Willkommen! Bienvenue! Welcome!

„Cabaret"- aut. Joe Masteroff – reż Ewelina Pietrowiak - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Herzliche willkommen Damen und Herren. Witamy w Berliner w Kit Kat Kabaret tu wszystko może się zdarzyć. Zostawcie kłopoty za drzwiami! Wszyscy są piękni od tancerek po orkiestrę, która oczywiście zagra dla Państwa na żywo. Podobno życie jest jak kabaret, ale czy na pewno wszystkim będzie do śmiechu pod koniec występu? Przekonajmy się.

Spektakl na podstawie sztuki, Johna Van Drutena „I Am a Camera" i opowiadania "Pożegnanie z Berlinem" Christophera Isherwooda, robi na widzu ogromne wrażenie. Do tego stopnia, że trudno się zdecydować od czego zacząć opowieść o nim. Na początek wspomnę o reżyserce Ewelinie Pietrowiak, która znakomicie poradziła sobie z połączeniem tego całego zamieszania w jedną, spójną i piękną całość. Z pewnością było to wyzwanie, bo na scenie nieustannie coś się dzieje.Natomiast o renomie sztuki sporo mówi fakt, iż nie schodziła z afisza warszawskiego teatru od 2016 roku. Jest ceniona na całym świecie, niemały wpływ na jej popularność z pewnością miał też film „Cabaret" (1972) w reż. Boba Fosse'ego. Niestety spektakl, na który się udałam był jednym z dwóch ostatnich wykonów tego dzieła na deskach Teatru Dramatycznego.

Cały spektakl rozpoczyna piosenka konferansjera, który zwany jest też Mistrzem Ceremonii, niespodziewanie zaczyna on swój występ pojawiając się na widowni, dopiero później pojawia się na scenie i towarzyszy nam w zasadzie do końca „Cabaretu" będąc niejako narratorem, ale też uosobieniem czystego zła trawiącego miasto. Z uwagi na to, że był to jeden z ostatnich występów w tej roli pojawili się wyjątkowo dwaj aktorzy Modest Ruciński i Krzysztof Szczepaniak. Znajdujemy się w Berlinie w 1931 roku, poznajemy Cliffa Bradshawa (Mateusz Weber) młodego dobrze zapowiadającego się literata, który odwiedza Berlin w poszukiwaniu tematu swojej nowej książki, w wir nocnego życia miasta porywa go Sally Bowles (Barbara Garstka). Zakochują się w sobie bez pamięci. Łączy ich między innymi język, on Amerykanin, ona Brytyjka stęskniona za rodzimą mową. Relacja między dwojgiem młodych ludzi dynamicznie się rozwija. Nie jest to jednak jedyny romans jaki będziemy mogli obejrzeć na scenie. Równolegle śledzimy losy Fräulein Schneider (Agnieszka Wosińska), od której młody pisarz wynajmuje pokój. Kobieta przeżywa być może już ostatnie w jej życiu zauroczenie, a obiektem jej westchnień jest Herr Rudolf Schultz (Piotr Siwkiewicz), Żyd będący jednym z lokatorów jej kamienicy. Losy bohaterów tego musicalowego dramatu nie są pozbawione trudności, jak to w życiu cały czas spotykają nas rzeczy niespodziewane, zaskakujące i czasem odnosimy nawet wrażenie, iż okrutny los z nas kpi.

Większość fabuły obraca się wokół Kabaretu Kit Kat, który jest miejscem performancu o zabarwieniu erotycznym, właśnie tam po raz pierwszy spotykają się Sally i Cliff. Nocne życie Berlina lat 30 - tych wydaje się niesłychanie ekscytujące, niech jednak nie przyćmi nam to obrazu narastających niepokoi ludzi, którzy jeszcze nie otrząsnęli się z kryzysu gospodarczego przyniesionego przez sankcje po I WŚ. Jak zauważa Fräulein Schneider coraz więcej jej znajomych to narodowi socjaliści, staje się to sporą trwogą dla ówczesnych ludzi. Zgubne idee nie biorą się jednak znikąd, wyrastają z degeneracji społeczeństwa. Natomiast polityka po raz kolejny staje na drodze do szczęścia zwykłych ludzi. Ślub dwojga samotnych starszych państwa nie może dojść do skutku przez rosnące w kraju poparcie dla nazistów, a co za tym idzie nienawiść do Żydów. „Cabaret" z pozoru utrzymujący lekki ton pełen romansów i beztroskiej zabawy, uzmysławia groźne tendencje ludzi w Niemczech.

Wszyscy w Berlinie tamtego okresu zdają się siedzieć w rozpędzonym wagoniku, któremu zaraz skończą się tory, a większość z nich nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Trzeba nadmienić, że obojętność na zło to w rzeczywistości ciche przyzwolenie. Zaraz spotka ich nieuchronny koniec, a tym końcem będzie dojście do władzy Hitlera. Wisi nad nimi widmo zagłady nie tylko dla Żydów, odbije się to na wszystkich mieszkańcach III Rzeszy, a właściwie całej Europy.

Jestem zachwycona scenografią wykreowaną na potrzeby tego spektaklu przez Katarzynę Nesteruk . Mimo tego, że na pierwszy rzut oka wydaje się nieco minimalistyczna, to pełna jest symboli, można ją interpretować wielorako w zależności od scen i potrzeb. Pojawia się wielki neon kabaret, klasyczna purpurowa kurtyna, lustro na suficie dające iluzję głębi. Na scenie zbudowano również specjalny podest dla orkiestry grającej na żywo. Wszystko przypomina nocny klub, czerwone ledy na scenie budują nastrój, pod koniec spektaklu zmieniają one kolor symbolicznie stając się ogrodzeniem obozu, co jest niezwykle dramatyczne i nadaje dziełu zupełnie inny wydźwięk.

Gra światłem w tym spektaklu jest niezwykle ważna. Została ona bardzo umiejętnie poprowadzona przez Łukasza Różewicza. W najbardziej dramatycznych momentach podświetlenie samych twarzy bohaterów lub moment gdy Sally wybiega i światło miga tak jakby mijała uliczne latarnie, tworzy to niepowtarzalny efekt. Kiedy aktorzy śpiewają niejednokrotnie śledzą ich reflektory, jak to bywało w dawnych show. Widać, że wymagało to wielkiej pracy i przygotowań, ale było warto ponieważ wrażenie jest niezapomniane.

Piosenki Freda Ebba i muzyka Johna Kandera stały się już kultowe i wielką przyjemnością było wysłuchanie ich na żywo. Aktorzy wykonujący utwory stanęli na wysokości zadania, które naprawdę nie było proste, z uwagi na genialną, aczkolwiek skomplikowana choreografię autorstwa Artura Żymełka. Od zawsze imponowała mi zdolność pięknego śpiewania, przy jednoczesnym tańczeniu, zsynchronizowanie tych dwóch czynności to coś godnego podziwu.

Obejrzenie występu przyprawiło mi tyle pozytywnych emocji, iż prawie zapomniałam o jednej z ważniejszych rzeczy, a mianowicie kostiumach. Stroje aktorów projektu Katarzyna Nesteruk to istny majstersztyk. Dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dające widzowi złudzenie jakoby przeniósł się do rozpustnego Berlina z początku XX wieku. Lateksy, futra, peruki, zestawione z klasycznymi skromnymi sukienkami lub eleganckimi garniturami, to prawdziwa uczta dla fanów mody.

Ciężko mi aż znaleźć słowa podziwu. Musical był po prostu wybitny i jak najbardziej adekwatny do wystawienia na scenie Teatru Dramatycznego, gdyż historia ta ma w rzeczywistości drugie dno. Pokazuje widzowi jak niebezpieczne może być zatracenie się społeczeństwa, myślę że powinniśmy poddać się refleksji po obejrzeniu „Cabaretu". W obecnych czasach jesteśmy w podobnej sytuacji, powoli zmierzamy w stronę przepaści na wielu płaszczyznach, czy to politycznych, czy klimatycznych. Wyciągnijmy jako społeczeństwo wnioski, w przeciwnym razie może mieć to opłakane skutki, kiedy okaże się, że ocknęliśmy się zbyt późno. Chciałabym, aby tę sztukę zobaczyło jak najwięcej widzów, jestem jednak świadoma, że z uwagi na siłę przekazu nie będzie ona odpowiedzenia dla osób o słabszych nerwach.

Mimo wszystko gratuluję aktorom świetnego występu i bardzo cieszę się, z możliwości obejrzenia tego fenomenalnego występu.

Karolina Kwiecień
Dziennik Teatralny Warszawa
29 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...