Wojna nie kończy się wraz z odejściem wojsk

„Miss Saigon" - reż. Zbigniew Macias - Teatr Muzyczny w Łodzi

Po dwóch latach nieobecności spowodowanej pandemią na deski łódzkiego Teatru Muzycznego powraca, choć jedynie na dwa miesiące, kultowy musical „Miss Saigon" w reżyserii Zbigniewa Maciasa, którego premiera miała miejsce 8 czerwca 2019 roku.

Dzieło duetu odpowiedzialnego za musicalową wersję „Nędzników", Claude-Michela Schönberga oraz Alaina Boublila, powstało w 1989 roku. Choć dostrzegalne są liczne podobieństwa fabularne do „Madame Butterfly" Pucciniego, autorzy wskazują, iż bezpośrednią inspiracją do napisania musicalu była fotografia przypadkowo zobaczona w gazecie. Przedstawiała ona matkę żegnającą się ze swoim dzieckiem w wietnamskiej hali odlotów, skąd miało ono polecieć do Stanów Zjednoczonych, gdzie czekało je lepsze życie. Obraz ten stał się impulsem do opowiedzenia historii wojny w Wietnamie, ale przede wszystkim do ukazania nieszczęść jakie dotykają w tym czasie ludzi. Nieważne po której stronie barykady stoją.

Akcja rozpoczyna się w 1975 roku w Sajgonie, stolicy Wietnamu ogarniętego trwającą od lat 50-tych wojną. Tytułowa „Miss Saigon" to młodziutka Kim, osierocona dziewczyna, która zostaje zupełnie sama i, by przetrwać, zmuszona jest do prostytucji w klubie nocnym. Tam poznaje ją Chris, młody amerykański żołnierz, który wraz ze swym oddziałem szuka zapomnienia od okropieństw wojny w ramionach prostytutek. Mimo wszelkich przeciwności zakochują się w sobie, a chłopak pragnie zabrać ją do Stanów Zjednoczonych. Jednak nieprzewidywalne wydarzenia wojenne, nagła ewakuacja wojsk amerykańskich przekreślają te plany, w konsekwencji czego kochankowie zostają rozdzieleni - Chris wraca do ojczyzny, a Kim pozostaje w Wietnamie.

Wydawać by się mogło, że jest to jedna z tych banalnych historii o miłości zakazanej, niemożliwej, o tej wybuchającej pomimo niesprzyjających okoliczności, i która wszystko pokona. Nie jest to jednak prawda. Przewidywalna początkowo historia zaczyna nabierać coraz więcej wagi, dzięki wprowadzaniu kolejnych wątków ukazujących wpływ wojny na ludzi oraz jej długofalowych konsekwencji. Dowiadujemy się o losach tysięcy kobiet, które pozbawione domu, rodziny czy pracy trafiły do domów publicznych; o macierzyństwie w trudnych czasach; o ludziach na szczycie strąconych na dno; o tych którym wojenna zawierucha umożliwiła awans społeczny; o zwykłych chłopakach ze Stanów, którzy w mniej rozwiniętym ekonomicznie kraju za niewielkie pieniądze mogli poczuć się jak królowie i korzystać z życia; wreszcie o traumach jakie zabrali ze sobą do domów. Oraz o tym co oraz kogo pozostawili w Wietnamie. W przejmującym utworze „Bui Doi" zostajemy zapoznani z losem tysięcy dzieci, zrodzonych ze związków Wietnamek i amerykańskich żołnierzy, których czekało wykluczenie ze względu na pochodzenie.

Jest to jedno z bardziej nieoczywistych następstw wojny, o którym możemy dowiedzieć się dzięki musicalowi. Uważam, że to właśnie stanowi o sile dzieła Schönberga: ukazywanie okrucieństw wojny z wielu perspektyw, wskazywanie na jednostkowe dramaty oraz odkrywanie problemów, z jakich nie zdawaliśmy sobie sprawy.

I to właśnie opowiadana historia pozostaje najmocniejszym punktem łódzkiej inscenizacji, zarówno dzięki świetnemu materiałowi, na którym się opiera oraz dzięki znakomitemu aktorstwu. Urszula Laudańska jako Kim wypada przekonująco i bardzo dobrze radzi sobie z tą trudną rolą. Możemy podziwiać przemianę bohaterki - z nieśmiałej dziewczyny pełnej naiwnych marzeń stopniowo zmienia się w pozbawioną złudzeń matkę, gotową na ogromne poświęcenie. Silne emocje towarzyszące Kim słychać w wykonywanych przez aktorkę utworach. Nieco gorzej wypada przy niej Marcin Januszkiewicz jako Chris. Myślę, że częściowo odpowiada za to scenariusz, gdyż nie jest to postać wystarczająco nakreślona. Momentami trudno było mi uwierzyć czy rozstanie z Kim było dla niego jednym z najtragiczniejszych wydarzeń życia, czy pomimo początkowej niedojrzałości pokochał ją prawdziwą miłości i czy naprawdę zrobił wszystko by ją odnaleźć.

Na uwagę zasługują też aktorzy drugoplanowi. Karol Wolski jako Szef wprowadza nieco komizmu do musicalu, jednak nie osłabiając przy tym negatywnego wydźwięku swojej postaci. Prawdziwą gwiazdą drugiego planu jest Marcin Sosiński jako Thuy, były narzeczony Kim. Swoją charyzmą kradnie scenę, gdy tylko się na niej pojawia. Świetnie oddał emocje człowieka nieco zagubionego, z jednej strony upokorzonego i żądnego zemsty, z drugiej kochającego Kim i gotowego jej wybaczyć. Również Daniel Kulczyński w roli Johna, przyjaciela Chrisa, wypada bardzo dobrze, czyniąc z utworu „Bui Doi" jedną z bardziej poruszających scen. Jednak to Edyta Krzemień grająca Ellen, żonę Chrisa najbardziej zapadła mi w pamięci. Swoim jedynym solowym utworem „Ona czy ja" wywołała we mnie największe emocje, świetnie oddając wątpliwości nią targające.

Mimo tak świetnego aktorstwa łódzka „Miss Saigon" nie może w pełni zachwycić. Winne są niedociągnięcia realizacyjne, głównie nagłośnienie. W scenach grupowych miałam spore problemy ze zrozumieniem partii chóru, nieraz zupełnie nie mogłam rozpoznać słów, jak np. w utworze „Poranek smoka", gdzie pozostawało mi zachwycanie się aspektami wizualnymi - choreografią Joanny Semeńczuk oraz pięknymi kostiumami Zuzanny Markiewicz. Scenografia Grzegorza Policińskiego również zasługuje na pochwałę. Jest pomysłowa, nieraz widowiskowa jak w scenie ewakuacji żołnierzy, nieraz oszczędna i kameralna, gdzie partie pozostawionej samej sobie Kim mogą lepiej wybrzmieć.

Pomimo niedoskonałości technicznych warto zobaczyć „Miss Saigon" Zbigniewa Maciasa, choćby dla samej historii. Jest to spektakl, który bogactwem poruszanych wątków zmusza widza do przemyśleń nad okrucieństwami wojny i jej wpływem na zupełnie niewinnych ludzi. A w kontekście obecnych wydarzeń, oglądanie spektaklu opowiadającego o wydarzeniach z lat 70-tych, staje się zupełnie innym doświadczeniem.

Kamila Pietrzak
Dziennik Teatralny Łódź
16 marca 2022
Portrety
Zbigniew Macias

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia