Wieczór kontrastów

"Wieczór latynoamerykański" - reż. Mauricio Wainrot - Opera Bałtycka w Gdańsku

Na zakończenie sezonu w Operze Bałtyckiej swoją premierę miał Balet Opery Bałtyckiej. "Wieczór latynoamerykański" składa się z trzech bardzo zróżnicowanych części, z których dwie nawiązują do tytułu spektaklu, trzecia zaś przenosi widza w ponure realia II wojny światowej. Tym razem jednak zespół baletowy wypada dobrze, ale nie błyszczy tak, jak w ostatnich swoich spektaklach.

"Wieczór latynoamerykański" pojawił się niejako w zastępstwie za "Święto Wiosny / Dies Irae", którego czerwcową premierę kilka miesięcy temu odwołano. Zadania, by muzykę latynoamerykańską przenieść na deski Opery Bałtyckiej, podjął się Mauricio Wainrot, argentyński choreograf z polskimi korzeniami. Wainrot zdecydował się przygotować trzy taneczne jednoaktówki, łącząc w jednym spektaklu twórczość dwóch wybitnych argentyńskich twórców - Astora Piazzolli i Alberto Ginastery oraz swoje firmowe dzieło - balet "Anna Frank", przygotowany do muzyki węgierskiej kompozytora Béli Bartóka, który zrealizował już 17 razy.

To zestawienie ciekawe, oryginalne i mimo wszystko zaskakujące. O ile efektowne, zbudowane z czterech odrębnych tang, "Cztery pory roku w Buenos Aires" Piazzolli świetnie się uzupełniają z pełną radości i motywów ludowych suitą z baletu "Estancia" Ginastery, o tyle "Muzyka na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę" Bartóka z latynoamerykańskim temperamentem nie ma za wiele wspólnego. To przejmujące, bardzo efektowne, pełne niepokoju i dramatyzmu dzieło, świetnie z kolei koresponduje z pomysłem Mauricio Wainrota, by na nim oprzeć opowieść o faszystowskim terrorze, zaprezentowanym na przykładzie słynnej dzięki swojemu dziennikowi z czasów hitlerowskiej okupacji Anny Frank.

Nim jednak widzowie "Wieczoru..." zobaczą jej taneczny dramat, odbywa się przed nimi, a raczej odbywać się powinno, spontaniczne szaleństwo zmysłowości, namiętności i żywiołowości, jakie niosą ze sobą kompozycje Piazzolli i Ginastery. Wainrot w obu przypadkach stawia na taniec pozbawiony dekoracji, nie licząc kostiumów Carlosa Gallardo. Tango Astora Piazzolli, choreograf postanowił pokazać w odcieniach szarości, co kontrastuje z muzycznym bogactwem kompozycji, ale niestety nie z emocjonalnością wykonania.

Tancerze Opery Bałtyckiej tańczą skomplikowany, pełny figur zbliżonych do tańca sportowego układ bez większych emocji - szczególnie podczas występu par. Zakładanej przez zsynchronizowanie ruchu precyzji nie udaje się osiągnąć, bez względu na to, czy obserwujemy duety (Beata Giza-Palutkiewicz - Ruaidhri Maguire, Sayaka Haruna-Kondracka - Yuto Mutai, Ewelina Adamczyk - Gento Yoshimoto), czy dużo bardziej efektowne układy zbiorowe. Ozdobą tej części jest występ (na scenie) wiolonczelistki Zofii Elwart i skrzypka Tomasza Kulisiewicza i ich instrumentalne popisy solowe.

Tanecznym przeciwieństwem "Czterech pór roku w Buenos Aires" okazała się suita z baletu "Estancia", którą Mauricio Wainrot właśnie w Gdańsku przygotował po raz pierwszy w życiu. Kipiąca emocjami muzyka Ginastery znajduje swoje odbicie w żywiołowym, radosnym, pełnym wątków ludowych tańcu zespołu Baletu Opery Bałtyckiej. Piękny, romantyczny i zmysłowy duet kochanków z elementami tanga wykonują Sayaka Haruna-Kondracka z Bartoszem Kondrackim. Dużo mniej efektowne jest następujące po nim solo Roberto Tallarigo, jednak obraz całej kompozycji jest interesujący i pełen urozmaiceń (efektowne kroczki, zapożyczone z tańców ludowych), a na twarzach tańczących pojawia się uśmiech.

Główną i zarazem najważniejszą częścią wieczoru jest jednak balet "Anna Frank" [na zdjęciu] do muzyki Béli Bartóka. Wybór z pozoru wydaje się niezrozumiały, bo przecież co wspólnego ze współczesną Argentyną mogą mieć ponure czasy hitlerowskiego nazizmu. Choreograf nieprzypadkowo sięga jednak po uniwersalną i rozsławioną dzięki "Dziennikowi Anny Frank" opowieść o żydowskiej rodzinie, ukrywającej się w mieszkaniu jednej z holenderskich rodzin.

Wprawdzie realia argentyńskiego terroru były nieco inne, ale kolejne dyktatury wojskowe, tzw. junty, prześladowały Argentyńczyków przez wiele lat po II wojnie światowej, czyniąc z przeżyć prześladowanych przez hitlerowców Żydów doświadczenie powszechnie zrozumiałe. Wobec faktycznych i domniemanych wrogów czy przeciwników reżimu stosowano podobne, jak za czasów Hitlera, metody - były obozy, wzorowane na nazistowskich obozach koncentracyjnych, stosowano wymyśle tortury i egzekucje, porywano i wywożono w niewiadomym kierunku ludzi, którzy przepadali bez wieści. To wszystko zainspirowało Wainrota do stworzenia baletu przybliżającego pod woalem relacji Anny Frank ponurej opowieści także o własnym kraju i swojej osobistej historii (większość jego rodziny - polskich Żydów - została wymordowana w czasie II wojny światowej).

W odróżnieniu od dwóch pierwszych części opartych na tańcu, "Anna Frank" jest w pełni udramatyzowanym teatrem, a momentami wręcz taneczną pantomimą. Opowieść rozpoczyna się od końca, gdy po wojnie Otto Frank (Daniel Morrison) wchodzi do pustego mieszkania z notatnikiem swojej córki Anny Frank. Otto zaczyna wspominać czasy, gdy to miejsce tętniło życiem, a wraz z nim była żona Edith (Elżbieta Czajkowska-Kłos) oraz córki Margot (Milena Crameri) i Anna (Maria Kielan). Rodzinna sielanka szybko jednak została przerwana przez hitlerowców.

Spektakl od początku jest bardzo ilustracyjny. Choreograf posługuje się bardzo plastycznymi obrazami, które w czytelny sposób przybliżają historię rodziny Franków. Dodatkowo udramatyzowano je m.in. postacią Więźniarki (ciekawy epizod Beaty Gizy-Palutkiewicz) oraz żołnierzy wraz z chodzącym wcieleniem zła - przedstawicielką Gestapo (bardzo dobra rola Agnieszki Wojciechowskiej). To ona w zmienionym w stosunku do oryginału finale posyła ofiary na śmierć, wykrzykując ich personalia. Cała opowieść została przez Wainrota uproszczona, sprowadzona do uniwersalnej przestrzeni pustego pokoju (scenografia Carlosa Gallardo), zapisana w dźwiękach i obrazie, choć także przy zaskakująco niewielkiej ilości tańca. Tego, choćby Maria Kielan w roli Anny Frank, ma zdecydowanie za mało.

Na wysokości zadania po raz kolejny stanęła Orkiestra Opery Bałtyckiej, z polotem grając zróżnicowane formalnie, trudne utwory pod ręką maestro José Marii Florncia. Spektakl jednak nieco za mocno nagłośniono, przez co w momentach bardziej dynamicznych muzyka przytłacza swoim brzmieniem.

"Wieczór latynoamerykański" dzięki grozie ostatniej części ma wartość refleksyjną, a przy tym jest okazją do poznania odrobiny kultury Argentyny. Jednak rozszerzenie tytułu wieczoru na cały obszar Ameryki Łacińskiej wydaje się pewnym nadużyciem. Zespół baletu wychodzi z konfrontacji z odmienną kulturą obronną ręką, chociaż nie powstały kreacje zapadające w pamięć. Trzyczęściowy spektakl raczej nie zapisze się w historii tego zespołu jako jego wyjątkowo udane dzieło, ale z pewnością dobrze się stało, że takie niejednorodne przedstawienie wzbogaciło repertuar Opery Bałtyckiej i pozwoliło zespołowi baletowemu przygotować premierę na koniec sezonu.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
28 czerwca 2019
Portrety
Mauricio Wainrot

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia