Wiele hałasu o nic

Teatr Wybrzeże za dyrekcji Adama Orzechowskiego coraz bardziej przypomina orkiestrę z Titanica

Teatr Wybrzeże za dyrekcji Adama Orzechowskiego coraz bardziej przypomina słynną orkiestrę z Titanica - choć statek coraz szybciej idzie na dno, to zespół, jak gdyby nic złego się nie działo, gra dalej

Dobry obyczaj nakazuje wstrzymać się z oceną pracy nowego dyrektora teatru przez przynajmniej dwa pełne sezony. Bo pierwszy sezon to zawsze czas na "porządki" po poprzedniku, budowę swojego zespołu artystycznego, przekonanie do własnej wizji. Dopiero w sezonie drugim, przynajmniej teoretycznie, taką wizję można bez problemów realizować. Adam Orzechowski szefuje gdańskiemu Teatrowi Wybrzeże już przez ponad dwa i pół roku. Zatrudniony został przez marszałka województwa pomorskiego na lat pięć. Jak wygląda jego dorobek na półmetku kontraktu?

Porządki po Nowaku

Adam Orzechowski przejął gdańską scenę po poprzednim dyrektorze Macieju Nowaku w świetnej kondycji artystycznej i kiepskiej kondycji finansowej (to właśnie długi teatru były oficjalną przyczyną usunięcia Nowaka ze stanowiska). W połowie 2006 r. Wybrzeże było jednym z "najgłośniejszych" teatrów w kraju, przedstawienia tu zrealizowane regularnie pojawiały się na teatralnych przeglądach i festiwalach, wiele premier odbijało się głośnym echem w ogólnopolskich mediach. Nowakowi udało się stworzyć świetny, niezwykle zgrany zespół aktorski, z którym przygotowywał bardzo zróżnicowany repertuar. W Wybrzeżu nad spektaklami pracowali czołowi twórcy polskiego teatru: Jan Klata, Monika Pęcikiewicz, Wojciech Klemm i Anna Augustynowicz. To właśnie pod okiem Nowaka rozwinęły się talenty dramaturga Pawła Demirskiego i reżysera Michała Zadary. Choć, trzeba to przyznać, w tamtym okresie w Wybrzeżu zdarzały się też spektakularne klapy.

O ile z problemami finansowymi Orzechowski poradził sobie bardzo dobrze (do dziś spłacił cały, wynoszący ponad 700 tys. zł dług, z którym przejął scenę), to jego pierwsze decyzje artystyczne były kontrowersyjne. Swoje szefowanie w Wybrzeżu zaczął od porządków po Nowaku. W ciągu paru miesięcy zdjął z afisza najważniejsze i najlepsze przedstawienia swojego poprzednika. O ile wszystkie teatry w kraju - prócz Wybrzeża, jak się okazało - biją się o Jana Klatę, to Orzechowski bez chwili wahania pożegnał się z wyreżyserowanym przez niego "Fanta$ym" Juliusza Słowackiego i "H.", adaptacją "Hamleta" Szekspira, przygotowywaną na terenie stoczni gdańskiej - moim zdaniem zdecydowanie najlepszym przedstawieniem powstałym na Pomorzu w XXI w. Z repertuaru zniknęli także: dramaturg Paweł Demirski ("From Poland with love", "Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna" i "Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw"), reżyser Monika Pęcikiewicz ("wujaszekwania.txt" oraz "Tytus Andronikus") i Michał Zadara. 

Dość szybko można było się przekonać, jak błędne były to decyzje. "Tytus Andronikus" zgarnął aż cztery z dziewięciu przyznanych nagród w II konkursie na teatralną inscenizację dawnych dzieł literatury europejskiej, nagrodę honorową dla najlepszego spektaklu roku oraz nagrodę za reżyserię od marszałka województwa pomorskiego. A Demirski i Zadara w ciągu kilkunastu miesięcy dołączyli do najważniejszych polskich twórców teatralnych młodego pokolenia. Dla porównania: z repertuaru Nowaka do dziś granych jest w Wybrzeżu zaledwie parę przedstawień, pozostał jednak m.in. recital portugalskich pieśni "Fado" w wykonaniu Marzeny Nieczui-Urbańskiej czy farsa "Koleżanki".

Równolegle z czystkami w repertuarze, pojawiły się zmiany w zespole artystycznym. Co istotne, tylko część z odchodzących osób została zwolniona przez nowego dyrektora, reszta zrezygnowała z pracy sama, nie widząc możliwości współpracy z Orzechowskim. I tak z Wybrzeżem pożegnał się pełniący obowiązki kierownik literacki sceny Paweł Demirski, zatrudniony na etacie reżysera dramaturg Ingmar Villqist (obecnie dyrektor Teatru Miejskiego im. Gombrowicza w Gdyni), historyk teatru i pisarz Mieczysław Abramowicz, który prowadził archiwum oraz liczni aktorzy, m.in.: Arkadiusz Brykalski, Rafał Kronenberger, Marcin Czarnik czy Karolina Adamczyk. Pewnie nie żałują oni odejścia z Gdańska - po tym wydarzeniu mieli okazję występować w spektaklach Klaty czy Zadary, w odróżnieniu od kolegów, którzy w Wybrzeżu zostali. A Brykalski, zdaniem Orzechowskiego zbyt słaby dla Wybrzeża, okazał się jednak na tyle dobrym aktorem, by dostać etat w Starym Teatrze w Krakowie.

Aktorzy, którzy zastąpili odchodzących, nie do końca spełniają pokładane w nich nadzieje. Ściągnięci jako nowe gwiazdy: Dorota Androsz, Krystian Wieczorek, Grzegorz Falkowski, Ewa Jendrzejewska czy Piotr Łukawski występy dobre (ale z pewnością nie wybitne) przeplatają kiepskimi. Na razie najlepiej prezentuje się młody Piotr Chys - ale jest on raczej nadzieją na przyszłość, nie dojrzałym aktorem, który jest już w stanie w pojedynkę "pociągnąć" spektakl.

Co w zamian?

Zajęty porządkami dyrektor kazał na swoje pierwsze premiery czekać aż pięć i pół miesiąca (na marginesie: takie zachowanie chyba powoli wchodzi w krew nowym dyrektorom trójmiejskich scen, dokładnie tyle samo musieliśmy czekać na pierwszą premierę w Teatrze Miejskim po objęciu go przez Villqista). Jednak zaraz po nich stało się jasne, jak będzie wyglądał repertuar Orzechowskiego: złożą się na niego przede wszystkim prapremiery tekstów zachodnich dramaturgów, przeplatane klasyką.

Do dnia dzisiejszego, przez 31 miesięcy pracy Adama Orzechowskiego, obejrzeliśmy w Wybrzeżu 20 nowych przedstawień. Połowa z nich była polskimi prapremierami. Jest to statystyka niezła. Jednak gorzej z poziomem artystycznym, zaledwie cztery z tych 20 realizacji warte są powtórnego obejrzenia. Zdecydowanie ponad przeciętną wybija się udana adaptacja "Blaszanego bębenka" Güntera Grassa w reżyserii Adama Nalepy, kipiąca pomysłami "G upa Laokoona" Tadeusza Różewicza, przygotowana przez Jarosława Tumidajskiego, zaskakująca i świetnie zagrana "Farsa z Walworth" Endy Walsha w reżyserii Orzechowskiego, oraz poruszający "Słodki ptak młodości" Tennessee Williamsa w inscenizacji Grzegorza Wiśniewskiego.

Co znajdziemy w nowym repertuarze Wybrzeża, poza tymi czterema produkcjami? Otóż parę - dosłownie, parę - przedstawień, które ogląda się bez bólu, choć już po paru dniach się o nich zapomina. Tak jest chociażby z "Orkiestrą Titanic" Christo Bojczewa w reżyserii Rudolfa Zioło czy "Onymi" Witkacego w reżyserii Jarosława Tumidajskiego. A przynajmniej osiem tytułów jest tak słabych, że na miejscu Orzechowskiego wstydziłbym się pokazywać je publicznie. Wymienić tu można (żenująco niedobrą) ostatnią gdańską premierę: "Wiele hałasu o nic" Szekspira w reżyserii Orzechowskiego czy graną na dużej scenie - co według mnie dobitnie świadczy o postępującym upadku teatru - infantylną farsę "Dar z nieba" Alana Ayckbourna, przygotowaną przez Tomasza Obarę.

Znamienny jest fakt, że raczej na tarczy niż z tarczą z Wybrzeża wyjeżdżali twórcy o uznanych nazwiskach, po których można było się spodziewać przedstawień co najmniej niezłych. Na gdańskiej scenie polegli, przy pierwszym podejściu za Orzechowskiego: Grzegorz Wiśniewski ("Księżna D\'Amalfi" Johna Webstera), Zbigniew Brzoza ("Komedia omyłek" Szekspira) oraz Wiktor Rubin ("Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego). Nie był to według mnie przypadek, mierne efekty pracy tych artystów, po części musiały być spowodowane złą atmosferą w zespole.

Spadający w zastraszającym tempie poziom artystyczny przedstawień Wybrzeża, znajduje odzwierciedlenie w drastycznie zmniejszającej się liczbie informacji o gdańskich przedstawieniach w ogólnopolskich mediach. Opiniotwórczy krytycy przyjeżdżają tu niechętnie, a gdy już przyjadą, to stwierdzają - zwykle słusznie - że nie warto pisać o tym, co zobaczyli. Przedstawienia Wybrzeża nie są także zapraszane na ogólnopolskie przeglądy i konkursy teatralne, przez dwa i pół sezonu tylko "G upa Laokoona" reprezentowała Gdańsk na 48. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, a "Blaszany bębenek" pojechał na XXVIII Warszawskie Spotkania Teatralne. Do tych "ogromnych" sukcesów dodać należy (całkowicie zaskakującą) nagrodę miesięcznika "Aktivist" za 2007 r. w kategorii "teatr roku".

Nieco więcej Wybrzeżu za Orzechowskiego przypadło laurów lokalnych. Nagrodę teatralną marszałka województwa pomorskiego za 2007 r. zdobył Krzysztof Matuszewski, za rolę Dinnego w spektaklu "Farsa z Walworth" oraz Jarosław Tumidajski za reżyserię "G upy Laokoona". Honorowe wyróżnienie za najlepszy spektakl roku przypadło "Blaszanemu bębenkowi". Do tego należy dodać nagrodę teatralną miasta Gdańska za ten sam rok dla Adama Nalepy za reżyserię "Blaszanego bębenka". Jednak nagrody lokalne dla Wybrzeża świadczą nie o potencjale sceny, ale o słabości trójmiejskiej konkurencji. Bo przyznać trzeba otwarcie, że jedyna profesjonalna dramatyczna scena w promieniu 60 km od Gdańska - czyli Teatr Miejski im. Gombrowicza w Gdyni - żadną realną konkurencją dla Wybrzeża nie jest i to od wielu lat.

Na korzyść Orzechowskiego przemawia na pewno pierwsza edycja Festiwalu Wybrzeże Sztuki. Choć - z powodu ograniczonych środków finansowych - była ona raczej przymiarką do imprezy, którą dyrektor chciałby organizować w przyszłości, to i tak wypadła nieźle. Szczególne brawa należą się Orzechowskiemu za to, że włączył do programu festiwalu wydarzenia przygotowane przez trójmiejskich artystów (muzyka Michała Jacaszka, teatr Dada von Bzdülöw, formację jazzową Pink Freud czy plastyka Jacka Staniszewskiego), zamiast ściągać "gwiazdki" z zewnątrz.

Co wyreżyseruje zespół?

Myślę, że fatalny poziom artystyczny nowych przedstawień Wybrzeża wynika z dwóch podstawowych powodów, złego doboru tekstów i reżyserów. O ile ten pierwszy powód jest pewnie pochodną gonienia na siłę za tekstami prapremierowymi, to drugi jest bardziej złożony. Uznani twórcy, po których można śmiało spodziewać się dobrego spektaklu, do Gdańska po prostu przyjeżdżać nie chcą. Część z nich (Jana Klatę czy Michała Zadarę) skreślił sam Orzechowski. Kolejni pewnie nie chcą pracować w Wybrzeżu, solidaryzując się w ten sposób ze zwolnionym Maciejem Nowakiem. A pozostałych przeraża to, co w gdańskim teatrze się dzieje.

Odsunięcie reżysera od spektaklu nad którym pracuje - to sytuacja wyjątkowa. Wiadomo, że ryzyko słabszego przedstawienia jest immanentnie wpisane w ten zawód. Zwykle więc, gdy twórcy "nie idzie", przesuwa się datę premiery nawet o kilka tygodni, dając reżyserowi więcej czasu na poprawki. A Adam Orzechowski zyskał złą sławę w polskim środowisku teatralnym zachowaniem bez precedensu: w ciągu zaledwie paru miesięcy odebrał spektakle dwójce reżyserów. Najpierw, na początku zeszłego roku - na trzy tygodnie przed premierą - odsunął od pracy Tomasza Gawrona i "Więzienie powszechne" Dirka Dobbrowa dokończył sam. W kwietniu 2008 r. tak samo postąpił z Bogną Podbielską. Podziękował jej za reżyserowanie "Portretu Doriana Graya" Oscara Wilde\'a tydzień przed premierowym pokazem. Spektakl też dokończył sam Orzechowski, choć w materiałach znaleźć możemy wpis "reżyseria: zespół" (biorąc pod uwagę efekt końcowy, wcale nie dziwię się dyrektorowi, że wstydził się firmować go własnym nazwiskiem). W Gdańsku zdarza się także wyrzucanie z obsady aktorów (z całkowitym usunięciem ich roli) kilka dni przed premierą. Taki los spotkał chociażby Piotra Jankowskiego przy "Portrecie Doriana Graya" oraz Justynę Bartoszewicz przy "Poskromieniu złośnicy" Szekspira w reżyserii Szymona Kaczmarka. Takie informacje nie zachęcają tych reżyserów, którzy mogą wybierać w ofertach, do pracy właśnie w Wybrzeżu.

W trwającym sezonie Orzechowski powołał do życia dwa nowe cykle spektakli - przedstawienia "zero-jedynkowe" oraz "Wyspę pełną krzyków" - które pozwolą sprawdzić się na scenie reżyserom młodym, czasem jeszcze studentom. Jednak decyzja ta nie wynika z ogromnej empatii i chęci pomocy młodym twórcom. Po prostu nikogo innego niż paru nieopierzonych artystów nie jest on w stanie do Wybrzeża ściągnąć. Sytuacja taka nie pojawia się dopiero w tym sezonie, niedoświadczeni twórcy pracowali w Gdańsku już wcześniej. Parę razy Orzechowskiemu udało się w takiej sytuacji trafić, jak w przypadku Jarosława Tumidajskiego (któremu morskie powietrze najwyraźniej służy: w Trójmieście przygotował nie tylko interesującą "G upę Laokoona" , ale także - w Teatrze Miejskim w Gdyni - bardzo dobrą "Świętą Joannę szlachtuzów" Brechta) czy Adama Nalepy. Jednak praca młodych reżyserów w Wybrzeżu o wiele częściej kończyła się klapą, tak było w przypadku Giovanniego Castellanosa ("Posprzątane" Sary Ruhl i "Miasteczko G." Michała Walczaka), Michała Kotańskiego ("Spalenie matki" Pawła Sali i "Loretta" George\'a F. Walkera), Eweliny Pietrowiak ("All inclusive" Marka Modzelewskiego) i Szymona Kaczmarka ("Poskromienie złośnicy" Szekspira).

Jak na Titanicu

Wydaje się że Adam Orzechowski jako dyrektor teatru, nigdy nie przeskoczy pewnego, zaledwie średniego poziomu. Przyjechał on do Gdańska prosto z Bydgoszczy. Tam udało mu się, przez sześć lat pracy, wyciągnąć Teatr Polski im. Konieczki z artystycznego niebytu (oraz długów). Stworzył także od zera prestiżową imprezę - Festiwal Prapremier. Jednak naprawdę "rozkręcił" bydgoską scenę Paweł Łysak, za co po dwóch zaledwie latach pracy zdobył Paszport "Polityki". Oczywiście byłoby to niemożliwe, gdyby nie korzystał z dorobku Orzechowskiego, który był twórczo i pomysłowo rozwijany. Natomiast Orzechowski, gdy przyjechał do Gdańska, zaczął od burzenia. Choć artystycznie Wybrzeże stało kilka poziomów wyżej od Teatru Polskiego, to nowy dyrektor zamiast kontynuować - nawet z poważnymi zmianami - pracę Nowaka, skupił się wyłącznie na kwestionowaniu i niszczeniu jego dorobku. Nie proponując niczego poważnego w zamian.

Teatr Wybrzeże w ostatnim czasie coraz bardziej przypomina słynną orkiestrę z Titanica - przywołaną w tytule jednej z gdańskich premier. Choć statek coraz szybciej idzie na dno, to zespół, jak gdyby nic złego się nie działo, gra dalej. I nie obowiązuje tu zupełnie zasada mówiąca, że kapitan schodzi z pokładu ostatni. Bo gdy Adam Orzechowski opuści - mam szczerą nadzieję - za dwa i pół roku Gdańsk, to trójmiejskim widzom pozostanie wrak pełen trupów zamiast teatru.

Mirosław Baran
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
11 lutego 2009
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...