Wielka zmiana w katowickim Teatrze Śląskim

- Dziękuję publiczności i przyjaciołom - za uwagę, zaufanie i życzliwość. Z zespołem pożegnam się osobiście - mówi Henryk Baranowski, do końca grudnia tego roku, dyrektor artystyczny Teatru Śląskiego w Katowicach.
Rozmowa z Henrykiem Baranowskim, dyrektorem artystycznym Teatru Śląskiego: Decyzja została podjęta? - Tak. Mój kontrakt nie zostanie przedłużony. Z końcem grudnia odchodzę z Teatru Śląskiego, którym kierowałem przez trzy i pół roku; najpierw jako dyrektor naczelny, potem artystyczny. W tych okolicznościach nie było innego wyjścia. Nie mogę zaakceptować nieustannego ograniczania moich kompetencji artystycznych, a Urząd Marszałkowski - warunków, które uznałem za konieczne dla uzdrowienia sytuacji. Postawił pan wszystko na jedną kartę? - Inaczej ten stan rzeczy nikomu nic dobrego by nie przyniósł. Jeśli miałbym zostać w Katowicach, na pewno doszłoby do gruntownej rewolucji personalnej i reorganizacji pracy teatru. Szczerze mówiąc, nie miałem złudzeń i wiedziałem, że organ założycielski nie zgodzi się na tak radykalne rozwiązanie. Nie myliłem się. 'Te okoliczności' to konflikt z zespołem czy z dyrektor naczelną Krystyną Szaraniec? - Jedno i drugie, choć nie wszyscy aktorzy witają moje odejście z radością. Rzecz w tym, że nie było im dane wyrazić opinii na mój temat, choć o to prosiłem. W tej sytuacji nie uważam, że zbuntował się przeciw mnie cały zespół. Oni byli w sytuacji szantażu i dezinformacji za sprawą teatralnych związków zawodowych. To był rewanż związkowców i ZASP-u za konflikt, który zrodził się wcześniej. Wrócimy jeszcze do tego tematu, ale najpierw wyjaśnijmy dlaczego i kiedy rozeszły się drogi między 'modelową parą dyrektorską'. Przez długi czas dyrektor Szaraniec i pan współdziałaliście bardzo owocnie. - Nie mam pojęcia dlaczego nasze myślenie tak bardzo zaczęło się różnić. Wiem natomiast od kiedy - od początku tego sezonu. Dotyczyło to m.in. angażowania bez mojej akceptacji reżyserów, oferty repertuarowej, zezwalania aktorom na występy gościnne w innych teatrach (choć ja ich widziałem w planowanych przedstawieniach), form współpracy z zagranicą etc. Nie zmienia to faktu, że bardzo cenię pomoc, jaką okazała mi dyrektor Krystyna Szarańcowa w przeprowadzaniu wielu, wydawałoby się szalonych, przedsięwzięć artystycznych, dzięki którym Teatr Śląski zaistniał w Polsce. Jej zdolności organizacyjne i talent do zdobywania funduszy są nie do przecenienia. Ale decyzje artystyczne należą do dyrektora artystycznego, jak sama nazwa wskazuje. W sztuce nie da się ciągnąć dyszla w dwie strony. Mam też żal, że w czasie sławetnego zebrania zespołu, na którym nie doszło do referendum, pani dyrektor stanęła przeciwko mnie. Ale pana na tym zebraniu nie było, co mogło być poczytane za rodzaj lekceważenia. - Nie byłem obecny, bo w tym czasie reżyserowałam gościnnie w Nowosybirsku. Z tego też uczyniono mi zarzut. Chciałbym jednak przypomnieć, że tylko dwa razy opuszczałem Teatr Śląski dla innej roboty, za każdym razem biorąc, uczciwie, urlop bezpłatny. Inne nieobecności miały związek z ciężką chorobą, z którą - Bogu dzięki - zdołałem się uporać. A owo zebranie, na którym przedstawiciele związków zawodowych nie dopuścili do głosowania, było całkowicie legalne. Miał je przeprowadzić kolega Michał Ratyński, którego do tego upoważniłem. Postawił pan tylko jedno pytanie: jesteś 'za' czy 'przeciw' Henrykowi Baranowskiemu? Co by pan zrobił, gdyby jednak głosowanie się odbyło i przeważyły głosy krytyczne? - Odszedłbym i nie byłoby spekulacji. Choć czy ja wiem? Spekulowanie to taka polska specjalność... Gdyby natomiast aktorzy opowiedzieli się za mną - walczyłbym o najlepszych reżyserów, najciekawsze sztuki i o coraz lepszy zespół artystyczny. Możliwość wyboru zablokowano jednak na starcie. Będzie się pan starał o podobne stanowisko w innym teatrze? - Nie sądzę, na razie mam dosyć. Poza tym zaniedbałem wiele dziedzin, których uprawianie sprawia mi przyjemność, choćby pisanie. Reżyseruję operę w Łodzi, dwa spektakle w Rosji, rysuje się realna perspektywa pracy dla scen niemieckich. Najbliższe wyzwanie to premiera genialnej sztuki Tadeusza Różewicza 'Stara kobieta wysiaduje' w krakowskim Teatrze Ludowym, pomyślana jako kooperacja z Teatrem Śląskim. W Krakowie odbędzie się na pewno, w Katowicach nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Już pana to nie interesuje? - Ależ tak, tylko jaki ja mogę mieć teraz wpływ na politykę repertuarową? Według moich zamierzeń w drugiej połowie sezonu mieliśmy zrealizować 'Wesele' Stanisława Wyspiańskiego, 'Romea i Julię' Williama Szekspira oraz 'Jana Karola Wścieklicę' Witkacego. Wprowadził pan na katowickiej scenie sporo nowych form pracy - castingi, angażowanie aktorów spoza zespołu, dyskusje z publicznością. Nie bał się pan też artystycznych eksperymentów. O wiele przedstawień długo i żarliwie spierali się widzowie. - Teatr spokojniutki nie interesuje ani mnie, ani - tego jestem już pewien - publiczności. Nie zaniedbywałem, tak mi się zdaje, także lżejszego repertuaru, choć z pewnością nie on dominował na afiszu. Za prawdziwy sukces poczytuję sobie jednak pracę z aktorami, którym pozwoliłem odnaleźć takie pokłady ekspresji, o jakie często sami siebie nie podejrzewali. Słowo podsumowania? - Dziękuję publiczności i przyjaciołom - za uwagę, zaufanie i życzliwość. Z zespołem pożegnam się osobiście, myślę jednak, że mam radę nie tylko dla nich... Kompromis to świetny wynalazek ludzkości, ale kompromis zawierany ze strachu jest złym wyjściem z sytuacji. Zrzec się prawa do własnej opinii to wyrzec się wolności. A artysta musi być wolny; nawet w więzieniu. * * * To nie był spór artystyczny Krystyna Szaraniec, dyrektor naczelna Teatru Śląskiego: Henryk Baranowski jest świetnym reżyserem, obdarzonym charyzmą i wyobraźnią. Jest też wyznawcą wolności w sztuce, która nie zawsze da się pogodzić z codziennym pełnieniem funkcji zawodowej; nawet jeśli jest to stanowisko dyrektora teatru. Każdy teatr - repertuarowy czy offowy, prywatny czy państwowy - nie działa w próżni i musi tak funkcjonować, jak pozwalają mu na to warunki, od organizacyjnych po finansowe. Dyrektor Baranowski, obejmując kierownictwo Teatru Śląskiego postawił poprzeczkę wymagań bardzo wysoko. Znakomita większość z nas szczerze się z tego ucieszyła. Czuliśmy, że pokonanie tego wyzwania pozwoli wypłynąć naszej scenie na szersze wody, a aktorom rozwijać swoje umiejętności. I tak się działo przez pierwsze miesiące współpracy, choć nie wszystkie projekty dyrektora - ogłaszane publicznie - okazały się realne. Nie udało się zaprosić do współpracy ani Krzysztofa Lupy, ani Agnieszki Holland, nie nawiązaliśmy stałej współpracy ze scenami w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Wiele planów udało się jednak zrealizować, a Teatr Śląski zaczął być dostrzegany poza granicami województwa i odnosić konkretne sukcesy. Jeśli jednak mieliśmy pracować tak intensywnie, jak tego wymagał dyrektor Baranowski i dalej realizować kilkanaście premier w sezonie, to potrzebny był nam szef artystyczny na miejscu i na co dzień. To była wytężona praca, a decyzje trzeba było podejmować z dnia na dzień, więc w tej sytuacji zmuszona byłam podejmować je ja - dyrektor naczelna. Poza tym, nie wszystkie tytuły broniły się na afiszu i nie wszystkie premiery musiały kosztować tyle, ile kosztowały. Zespół zaczął się buntować, pytając po co tyle potu i czasu wkładać w przedstawienia, które prezentowane są dosłownie kilka razy i znikają. Te kłopoty zdawały się jednak nie interesować dyrektora Baranowskiego, zajętego tworzeniem kolejnych wizji, których realizacja spadała na nasze barki. O tym, że kierowanie teatrem go męczy mówił bardzo często i to on zaproponował półtora roku temu zamianę personalną. W jej wyniku ja objęłam stanowisko dyrektora naczelnego, a on miał się zająć tylko sprawami artystycznymi (przedtem on był naczelnym, ja zastępcą). Na ostatnim zebraniu zespołu rzeczywiście nie stanęłam po jego stronie, tak jak on nie stanął po stronie zdezorientowanego zespołu. Nie chcemy zrywać kontaktu z reżyserem Henrykiem Baranowskim, bo wiemy, że jest artystą dużej klasy. Konflikt dotyczył wyłącznie jego zachowania jako dyrektora. Przedstawienie pt. 'Stara kobieta wysiaduje' będzie miało swoją katowicką premierę, akceptuję też projekty przygotowane przez dyrektora Baranowskiego do końca tego sezonu.
Henryka Wach-Malicka
Dziennik Zachodni
13 listopada 2006

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...