gdyby nigdy nic, przypominając nam początek przedstawienia. 

Trudno powiedzieć, czy nasze uczestnictwo w spektaklu to był tylko zamysł reżyserki, ale pewne staje się jedno – daliśmy się prowadzić. Wpędzeni w ślepy zaułek teatru i oczarowani jego mocą, trochę bezwiednie zaczęliśmy wkraczać na „ich” stronę. Niewielu rzeczy możemy być pewni: po której stronie w tym sporze byliśmy, czy on rzeczywiście miał miejsce, czy ofiara przyniosła zniesienie klątwy, co było fikcją, a co magią. Kamienie zniknęły z naszych rąk i być może dlatego czujemy się tak lekko, wychodząc z teatru. A może tylko pozornie lekko…

Jagoda Tendera
Dziennik Teatralny Kraków
20 lutego 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...