Wodna kurtyna czyli sezon ogórkowy

Pod wiatr

Coś mi się wydaje, że niespodziewanie dla nas samych, przyzwyczailiśmy się już do tropikalnych upałów. Oczywiście wzdychamy, że gorąco, upał, duszno, skwar, jednak obserwując codziennie tłumy przechodniów na katowickim rynku konstatuję, że społeczeństwo błyskawicznie adaptuje się do tropików.

Zmienia się moda; prawie wszyscy panowie w krótkich gaciach, panie w równie krótkich i zwiewnych kreacjach, dzieci prawie na golasa i chyba wszyscy w okularach przeciwsłonecznych, z butelkami wody mineralnych w dłoniach, kieszeniach. Tłumy suną ulicami, ale zacienionymi miejscami, a te rozsłonecznione – puste. Wygląda to wszystko tak, jakby zatrważające temperatury stały się normą. O deszczu nie ma nawet co marzyć. Przyzwyczailiśmy się. Nie się co dziwić, spiekota trwa już kilka miesięcy prawie bez przerwy. To już jednak nie to zaczadzenie upałami; krótkimi, najwyżej kilkudniowymi, jak przed wielu, wielu laty.

Zaczęliśmy się przyzwyczajać do życia w tropiku. Tu i ówdzie w mediach pojawiają się dyskretne na razie wzmianki o możliwości wprowadzenia przerw w pracy i sjesty. Pewnie, że tak trzeba. Ale i tak nie jest źle, klimatyzowane tramwaje, samochody, sklepy, biura, widownie kinowe i teatralne. Trwa Letni Ogród Teatralny; widzowie po spektaklach wychodzą w nocny skwar zadowoleni i rześcy. Zauważyłem jednak pewną zmianę; w dawnych czasach okres letni zwany był sezonem ogórkowym, kanikułą; w radio, dwukanałowej wtedy tv i licznych gazetach codziennie ogłaszano i publikowano jakieś „ogórkowe" rewelacje, to należało do obowiązku dziennikarskiego, dobrego tonu, a widzowie, słuchacze i czytelnicy dawali przyzwolenie na informowanie ich o potworach widzianych przez żeglarzy na Mazurach, gigantycznych dyniach z pracowniczych ogródków działkowych, dwugłowych zającach mówiących ludzkim głosem, skarbach już prawie wydobytych z głębin Morskiego Oka, oczywiście Bursztynowej komnacie, eskadrach UFO widzianych nad metropoliami zgniłego Zachodu.

Czego tam nie wypisywano. Wszyscy mieli niezły ubaw, jak w prima aprilis. O politycznych notablach pisano jedynie z racji ich zasłużonego wypoczynku w daczach na Krymie. Dziś takich newsów prawie nie doświadczysz. Politycy wszystkich opcji zapracowani. Zrobiło się bardzo, bardzo poważnie w mediach. Nie ma już miejsca na żarty i wygłupy, nawet w sezonie ogórkowym. Znak czasu.

Wczoraj, przed zaśnięciem leżałem sobie wygodnie, rzecz jasna przy otwartym bezsensownie oknie wpuszczającym gorące powietrze, było tuż przed północą, kiedy usłyszałem nagle rytmiczne cykanie koników polnych. Jakby się wszystkie zmówiły żeby zacząć ten koncert pod moim oknem. Ale jak głośno! Przypomniały mi się wakacje na egzotycznymi morzami. Ale tutaj, na moim podwórku? Upalna noc, cisza i wściekłe, zawzięte cykanie. Miłe to, ale trochę straszne. Inwazja koników polnych, one są już u siebie czyli w tropikach.

Pomyślałem, że jutro jak pójdę przez rynek do biura „Interpretacji", zatrzymam się pod wodną kurtyną, zdejmę okulary i będę sobie tak stać rozkoszując się otulająca mnie wodną, chłodną mgiełką, spojrzę pod słońce i może wypatrzę tęczę, nawet najmniejszą?

Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
25 sierpnia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia