Witkacy w ciepłowni

"Wariat i zakonnica" - reż:

Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku wprawdzie już wcześniej zainaugurował sezon artystyczny, ale teraz przyszła pora wprowadzenia na afisz pierwszego nowego tytułu. Jest nim "Wariat i zakonnica", a premiera zyskała wyjątkową oprawę.

Na pół godziny przed premierowym spektaklem odbyła się niecodzienna uroczystość. Przystanek komunikacji miejskiej, znajdujący się w sąsiedztwie budynku słupskiej Filharmonii i Teatru został ochrzczony imieniem Witkacego. W strugach ulewnego deszczu ceremonii dokonał Maciej Witkiewicz, stryjeczny wnuk Witkacego. - Przywiozłem ze sobą ciupagę, która należała do mojego prastryja. Niech ona posłuży do symbolicznego przybicia pieńka przystankowego - powiedział celebrant i dopełnił formalności. Przy przystanku czekał już specjalnie przygotowany i ozdobiony "Witkacobus", który zabrał widzów na miejsce premiery "Wariata i zakonnicy". A to, jak przystało na autora sztuki, również było nietypowe, bo wnętrze czynnej ciepłowni Sydkraftu, koncernu dostarczającego ciepło do słupskich mieszkań.

- Wybór tego miejsca jest tyle wynikiem poszukiwań, co i konieczności wynikającej z braku własnej sceny, bo przecież na co dzień korzystamy gościnnie ze sceny Filharmonii - mówił przed premierą Zbigniew Kułagowski, dyrektor Nowego Teatru. - Dramaturgia Witkacego wyjątkowo sprzyja takim eksperymentom, a trafność naszych działań udowodniliśmy już wcześniej spektaklem "Witkacy: jest 20 do X-tej" granym w słupskim spichlerzu, a potem prezentowanym w wersji plenerowej. Myślę, że Scena Sydkraft, bo tak nazwaliśmy to miejsce, również spełni oczekiwania naszych widzów, a spektakl tam grany będzie estetycznym przeżyciem.

Teatr zaczyna się już w "Witkacobusie", a ci widzowie, którzy decydują się na dojazd do Sceny Sydkraft własnymi środkami lokomocji, tracą możliwość kontaktu z "opiekuńczymi" sanitariuszami placówki psychiatrycznej. Potem zaczyna się wędrówka między hałdami koksu i korytarzami ciepłowni. Już wtedy industrialne dźwięki wzbogacone zostają o głosy potęgujące wrażenie obcości, wkraczania w świat odrealnionej rzeczywistości (muzyka Janusza Grzywacza). Na dodatek widz musi się podporządkować komendom sanitariuszy, którzy nie pozostawiają złudzenia, co do miejsca, w którym się znalazł. Wreszcie wędrówka się kończy i można zająć miejsce wokół przeszklonej areny/sceny (scenografia Tadeusza Smolickiego), na której ustawione jest łóżko z leżącym na nim - nie ma wątpliwości - skrępowanym pacjentem. Jak sie później okaże, jest nim Walpurg (Albert Osik), tytułowy wariat, a przed zamknięciem w celi psychiatryka, poeta. Od tego momentu zaczyna się uporczywa walka jednostki o swoje racje! Walka człowieka zniewalanego przez społeczeństwo, traktowanego jak wariat, ograniczanego w swych możliwościach (zarówno twórczych jak i ludzkich) i za wszelką cenę - nawet wbrew niemu - podlegającego procesowi leczenia! Doktor Burdygiel (Sebastian Ryś) nie przebiera w środkach, by na nowo "ukształtować" Walpurga, co w jego pojęciu oznacza podporządkowanie własnej wizji człowieka społecznego. Decyduje się na eksperyment z siostrą Anną (Irena Sierakowska), która ma pomóc w dotarciu do wnętrza pacjenta, przekonaniu go do słuszności leczenia. Posyłając ją do Walpurga i nakłaniając do zgody na wszystko, zastrzega jednakże folgowanie potrzebom seksualnym pacjenta. To ograniczenie pozostaje! Toczy też spór o metody leczenia z Gruenem (Krzysztof Kluzik), psychoanalitykiem "ze szkoły Freudowskiej", któremu - w przekonaniu o swoich racjach - w pewnej chwili oddaje pacjenta.

Ta scena w spektaklu jest przełomem. Akcja zaczyna toczyć się w iście zwariowanym tempie, a jej zakończenie z pewnością zaskoczy niejednego widza. Nie ma w nim jednak niczego, co sprzeniewierzałoby się ideom witkacowskim. Śmierć/zmartwychwstanie Walpurga jest już nie tylko ironicznym oczyszczeniem, z mistycznymi i mitologicznymi odniesieniami do różnorodnych porządków religijnych włącznie. W spektaklu reżyserowanym przez Jacka Bunscha jest również miejsce na prześmiewcze i przewrotne potraktowanie romantycznej idei przemiany wewnętrznej bohatera. Przywództwo duchowe nie zostaje dostrzeżone w formie, w której mogło być sprawcą wyzwolenia jednostki i jej przemiany, ale w polorze, blichtrze i powierzchowności.W świadomości swojej wyższości, ale i... zbędności! A jednocześnie w całkowitej pogardzie dla tej "miazgi bydlęcej", która i tak walczy między sobą o kolejne, wzajemne zniewolenia!

Spektakl jest grany prowokująco i bardzo ekspresyjnie przez cały zespół (poza aktorami już wymienionymi występują Marta Turkowska, Jerzy Karnicki, Zbigniew Kułagowski i Adam Jędrosz), chociaż nierówno i z nadmiarem przerysowań! Ale też zadanie stojące przed aktorami w premierze było wyjątkowo trudne. To było pierwsze "ogranie" nowej, obcej przestrzeni z obecnymi już widzami. Nie należy więc się dziwić, że tak dla widzów, jak i aktorów ten pierwszy kontakt był eksperymentem. Pewne natomiast jest, że spektakl został osadzony w realiach postindustrialnych pomieszczeń bardzo trafnie, co dodało mu walorów charakterystycznych dla zmechanizowanego, zautomatyzowanego świata, w którym nie ma miejsca dla zwariowanej, choćby i genialnej jednostki! Jest miejsce dla trybików, które i tak... zgrzytają!

Ryszard Kazimierz Hetnarowicz
Teatr dla Was
20 września 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...