Wieczór straconych szans

"Prawdziwa historia śmiechu" - reż. Piotr Wyszomirski - Fundacja Pomysłodalnia

Zapowiadano wieczór pełen śmiechu. Jednak "Prawdziwa historia śmiechu" okazała się chaotyczną próbą pożenienia stand-upu z piosenką aktorską i pseudowykładem poświęconym zjawisku śmiechu, filmowi, rozrywce czy musicalowi. Naprawdę zabawnych, udanych scen w spektaklu Fundacji Pomysłodalnia, którego premiera odbyła się 20 grudnia w Scenie Kameralnej Teatru Muzycznego, jest, niestety, jak na lekarstwo.

Nim artyści pojawią się na scenie, słyszymy patetyczny fragment poematu symfonicznego Richarda Straussa "Also sprach Zarathustra", świetnie kojarzonego jako intro z filmu "2001: Odyseja kosmiczna" Stanleya Kubricka. Kompozycja Straussa stanowi tło dla głosu z offu, streszczającego nam stworzenie świata według Księgi Rodzaju. Dowiemy się też, że siódmego dnia Bóg stworzył... śmiech. Zaraz potem na scenę wchodzi zanoszący się upiornym, sztucznym śmiechem Jokera z "Batmana" Tomasz Więcek, solista Teatru Muzycznego.

Wkrótce do Więcka dołącza Przemysław Pawłowski - aktor, a w "Prawdziwej historii śmiechu" przede wszystkim asystent i akompaniator Tomasza Więcka (warstwa brzmieniowa i muzyka Pawłowskiego w spektaklu należą do najlepszych jego elementów). Więcek proponuje publiczności wspólną rozgrzewkę z klaskaniem na "raz" i "dwa" oraz uśmiechanie się do sąsiadów z rzędu, gorąco zapewniając, że śmiech to zdrowie, więc warto śmiać się jak najwięcej. I pewnie widzowie chętnie podążyliby za tą sugestią, gdyby... mieli z czego się śmiać.

Nie jest nam jednak do śmiechu, gdy Więcek nakłada perukę i śpiewa po polsku przejmujący, smutny song Jackiego Rabinowitza "Mammy" z filmu Alana Croslanda "Śpiewak jazzbandu" (1927 rok), uważany za pierwszy film dźwiękowy (w praktyce był to film częściowo udźwiękowiony). Nie rozbawi też "zakazana piosenka" z czasu II wojny światowej - parodiująca Hitlera "Wąsik, ach ten wąsik", która wykonującemu ją w tamtych czasach Ludwikowi Sempolińskiemu przysporzyła wiele kłopotów (musiał ukrywać się przed hitlerowcami).

Kolejne numery muzyczne przeplatane są mniej lub bardziej udanymi dywagacjami Więcka na temat śmiechu. Przytoczone są m.in. dane z Wikipedii na temat zbiorowej histerii znanej jako Tanganicka epidemia śmiechu z 1962 roku czy fragment wywiadu z Marcello Mastroiannim z telewizji Planete, poświęcony doli artysty musicalowego, niedocenianego przez środowisko artystyczne i publiczność. Słowa Mastroinniego brzmią niemal jak manifest, niemniej - podobnie jak większość pozostałych skojarzeń autora scenariusza i reżysera tego spektaklu Piotra Wyszomirskiego - niewiele mają wspólnego z tytułem przedstawienia, które dryfuje w coraz to nowe muzycznie, filmowo i teatralnie rejony.

Po drodze zdarzają się momenty ciekawe - m.in. piosenka zatańczona z osobami z publiczności, utwory naprawdę udane i zabawne (z najlepszym "Sherry Baby" Frankiego Valli i The Four Seasons, zaśpiewanym przez Więcka z Pawłowskim w duecie albo brawurowe "I'm Too Sexy" w solowym popisie Więcka) czy dobrze wyreżyserowane (w tej kategorii umieścić można słynną "Deszczową piosenkę" z filmu o tym tytule i powstałego później musicalu.

Z kolei najsłynniejszy z hitów "Żywotu Briana" grupy Monty Pythona, który gdyńska publiczność doskonale zna z musicalu "Spamalot" - "Always Look on the Bright Side of Life", wykonano (po polsku) w duchu filmowego pierwowzoru - aktorzy szukają dobrego sposobu na samobójstwo. Zarówno "Deszczowa piosenka", jak i "Always Look on the Bright Side of Life" to utwory doskonale Tomaszowi Więckowi znane, bo wykonywane przez niego od lat na deskach, odpowiednio, Teatru Muzycznego Roma w Warszawie i Teatru Muzycznego w Gdyni.

W "Prawdziwej historii śmiechu" dużo więcej jest jednak rozczarowań. Największe z nich to pomysł, by Tomasz Więcek śpiewał "na luzie", jakby od niechcenia, trochę w formie żartu. W przypadku spektaklu długimi fragmentami właściwie pozbawionego reżyserii oznacza to tyle, że większość utworów wybrzmi zaskakująco bezbarwnie. Pomimo klasy aktora, który robi, co może (na przykład tańcząc a' la Fred Astaire) nie mają one mocy. Inna rzecz, że część z nich, jak wykonana po polsku "Bella" z musicalu "Piękna i Bestia", jest po prostu źle zaśpiewana. Po za tym tytułowa historia śmiechu gdzieś się ulatnia i z formy stand-upu spektakl ewoluuje w program piosenki aktorskiej. Nie ma uzasadnienia (poza absurdalną "boską interwencją", zapożyczoną ze "Spamalota") dla wykonania "Hallelujah" Leonarda Cohena.

Nie wystarczą ambicje, których autorowi scenariusza i reżyserowi "Prawdziwej historii śmiechu" - Piotrowi Wyszomirskiemu - odmówić nie sposób. Również talenty zaproszonych do produkcji artystów Teatru Muzycznego nie wystarczą, by unieść tak trudne i nie najlepiej przygotowane przedsięwzięcie. Oprócz ramowo i niekonsekwentnie nakreślonej historii śmiechu, obserwujemy dużo ciekawszą, choć równie niekonsekwentną próbę opowiedzenia historii kina i rozrywki w ogóle. Gdzieś w to wszystko włączono również musical i dodano garść spostrzeżeń na temat tego niezwykłego przecież gatunku teatru.

Często zapraszana przez aktorów do interakcji publiczność chętnie współpracuje. Potencjał więc w tym spektaklu jest. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że chaos i przypadek, które towarzyszą artystom w tak błyskawicznym sprincie przez epoki, gatunki i skojarzenia, przytłaczają wszystko pozostałe. Dobre chęci to za mało.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
23 grudnia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia