Wielka karuzela historii

"Czarny ogród" - reż. Jacek Głomb - Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

Kazimierz Kutz „Czarny ogród” Małgorzaty Szejnert przyrównał do meteorytu, który spadł na ziemię śląską. To imponujący dokument prezentujący sto lat dziejów Giszowca, miasta ogrodu w Katowicach. Dociekliwość i pasja Szejnert pozwoliły jej zebrać na blisko pięciuset stronach opowieść złożoną z wątków historycznych, społecznych czy artystycznych. „Czarny ogród” to również plątanina pojedynczych historii, wspomnień, które przed reporterką snuli gwarą mieszkańcy górniczego osiedla.

Katowicka saga została wystawiona prapremierowo na deskach Teatru Śląskiego w reżyserii Jacka Głomba. Krzysztof Kopka, autor scenariusza stworzył wariację sceniczną na motywach książki: nadał tempa zdarzeniom, dobudował realistyczne dialogi i dopisał niektóre sytuacje, na przykład fantastyczne zdarzenia w raju czy kłótnię aniołów. Pomimo wyboru z dzieła reporterskiego Szejnert, przedstawienie i tak trwa długo, bo dwie i pół godziny.

Spektakl prezentuje zdarzenia chronologicznie, tak jak w reportażu. Historia zaczyna się w czasach, gdy na Śląsku o wydobywaniu węgla jeszcze nikt nie słyszał, choć coraz poważniej mówi się o potencjale leżących tam złóż naturalnych. Z Wrocławia do Katowic przybywa Georg Giesche (Andrzej Warcaba), który wierzy w prawdziwość nowinek naukowców, ale gdyby ktoś mu wtedy powiedział, że w przyszłości jego ród będzie właścicielem bardzo dochodowych kopalni, popukałby się w czoło. Potem oglądamy zdarzenia już znacznie późniejsze – zaczyna się projektowanie i budowa nowoczesnego osiedla górniczego, czyli Giszowca nazywanego wtedy Gieschewaldem. Wydobycie węgla rozpoczęło się już na całego, trzeba więc dać godziwe lokum dla pracujących tu górników i ich rodzin. Kopalnie rozrastają się, zatrudniejąc coraz więcej ludzi, a każdego roku biją rekord wydobycia.

Sceniczna historia przyspiesza. Jak na szaleńczo kręcącej się karuzeli migają przed nami trzy powstania śląskie i dwie wojny światowe. Z korowodu zdarzeń wychwytuję czasy prosperity i upadku kopalń, strajki górników, zmiany rządów i ustrojów, przemiany na stołkach dyrektorskich spółek kopalnianych. Śląsk raz jest niemiecki, potem polski, to znów niemiecki, a następnie ponownie polski. Giszowiec jest Gieschewaldem, Giszowcem, Osiedlem Staszica, a potem znów Giszowcem. W pewnym momencie koła wieży wyciągowych przestają się kręcić, a kopalnie upadają, ale my i tak gnamy dalej za kolejnymi wydarzeniami. Zdyszani wpadamy we współczesność i tu dopiero zwalniamy a przedstawienie nie daje jednoznacznych odpowiedzi, co będzie dalej. Podobnie jak u Szejnert w otwartym zakończeniu: „Nie ma kopalń. Co będzie dalej? Wszystko zależy od ciebie".

Przed premierą Jacek Głomb podkreślał w jednym z wywiadów, że: „My, Polacy, wciąż myślimy, że wielka historia jest najważniejsza, a te nasze osobiste, małe historyjki, już nie. Wmawia nam się, że nasze życie to wynik Historii. Jest na odwrót: najpierw jest nasze życie, a potem dopiero wielka historia". „Czarny ogród" podobnie jak inne przedstawienia Głomba (szczególnie z nurtu legnickiego, „Łemko", „Orkiestra" i całkiem niedawne „Madonna księżyc i pies" czy „Zabijanie Gomułki") uwypukla jednostkowe opowieści na tle historii przez duże H. Przez zawiłe losy Giszowca prowadzi nas Wojciech Bywalec (Bernard Krawczyk), górnik z Giszowca i obieżyświat. Za życia nie mógł usiedzieć w miejscu, teraz też znudziło mu się siedzenie w raju i postanawia wrócić na ziemię. Bóg chętnie posłucha, co to jest ten Śląsk, bo gańba nie wiedzieć.

Bywalec schodzi więc na ziemię i zagląda przez okienka giszowieckich chałup, a potem betonowych bloków. Uśmiecha się, patrząc jak zaraz po trzecim powstaniu śląskim przyszła żona (Katarzyna Błaszczyńska) ciągnie do ołtarza Alberta-Wojtka Badurę (Dariusz Chojnacki), podczas gdy on orientuje się, że w gorączce przygotowań przedślubnych przeoczył wjazd wojska polskiego do Katowic na czele z generałem Szeptyckim. Bywalec wstępuje też do kościoła, gdzie komunii udziela ksiądz Dudek (Andrzej Warcaba), który w 1939 powita z radością wojska Wehrmachtu wchodzące do Giszowca. Jest też w rozwijającym się zakładzie fryzjerskim Jana Lubowieckiego (Michał Piotrowski), fryzjera i miłośnika malarstwa. Ze współczuciem spogląda, gdy Lubowiecki i jego żona Ela (Krystyna Wiśniewska) dowiadują się o porażeniu mózgowym ich maleńkiego dziecka. Bywalec podgląda też Teofila Ociepkę (Michał Rolnicki) w pracowni malarskiej przy pracy.

„Kiedyś wszystko musi umrzyć, robiliśmy w tej czernicy, i tam wrócimy" – to fragment wypowiedzi malarza Erwina Sówki, którą Małgorzata Szejnert zdecydowała się umieścić na końcu swojej książki. Być może dlatego Małgorzata Bulanda, autorka scenografii, rekwizytów i kostiumów „Czarnego ogrodu" zdecydowała się umieścić zdarzenia rajskie pod ziemią, w kopalni. W dalszych scenach scenografia pozostaje niezmienna. Scena jest czarna, zaciemniona, po bokach widać tylko długie drabiny, jak w dawnych, nie za głębokich szybach kopalnianych. Kolorystyka jest stonowana, dominuje czerń, szarość roboczych ubrań górników, biel wykrochmalonych fartuchów gospodyń i beż drewna. Drewniana jest scena obrotowa w centrum i stojące na niej konie na biegunach. Z tego budulca zostają wykonane także rekwizyty (np. duża słuchawka telefoniczna) i wagonik na węgiel, który w zależności od sceny staje się domem, łóżkiem, stoiskiem fryzjerskim czy trumną.

Szczególnie ważnym elementem scenografii jest scena obrotowa z końmi na biegunach – Głomb uczynił to miejsce osią większości zdarzeń scenicznych. Kręcąca się scena przypomina karuzelę. Tak jak zakręcone są losy śląskich rodzin, które wskakiwały w jedne zdarzenia, by następnie z nich wypaść i zostać wciągniętym w kolejne. Pędząca zbyt szybko karuzela bywa też niebezpieczna. Nieprzystawalność Ślązaków do zmieniających się jak w kalejdoskopie realiów, w jakich się znajdowali niekoniecznie ze swojej winy (np. ścigani przez SS za udział w powstaniach śląskich, a po wojnie piętnowani przez Polaków za wcielenie do Wehrmachtu), powodowała czasem bolesne zawody i błędne decyzje prowadzące do tragedii. Jednak kręcące się statecznie koło życia było też dla śląskich rodzin górniczych z Giszowca źródłem dobrobytu i szczęścia. Wszystko do czasu, gdy koła wieży wyciągowych kopalni przestały się kręcić. Upadały kopalnie, a dziedziczone po dziadkach i rodzicach gospodarstwa w Giszowcu zastąpiono blokami z wielkiej płyty. W blokowiskach rytm dawnego życia został zaburzony i wielu mieszkańców nie umiało tego znieść. To pewnie dlatego w pewnym momencie pod koniec przedstawienia dobroduszne koniki z drewna zastępuje wymyślny łabędź, ale i on wkrótce wykoślawia się i przewraca, a scena obrotowa przestaje się kręcić.

W „Czarnym ogrodzie" wielość zainscenizowanych zdarzeń historycznych i jednostkowych historyjek jest tak duża, że nie sposób ich wszystkich rozszyfrować i zapamiętać. Jednak chyba nie o to chodzi. To przedstawienie obserwuje się jak barwną, pędzącą karuzelę, wychwytując tylko część tych najbliższych sercu historii. Ta dezorientacja widza (na skutek namnożenia wątków, a nie braku dopracowania przedstawienia) być może ma przypominać uczucia rodzin z Giszowca, które wrzucane w kołowrót zdarzeń historycznych, nie zawsze potrafiły się w nich odnaleźć.

Małgorzata Bryl – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pełniła obowiązki sekretarza redakcji kwartalnika teatralnego „nietak!t" i współtworzyła serwis teatralny.pl. Obecnie pracuje jako dziennikarka serwisu informacyjnego GazetaCodzienna.pl - Śląsk Cieszyński on-line. Jej pasją jest teatr, o którym często pisze na łamach czasopism kulturalnych. Współpracowała z: „Dziennikiem Teatralnym", „Performerem", „Didaskaliami", „Ultramaryną" i „Reflektorem".

Małgorzata Bryl-Sikorska
miernik Teatru
19 maja 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...