Wolę być prawie idealny

Rozmowa z Arturem Gotzem

Nagrał dwie płyty"Obiekt seksualny" i "Mężczyzna prawie idealny". Na koncie dwa teledyski. Zagrał ponad dwieście recitali. Niedawno powrócił z tournée po Stanach Zjednoczonych, gdzie miał dziesięć koncertów.

Nagrał pan chyba pierwszą u nas płytę o mężczyznach. Czyżby poznał pan ich do tego stopnia, by opowiedzieć o nich w trzynastu piosenkach?

- Tych mężczyzn z piosenek poznała Agnieszka Chrzanowska, która skomponowała muzykę i napisała teksty na płytę "Mężczyzna prawie idealny". Z niektórymi była związana osobiście, czego nie potwierdza, ale i nie zaprzecza. Pomysł narodził się w radiu Kraków, gdzie pracowała, a ja promowałem tam swoją pierwszą płytę "Obiekt seksualny". Agnieszce spodobało się, że mężczyzna może opowiadać o sobie w taki sposób, że zacytuję słowa piosenki: "Nie traktuj mnie jak obiekt seksualny, wiesz dobrze, że nie zniosę dłużej tego. Czterdzieści lat pożycia małżeńskiego, a tobie w głowie figle ciągle są". Powiedziała mi, że moja następna płyta powinna opowiadać o mężczyźnie prawie idealnym i że napisze do niej jedną piosenkę, ale tak się wciągnęła w temat, że postanowiła napisać o innych panach. Stwierdziliśmy, że to świetny temat, bo nie było jeszcze płyty o mężczyznach.

Te piosenki śpiewa pan z przymrużeniem oka...

- Owszem, bo po co na ten temat mówić poważnie, najlepiej jest żartować. Teksty są bardzo zabawne, publiczność na koncertach dobrze je odbiera. Śmieje się i dociera do niej pewna prawda o mężczyznach i wyciąga wnioski.

Jest pan unikatowym reprezentantem gatunku, jakim jest "piosenka satyryczna". Dlaczego wybrał pan taki rodzaj artystycznej wypowiedzi?

- Zawsze miałem zamiłowanie do kabaretu, do satyry, od dziecka byłem zafascynowany Piwnicą pod Baranami i tak się złożyło, że na IV roku szkoły teatralnej trafiłem tam. Poznałem autorów tekstów piosenek, które bardzo mi odpowiadały. Lubiłem prowokować ludzi do uśmiechu.

Ile recitali już pan wyśpiewał?

- Ponad dwieście. Za każdym razem, gdy przychodzi publiczność, która nie wie, czego się po mnie spodziewać, po kilku pierwszych piosenkach doskonale się bawi. Często muszę bisować, podpisuję płyty, odpowiadam na pytania. Każdy koncert jest dla mnie wyzwaniem, bo za każdym razem jest inna publiczność i inny przepływ energii. Nie sposób powtórzyć koncertu.

Niedawno wrócił pan z miesięcznego tournée po Stanach Zjednoczonych. Jak przyjmowano pana satyryczny repertuar?

- Już po raz drugi byłem w Stanach. Ostatni pobyt nazwałem fantastycznym przeżyciem. Przez miesiąc zagrałem dziesięć koncertów w największych miastach, m.in. w Los Angeles, Las Vegas, New Jersey, San Diego, Bostonie, Nowym Jorku. Seattle, Portland... W Los Angeles występowałem w prestiżowym klubie im. Heleny Modrzejewskiej. Przyszła wspaniała publiczność. Zaszczycił swoją obecnością polski konsul w Los Angeles, prawnuczka Stanisława Moniuszki. Zauważyłem, że polska publiczność jest bardzo spragniona polskiego słowa, piosenki, że jej brakuje polskiej kultury. Amerykańska nie jest przyzwyczajona do tego typu koncertów, ale moje piosenki bardzo się spodobały i otrzymałem propozycję przetłumaczenia tekstów na język angielski.

Która z piosenek najbardziej podobała się za oceanem?

- Tamtą publiczność zawojowali "Milionerzy", piosenka, która promuje płytę i ma teledysk na YouTube ze 130 tysiącami wyświetleń. Podoba się też "Obecny narzeczony", do którego 17 sierpnia będzie realizowany teledysk. Z tej okazji przylatuje Marco Lo Russo światowej sławy wirtuoz akordeonu. Proszono mnie o piosenki z repertuaru Marka Grechuty i Kabaretu Starszych Panów.

A prywatne wrażenia z Ameryki?

- Cała Ameryka mi się podobała. Ale najbardziej Nowy Jork i kiedy na 32. ulicy spojrzałem w górę, to przypomniały mi się wszystkie filmy, gry komputerowe. Oglądałem też fascynujące musicale. Las Vegas, pełne kasyn i rozrywki, niesamowity Grand Canion, z którego rozciąga się widok zapierający dech w piersiach. Fascynująca jest też Kalifornia.

Właśnie tak wyobrażał pan sobie Amerykę?

- Myślałem, że Ameryka jest plastikowa, sztuczna, a ludzie nienaturalni i na siłę uśmiechnięci, ale okazało się, że są to pozory. W metrze zaczepiają cudzoziemców, uśmiechają się, są otwarci, starają się nawiązać sympatyczny kontakt. Na początku brali mnie za Niemca, Szweda, ale gdy ich naprowadzałem, że z mojego kraju są Lech Wałęsa i Jan Paweł II, wtedy już wiedzieli, że z Polski i byli pełni uznania dla naszego kraju.

Po kim w spadku jest pan takim blondynem?

- Po ojcu, który ma niemieckie korzenie z XVII wieku. Zresztą, cała jego rodzina jest w kolorze jasnego blondu.

Koncertował pan również w Amsterdamie, Berlinie, Brukseli, Pradze, Wiedniu, na Cyprze. Jak wytrzymuje pan nieustanne wyjazdy i półtoragodzinne śpiewanie?

- Uwielbiam to, co robię. Mam wspaniałą walizę, którą nieustannie pakuję i rozpakowuję. Piorę rzeczy i wyruszam w kolejną trasę. Nie mam samochodu, więc podróżuję pociągami, autobusami, prywatnymi busikami, samolotami. Takie przemieszczanie się jest dla mnie powrotem do źródeł tego zawodu, kiedy artyści wędrowali od miasta do miasta.

Wypromował już pan nową płytę?

- Patronat medialny nad "Mężczyzną prawie idealnym" objęła TVP 2. Miałem dużo występów telewizyjnych, jeszcze więcej radiowych, wywiady w niezliczonej ilości gazet, od codziennych do ekskluzywnych magazynów. Jesienią mam kolejną trasę koncertową, a teraz wciąż jeżdżę po kraju i śpiewam.

Debiutował pan w legendarnej Piwnicy pod Baranami...

- To był maj 2006 roku, byłem na IV roku PWST we Wrocławiu. Zostałem zaproszony, by wystąpić przed programem kabaretowym. Spodobałem się. Tam poznałem legendarnego kompozytora Zygmunta Koniecznego, który zaprosił mnie do współpracy. Zaśpiewałem jego piosenkę "Jestem poetą" do słów Władysława Broniewskiego. Pan Zygmunt napisał dla mnie jeszcze jedną piosenkę zatytułowaną "Strach" do słów Witolda Turdzy. Teraz wracam z pełnym recitalem do Piwnicy, gdzie w sierpniu zagram koncert. Gościem specjalnym będzie Agnieszka Chrzanowska, która będzie śpiewała chórki.

Dlaczego na temat pracy magisterskiej wybrał pan "Teatr piosenki Ewy Demarczyk"?

- Pani Ewa była moją wielką miłością. Gdy po raz pierwszy ją usłyszałem, byłem w szkole podstawowej i miałem trzynaście lat. Zaśpiewała "Deszcze", a potem oglądałem ją na trzech koncertach. Rozmawiałem z nią krótko, podpisała mi płyty. Gdy przyszedł czas pisania pracy magisterskiej, od razu wiedziałem, że zajmę się twórczością Ewy Demarczyk. Niestety, z panią Ewą nie udało mi się spotkać, chociaż próbowałem. Poczułem się rozczarowany, było mi smutno. Moi koledzy z roku pisali prace o aktorach i z każdym z nich się spotkali, tylko moja bohaterka odmówiła. Kontaktowałem się z asystentem pani Ewy, Pawłem Rynkiewiczem, pisałem maile, które miał jej pokazywać, ale za każdym razem słyszałem: "nie". Wiem, że tylko pan ma kontakt z artystką i to właśnie panu udzieliła jedynego wywiadu prasowego, na którym zresztą się oparłem w mojej pracy. Otrzymałem z niej ocenę bardzo dobrą.

Jest pan obrażony na Ewę Demarczyk?

- Nie, ale takie postępowanie sprawia, że sama skazuje się na zapomnienie. Przekonałem się, że ludzie z młodego pokolenia nie wiedzą, kim była Ewa Demarczyk.

Debiutował pan na scenie w Londynie, gdzie obecnie mieszka pana mama. Jak często odwiedza pan Londyn?

- Przez trzy lata jeździłem tam i przygotowywałem spektakle jeszcze jako licealista. Nawet na tydzień przed maturą byłem w Londynie i grałem spektakle. Wystawialiśmy sztuki z tryptyku "Legendy polskie": "Legendę o Krakowie", "Legendę o Toruniu" i "Legendę o Warszawie". Były znakomite recenzje. Dzisiaj dość często tam jeżdżę, ale bardziej czuję się związany z Polską, bo tutaj się urodziłem, w Krakowie, nad Wisłą.

W Polsce stypendiami artystycznymi obdarowali pana prezydenci Łodzi i Warszawy...

- Miasto stołeczne Warszawa pomogło mi stworzyć muzyczny projekt "Blaszana kobieta z ulicy Hożej", czyli muzyczny przewodnik po Śródmieściu Warszawy, po jej artystycznych miejscach z uwzględnieniem artystów z dawnych lat i powojennych kabaretów. Z kolei Łódź pomogła mi wyprodukować recital "Mężczyzna prawie idealny".

Rozmawiamy wyłącznie o śpiewaniu, a przecież jest pan także aktorem teatralnym. Jakie miejsce w pana działaniach zawodowych zajmuje teatr?

- Takie samo jak śpiewanie, chociaż to śpiewanie piosenek wzięło teraz górę. W ubiegłym sezonie miałem pięć premier w Teatrze Nowym w Łodzi, spektakl "Bromba w sieci" w Teatrze 6. piętro w Warszawie, wystąpiłem w "Pamiętniku z Powstania Warszawskiego" w Teatrze Kamienica w Warszawie, w sztuce "To idzie młodość" w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Byłem na etacie w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, gdzie zagrałem w kilku spektaklach. Moim ulubionym była "Piaskownica", sztuka dwuosobowa, o miłości, o pierwszym pocałunku...

Woli pan skróconą formę przekazu, bo taka jest piosenka, czy główną rolę w sztuce teatralnej?

- Nie można tego porównać. Rola w spektaklu dramatycznym musi być uporządkowana. Musi mieć początek, rozwinięcie i zakończenie. Nie mogę w niej na tyle się bawić i eksperymentować jak w recitalach estradowych, które są bardziej luźne i mogę zmieniać interpretacje. Jednego dnia mogę zaśpiewać w taki, a drugiego w inny sposób. W recitalach muszę być bardzo skupiony i dialogować z publicznością. Cieszę się, że mogę robić jedno i drugie.

A film, seriale?

- Debiutowałem na III roku szkoły teatralnej w filmie "Karol, który został papieżem", w roli czeskiego seminarzysty. Podobno papież oglądał ten film, a ja byłem Janem Pawłem zafascynowany. Zagrałem w serialach "Barwy szczęścia" i "M jak miłość", w "Fali zbrodni" i w filmie "Ściana śmierci", opartym na faktach. Zdjęcia robione były w kopalni.

Śpiewa pan o mężczyźnie prawie idealnym. Czy czuje się pan kimś takim?

- Kobiety nie powinny tworzyć idealnych mężczyzn, a mężczyźni idealnych kobiet. Dlatego wolę być prawie idealny, zawsze z przymrużeniem oka. Może wtedy mi umkną wszelkie niedociągnięcia.

W którym z tekstów piosenek najpełniej odnalazł pan siebie?

- W tych wszystkich autorstwa Agnieszki Chrzanowskiej, szczególnie w piosence "Mężczyzna prawie idealny". Opowiada o facecie, który wszystko robi dla swojej kobiety: sprząta, prasuje, gotuje, aż pewnego dnia ma tego wszystkiego dosyć i mówi: "Nie chcę już tego związku". A ona na to: "To bardzo niedobrze, bo byłeś prawie idealny". Bliska jest mi piosenka "Nienasycony" z tekstem: "Czuję się ciągle nienasycony. Pożądam ciągle bliźniego żony i powstrzymuję się z wielkim trudem, zdrady małżeńskiej unikam cudem".

Był pan zdradzony, czy sam zdradzał?

- Każdy z nas ma ciągoty do zdrady, ale jak kogoś kocham, to jestem przywiązany i wierny.

***

Artur Gotz - Na scenie występuje od jedenastego roku życia. W wieku 15 lat rozpoczął współpracę z Teatrem The Imagination w Londynie. W 2006 roku ukończył studia aktorskie w PWST we Wrocławiu. Pracę magisterską napisał na temat "Teatr piosenki Ewy Demarczyk". Jest aktorem Teatru Nowego w Łodzi, współpracuje z Teatrem 6. piętro w Warszawie, Teatrem Kamienica w Warszawie, Teatrem Rozrywki w Chorzowie. Jako piosenkarz zadebiutował w krakowskiej Piwnicy pod Baranami, w której 12 sierpnia ma recital.

Bohdan Gadomski
Tygodnik Angora
14 sierpnia 2015
Portrety
Artur Gotz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...