Wizja lokalna sensu życia

"Udając ofiarę" - reż. Bartosz Zaczykiewicz - Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

Autorzy „Udając ofiarę”- bracia Oleg i Władimir Presniakow nazywają swą sztukę „łobuzerską parafrazą „Hamleta", czerpiąc z niego szekspirowski punkt odniesienia do współczesności, jednak w inscenizacji Bartosza Zaczykiewicza w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu, trudno dopatrzeć się prawdziwej głębi ludzkiego nieszczęścia. To na pierwszy rzut oka zawadiacka czarna komedia, pełna niejasności i niestety do samego finału nieskładająca się w całość.

Główny bohater sztuki – młody absolwent filozofii i dziennikarstwa Wala (Maciej Raniszewski) gra trupa w rekonstrukcjach zbrodni, mało przerażających – za to absurdalnych i śmiesznych. Jakże inaczej można obserwować poczynania postsowieckiej policji, która zamiast linki zabezpieczającej przed wypadkiem używa pończochy ofiary, stara Rosjanka udaje w restauracji sushi „Japonkę po przejściach", a policjant tak boi się wody, że dla uniknięcia eksperymentu w basenie, taktycznie zapomina majtek na zmianę? O co tu chodzi? Czy tylko o podszytą dreszczykiem emocji zabawę, czy może prezentację absurdów współczesnej Rosji? A może o samotność człowieka, pogrążonego we śnie niemocy, niezgody na współczesny świat bez ideałów, powszechnego udawania i życia w konsekwentnej fikcji? Cóż, być może interpretacja ta jest zbyt jednoznaczna i zbyt uproszczona, chociaż znajduje w spektaklu przynajmniej częściowe uzasadnienie.

Problem odbioru intencji reżyserskich w toruńskiej inscenizacji tragikomedii „Udając ofiarę" rodzi się w zbyt realistycznym potraktowaniu bohaterów: brakuje w tej sztuce magicznego realizmu, przeniesienia w nastrój miejsca przecież im złowrogiego, w swoistą izolację, w której każdemu z nich tak trudno dopasować się do roli, w jakiej się musieli się znaleźć. Jak choćby głównemu bohaterowi – Wali w rozmowach ze zmarłym ojcem, toczonych w surrealnym przekonaniu, że jego śmierć została spowodowana (jak w szekspirowskim „Hamlecie") przez jego matkę i wuja, którzy teraz być może spróbują pozbyć się także i jego. W dialogach toczonych pomiędzy tymi w niewdzięcznej pracy przy wizjach lokalnych a sytuacjami prywatnymi z dziewczyną czy matką. Zupełnie niekontrastujących z metafizyką, na równorzędnym poziomie percepcji. Mogło być nieprawdziwie i na niby, miało być podskórnie, prawie niedostrzegalnie – ale reżyser odczytał tę tragikomedię niezwykle praktycznie, pozostawiając widzów z wieloma otwartymi pytaniami o metafizyczny sens życia u bohaterów sztuki.

Wala nie potrafi go odnaleźć, jest nijaki, znika ciągle i tak też zagrał go Maciej Raniszewski. Jego dziewczyna Olga (Aleksandra Bednarz), rozczarowana swym chłopakiem, widzi w nim tylko obiekt seksualno-wulgarnych igraszek, a matka (Anna Magalska-Milczarczyk) na siłę odmładza się dla kochanka, stryja Wali (Grzegorz Wiśniewski). O ile aktorka kreująca rolę matki bardzo sugestywnie i dobrze wykorzystuje swoje środki w pokazaniu wieloaspektowości bohaterki, to Wiśniewski o wiele lepiej wypada w scenach wizji lokalnych, gdzie po raz kolejny prezentuje kunszt swej komediowej gry aktorskiej, kreując to bezwzględnego mafioza, to nieporadnego handlarza czy psychopatycznego żonobójcę. W każdej z kompletnie różnych ról zapełnia sobą pierwszy plan akcji – i to perfekcyjnie. Na mniejszą uwagę zasługują epizody młodych policjantów Mirosławy Sobik, filmującej zbrodnie i jej kolegi po fachu, zdystansowanego do życia Sierżanta Siewy (Arkadiusz Walesiak). Tekst zwyczajnie nie umożliwił aktorom wykorzystania wszystkich środków.

Cywilizacyjnej chorobie zgrywy młodego pokolenia i udawania w niemożności życia na serio dopiero w finale spektaklu przeciwstawił się Kapitan policji (świetny Michał Marek Ubysz). Wyłonił spod stołu monolog mocny i przejmujący, logoreę w imieniu normalności, w którym wziął pod lupę kondycję współczesnego człowieka, jego psychiczną degradację i przede wszystkim lęk przed śmiercią. Tylko że ten przeszywający widzów monolog ma się do całości spektaklu tak, jak trująca ryba fugu podana w japońskiej restauracji do rosyjskich pielmieni. O tekście braci Priesniakow mówi się, że jest znakomity i przewrotny, ale niestety w toruńskiej inscenizacji drugi z tych przymiotników nawet nie przysłonił pierwszego. Żal trochę, że tak zdolny reżyser potraktował ów tekst zbyt realistycznie, stosując jedynie komiczne ozdobniki, zamiast magicznymi środkami uprawomocnić niebanalną myśl jego autorów.

Aram Stern
Magazyn Menażeria
25 stycznia 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...