Widz syty i Szekspir cały

"Poskromienie złośnicy" - reż: Tadeusz Bradecki - Teatr Śląski w Katowicach

"Ciao ciao Bambino" czy "Ciao ciao Szekspir"? Dyrektor artystyczny Teatru Śląskiego Tadeusz Bradecki zaryzykował niecodzienne równouprawnienie: miłośnikom klasyki dał XVI-wieczną komedię "Poskromienie złośnicy", a wielbicielom fars zaserwował Szekspira

Kiedy Bradecki ogłosił repertuar na drugi sezon jego kadencji w Teatrze Śląskim, pewna grupa widzów mogła poczuć się dyskryminowana. Nie należy wszak zapominać, że katowicka scena ma wierne grono miłośników farsy i komedii. Mówiąc wprost: mieszczan lubujących się w "Mayday" i wyczekujących w każdym sezonie na nowy angielski tytuł, który rozbawi ich do łez. Kiedy na konferencji prasowej wyliczał wśród innych sztuk "Poskromienie złośnicy" nikt nie podejrzewał, że zaryzykuje teatralne równouprawnienie: ambitnym miłośnikom klasyki, serwując komedię z końca XVI wieku, a wielbicielom rozrywki, zamiast Cooneya, podsuwając w tym samym czasie Szekspira.

Angielska farsa? Włoska komedia dell\'arte? Bradecki zdaje się puszczać do widza oko i wołać: a proszę bardzo! Akcję przenosi do słonecznej Padwy przełomu lat 50. i 60. XX wieku, gdzie na ulicach nuci się przeboje m.in. Marino Mariniego. W zabawnej scenografii gdzieś między narodzoną na nowo na płótnie Wenus Botticellego a krzywą wieżą w Pizie Babtista Minola (Wiesław Sławik) wdziewa fartuszek i otwiera swoją kawiarnię. Tylko czekać, aż zapachnie włoską kawą. Są i włoscy amanci: podstarzali kochankowie Gremio i Hortensjo, antagoniści niczym Pantalone i Dottore w satyrycznym wydaniu Jerzego Głybina oraz świetnego Andrzeja Dopierały, który swoje drugie wcielenie chowa pod czarną peleryną. Potrzebny też jest "Romeo" z Werony - pogromca damskich serc z szykiem samego Elvisa, który przybędzie na skuterze (Grzegorz Przybył w roli Petruchia). By komedii stało się zadość, potrzeba jeszcze sprytnego sługi, albo lepiej trzech: wiernego w hulankach Andrzeja Warcaby (Grumio), typowego Arlekina do błazeńskiej puenty Biondello (Dariusz Chojnacki, który właśnie dołączył do katowickiego zespołu) oraz mistrza przebieranek Tranio, który bezbłędnie zmienia się ze sługi w pana (Artur Święs). W tak obsadzonym męskim gronie można rozpocząć wojnę z kobietami: Moniką Radziwon, Jadwigą Wianecką i Bogumiłą Murzyńską.

Widać, że Bradecki zna już dokładnie swój aktorski zespół, bowiem bezbłędnie rozdzielił szekspirowskie role. Fenomenem jest duet Katarzyny i Petruchia. Sceniczny temperament Moniki Radziwon wydaje się być stworzony do roli złośnicy. Jej Katarzyna jest kokieteryjna, apodyktyczna i niebezpieczna jednocześnie. Przechodzi jednak cudowną, małżeńską transformację pod okiem Grzegorza Przybyła - niemłodego fircyka w zalotach, ale dojrzałego mężczyzny, który sprytnie kamufluje się pod powierzchownością brutala. Są siebie warci i warci oklasków za każde sceniczne przekomarzanie.

Miłośnicy farsy i komedii nie będą zawiedzeni (co najwyżej terminem spektaklu, bo bilety sprzedają się wyjątkowo szybko i trzeba je rezerwować miejsca z wyprzedzeniem). Zastanawia mnie tylko, co z miłośnikami Szekspira? Bradecki poskromił tekst i, mimo że nie skreślił stradfordczykowi żadnej frazy, teatralnie pozostał tylko przy zabawnych perypetiach damsko-męskich. W jego spektaklu nie ma miejsca na niuanse, na dyskusję o kulturowych stereotypach przykładnej żony, o wręcz zwierzęcej dominacji mężczyzn i poskramianiu kobiet czy o społecznej nietolerancji wobec panien wyzwolonych (czytaj: złośnic). Po ponaddwugodzinnym seansie człowiek wychodzi i w drodze do domu wciąż nuci "Zuppa romana" czy "Ciao ciao Bambino", a równie dobrze można by zaśpiewać: "Ciao ciao Shakespeare".

Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
6 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...