"Wokulski to wariat!"

"Lalka" - reż: Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny w Gdyni

"Wokulski to wariat!"- śpiewało kilkunastu aktorów ze sceny Teatru Muzycznego w Gdyni. Czy zasłużenie? Zanim poddamy w wątpliwość ten bolesny osąd, przyjrzyjmy się wnikliwie postaci "bogatego kupca"- postaci przez lata wartościowanej przez pryzmat wielkodusznych dokonań i błędów idealisty.

Czyż nie szaleństwem można by nazwać naiwny stosunek zahartowanego pracą, dojrzałego mężczyzny wobec panny o aspiracjach godnych cesarzowej, kapryśnej i ubogiej w morały? Panny o ładnej twarzy, sylwetce posągowej, pozostającej pod ciągłym przymusem (i pragnieniem) bycia salonową panią? Kto z nas podczas lektury książki choć raz nie ubolewał nad zachowaniem, jakiemu ulegał główny bohater? 

Podobne myśli miewał zapewne sam reżyser - Wojciech Kościelniak. Wielokrotnie bowiem wyrzucał błędy, jakich dopuścił się Wokulski, nagradzając go tym samym przydomkiem „gbura, prostaka i awanturnika o dłoniach czerwonych…”. Głosem w sprawie Stacha-prostaka był tłum – rozwrzeszczany, śpiewający, podskakujący, chórem powtarzający wymyślone epitety. Stąd też odpowiednia stylizacja bohaterów uczestniczących w zbiorowym tańcu i piosence, których twarze i ruchy łudzącą przypominały marionetki. Pomysł stworzenia postaci na podobieństwo teatralnych lalek dotyczył też pozostałych, a w tym głównych, bohaterów.

Jednakże nie wszyscy zostali obdarzeni atrybutami manekina – Rzecki, jako jedyny, pozostaje starcem o powłóczystych i spokojnych ruchach. W mniejszym stopniu przypadłość ta dotyka Wokulskiego, który jedynie na widok wybranki jego serca doznaje niekontrolowanych skurczów. Obciążeni konwulsyjnymi gestami pozostają zwłaszcza ci, którzy uwielbiają dostatek i tani kosmopolityzm. Dlatego Starski, dopiero co wróciwszy z Chin, trzęsie się na widok kuzynki, a targujący się o kamienice Łęckich niespokojnie podrygują podczas licytacji. 

Kreatywna charakteryzacja bohaterów – niby lalek, o twarzach ubarwionych mąką przypominających blade lico pierrota, pozwoliła stworzyć ich swoistą typologię. Począwszy od tych o najbardziej snobistycznym usposobieniu po mniej zatroskanych o własny majątek. Pozwoliło to oddać wielowymiarowość postaci stworzonych przez Prusa, a jednocześnie zarysować ich kompleksowy charakter narzucający się poprzez stosunek do pieniądza i władzy, jaką te dają.

Zaletą sztuki jest, moim zdaniem, bardzo przemyślanie przeprowadzony zabieg uwspółcześnienia „Lalki”. Adaptacje literackich klasyków już same w sobie bywają wyzwaniem, zaś unowocześnienie niektórych ich elementów nierzadko graniczy z kiczem. Reżyser bardzo rozsądnie i z umiarem zmodernizował scenariusz w taki sposób, aby zapobiec podobnym efektom. Przykładem jest oprawa muzyczna – rytmiczne i przebojowe utwory śpiewane m.in. w języku angielskim, które, wbrew zabobonom o zakazie oklaskiwania przedpremierowych występów, bardzo entuzjastycznie zostały docenione przez publiczność.

Pośród szeregu pomysłów, jakimi wykazał się reżyser w inscenizacji „Lalki”, nie sposób pominąć animacji przygotowanych przez Damiana Styrnę. Animacje te można by uznać za najciekawszy element scenografii „Lalki”. Podczas sceny przechadzki Wokulskiego i Łęckiej po warszawskich Łazienkach – sceny, w której obydwoje karmią łabędzie widzimy ślady tej czynności na tafli wody. Natomiast w trakcie rozmowy kupca z profesorem usiłującym zmienić ciężar masy metalu, widzimy wędrujące nad głowami bohaterów łańcuchy atomów. Efektowność animacji pozostała na wysokim poziomie i skutecznie wyeliminowała jakiekolwiek wrażenie powszedniości tak znanych nam scen.

„Lalka” w reżyserii Kościelniaka to musical, który chciałoby się obejrzeć po raz drugi. Lakonicznie można by powiedzieć: efektownie, ale nie efekciarsko, nowocześnie, ale nie kiczowato, z pomysłem, ale i w zgodzie z fabułą i sensem tekstu. To przede wszystkim spektakl, który, mimo narzuconej przez niejednych etykiety „lekturowej nudy” (choć myślę, że większość czytelników jest zupełnie przeciwnego zdania), bardzo pomyślnie przechodzi próbę odbioru przez widzów. Co więcej, forma przedpremiery sprawiła, że publiczność wyraźnie zmartwiona niemożliwością oklaskiwania artystów, poddana dziwnemu nastrojowi oddaliła się w kierunku wyjścia. 

Oddalił się też sam Wokulski – wspinając się po drabinie…do góry…do niebios? Samotny i nieszczęśliwy – zupełnie jak za starych czasów. To syndrom starości – rzekłby wtenczas doktor Szuman – nie bać się śmierci, a zastanawiać się nad wiecznością…

Justyna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
1 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...