Wielka kumulacja romantyczna

"Słowacki. 5 dramatów. Rekonstrukcja..." - Teatr Polski w Bydgoszczy

Zderzenie pięciu dramatów historycznych Juliusza Słowackiego, jakiego dokonał Paweł Wodziński, nie mogłoby pojawić się w żadnym kanonie lektur. To już nie tylko dekonstrukcja mitu mesjańskiego, ale pokazanie, jak bardzo polska tożsamość bazuje na pogardzie dla "obcych"

Samobójstwa i rzezie, nagrobne świece i pioruny, srebrne sny i napady obłędu. W inscenizacji pięciu dramatów Słowackiego ("Mazepa", "Sen srebrny Salomei", "Ksiądz Marek", "Horsztyński", "Kordian") wielkie wydarzenia historyczne i ozdóbki z rekwizytorium romantyków lądują na tym samym śmietniku. Dowody miłości i patriotyzmu, symbole zdrady i poświęcenia, baloniki i uschłe badyle, zrabowany ofiarom dobytek i darowane ukochanej kwiatki - po sześciu godzinach wszystko miesza się w rosnącej pod sceną stercie resztek. Na tle tego bajzla aktorzy, który jeszcze przed chwilą przysięgali, mordowali, wieszczyli, skaczą bez opamiętania po kolorowym dmuchanym zamku, rodem z osiedlowego festynu. Powstania przegrane, kochankowie nie żyją, pozostały śmiecie i festyn. Wizja dzisiejszej Polski? Diagnoza dziedzictwa romantycznego?

Paweł Wodziński wycisnął ze Słowackiego to, co najbardziej charakterystyczne, i to, co najczęściej przegapiane. Są więc młodzi powstańcy o płonących oczach, są panny "jak lilije", są okrutni carowie i obrońcy honoru. Ale w tym zestawie tekstów na pierwszy plan wysuwają się postaci spoza narodowego "the best of". Postaci psujące obraz homogenicznej Polski mesjaszy, ofiar i dziewic, ginących za sen o ojczyźnie. Z "Księdza Marka" pozostaje pulsujący pod powiekami obraz zaciskających się histerycznie pięści Żydówki Judyty (Marta Ścisłowicz), którą Kosakowski (Roland Nowak) - polski heros, polski pół-bóg, konfederat barski - sponiewierał i uczynił sierotą. Miłosno-matrymonialne przekomarzanie się pijanych "panów" przerywa indiański taniec wojenny Semenki (Piotr Żurawski), Ukraińca, który ze sługi Polaczków urasta na hetmana - mściciela swojego ludu. Polskiego króla w otwierającym cykl "Mazepie" i cara w finałowym "Kordianie" ten sam aktor (Jerzy Pożarowski) nie przypadkiem gra z tą samą nonszalancją amerykańskiego turysty czy żołnierza. Gdyby dać mu do ręki kamerę, zabawiłby się w nasze, polskie, kresowe Abu Ghraib. Gdyby założyć mu wojskowe buty, naruszyłby każde miejsce święte, tak jak bez skrupułów sięga np. w "Mazepie" po żonę gospodarza. Ot tak, z ciekawości czy nudy. Choć w spektaklu nie ma najmniejszych wycieczek w stronę politycznej dosłowności, ostry, historyczny kontekst narodowościowych konfliktów staje się boleśnie wyraźny. Sprawdza się pomysł Pawła Wodzińskiego, by czytać Słowackiego poprzez teorię postkolonializmu spod znaku Edwarda Saida. Pogarda jednej grupy etnicznej do drugiej, budowanie własnej tożsamości na pognębieniu podbitych lub nienawiści do najeźdźców - w tej kumulacji tekstów Słowackiego nie daje się przeoczyć. Racje i krew Żydów, Kozaków czy Ukraińców wdzierają się w ubogą przestrzeń rodem z "Wigilii na Syberii" Malczewskiego. Tam, gdzie lądowali romantyczni bohaterowie, gdzie na drzwiach wypisano znaki ważne dla każdego Polaka i katolika (np. K+M+B), w ścianie otwierają się nagle niby-rany czerwone litery hebrajskiego alfabetu. Przedstawienie obnaża także lekkość przyjmowania póz bohaterskich. Aktorzy w pierwszej odsłonie z kabaretowym dystansem usiłują odtwarzać odpowiednie dla epoki gesty, kłaniać się, padać krzyżem, dygać i przyjmować taneczne pozy. Wraz z rozwojem spektaklu, coraz bardziej wyczerpani i wygaszeni, dają się jednak ponieść płomiennym monologom, wizjom, proroctwom. Znajdują lepki, podskórny, zniewalający romantyzm nie w żupanach i obrazach z Grottgera, ale we własnych ciałach, niczym wirusa, implant. Gdy ubrany w codzienne ciuchy Michał Czachor wykrzykuje monolog z "Kordiana" z Mont Blanc, nie potrzeba przebierać go w wyobraźni w białą koszulę z kołnierzem i otaczać chmurami - straceńczy patos bije z niego i tak.

Takie odczytanie nie jest wygodne. Pokazuje, jak zafałszowany obraz Słowackiego wmontowany został w kanon lektur. Rzuca nowe światło na fakt, że tragiczną generację nazwano pokoleniem Kolumbów, i dodaje kolejną cegiełkę do konfliktu Mickiewicz - Słowacki. Mickiewicz w "Kronikach narodu polskiego" widział w Kolumbie ostatniego "krzyżowca", heroicznego obrońcę religii chrześcijańskiej. Dla Słowackiego byłby on pewnie przede wszystkim dumnym fanatykiem-kolonizatorem, pełnym pogardy dla "dzikich". I zżymałby się na to, że ginąca młodzież polska ma z nim cokolwiek wspólnego.

Przedsięwzięcie Pawła Wodzińskiego to także kolejny przykład na to, że kumulacje miewają w teatrze sens. Po "Trylogii" Jana Klaty na scenie Starego Teatru i Szekspirowskich "Tragediach rzymskich" Ivo van Hove na ostatnim festiwalu Dialog-Wrocław "Słowacki. 5 dramatów" pokazuje, jak ciekawe może być śledzenie pewnych postaw i leitmotywów, zderzanie, zestawianie, porównywanie. Śmietnik, jaki pozostaje na pierwszym planie, podczas gdy aktorzy harcują po napompowanym, kolorowym balonie, mówi sam za siebie.

Teatr Polski w Bydgoszczy

"Słowacki. 5 dramatów. Rekonstrukcja historyczna", reż. i scen. Paweł Wodziński, kostiumy Agata Skwarczyńska, muz. Michał Dobrzyński, występują m.in. Michał Czachor, Piotr Żurawski, Mirosław Guzowski, Katarzyna Kołeczek, Marta Ścisłowicz, premiera 30 stycznia

Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
2 lutego 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...