Wielka muzyka w nieciekawym przedstawieniu

"Tannhäuser" - reż: Achim Thorwald - Teatr Wielki w Poznaniu

Poznański "Tannhäuser". Każda premiera dramatu Richarda Wagnera jest wydarzeniem w Polsce, nawet jeśli nie w pełni się udaje.

W słynnej uwerturze do "Tannhäusera" z posępnym motywem pieśni pielgrzymów poszczególne grupy muzyków Teatru Wielkiego w Poznaniu grały, nie zważając na pozostałych. A potem pośród zwisających na scenie tiulów oglądaliśmy pseudoklasyczne tańce mające obrazować erotyczne bachanalia. 

Pomyślałem wówczas, że tylko moja miłość do muzyki Wagnera kazała mi gnać z Warszawy na Bydgoski Festiwal Operowy, gdzie poznaniacy pokazali swą premierę. Należę jednak do tej połowy ludzkości, która darzy Wagnera uwielbieniem. Druga część go nie cierpi. 

Dramaty Richarda Wagnera wymagają niezwykłych śpiewaków. "Tannhäuser" należy do skromniejszych wśród nich – to zaledwie niespełna cztery godziny muzyki, ale i tak znalezienie wykonawców głównych ról graniczy u nas niemal z cudem. Poznańskiemu Teatrowi Wielkiemu jednak to się udało. 

Mój trud został więc – przynajmniej po części – nagrodzony, spektakl zaczął nabierać życia. Amerykanin Mark Duffin miał odpowiedni dla tytułowego bohatera rodzaj głosu o barytonowo-tenorowej barwie, a do tego kondycję. Dotrwał w formie do finału z dramatycznym monologiem Tannhäusera, który nie uzyskał rozgrzeszenia. 

Uwodziła śpiewem jako Wenus Katarzyna Hołysz. Zadziwiająco dobrze wypadł sceniczny debiut Agnieszki Hauzner w roli Elżbiety, ukochanej Tannhäusera. Można się jednak dziwić dyrektorowi, że powierzył jej tak trudną partię, czego skutki głos młodej artystki może odczuć już niebawem. Nie pozostawał w cieniu bas Dariusz Niemirowicz (landgraf Hermann) oraz baryton Adam Szerszeń (Wolfram). A gdy dyrygent Eraldo Salmieri zdołał wreszcie opanować orkiestrę, całość nabrała muzycznej spójności. 

Szlachetne starania solistów trzeba jednak podziwiać w anachronicznej oprawie, mimo że Poznań zaprosił sprawdzonych realizatorów z reżyserem i dyrektorem teatru w Karlsruhe Achimem Torwaldem na czele. Nasze teatry chętnie powierzają dramaty Wagnera niemieckim inscenizatorom, ci jednak, wiedząc, że polski widz ma z nimi kontakt okazjonalny, unikają odważniejszych pomysłów. 

Achim Torwald przeniósł opowieść o średniowiecznym turnieju śpiewaczym w czasy Wagnera, ale to wszystko, na co go było stać. A XIX-wieczny kostium zamienił "Tannhäusera" w konwencjonalną operę i pozbawił mistycznej tajemnicy. 

Trudno, co prawda, pokazać dziś ten dramat tak, by widz przejął się losem jego bohatera. Tannhäuser sławił miłość zmysłową i namiętną, przedkładał ziemskie rozkosze nad anielską czystość Elżbiety, która obdarzyła go uczuciem. Gdy zrozumiał błąd, pragnął go odpokutować. Na próżno, dopiero śmierć przyniosła mu wyzwolenie. 

Nie jest to zatem bohater na dzisiejsze czasy. Na szczęście dylematy Tannhäusera Wagner opowiedział nie tylko słowami własnego libretta, ale i muzyką, która ma magnetyczną moc. Oczywiście dla połowy ludzkości.

Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
4 maja 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...