Wspaniały prezent na wieczór
„Prezent urodzinowy" – aut. Robin Hawdon – reż. Jerzy Bończak – Teatr CapitolSztuka Robina Hawdona w reż. Jerzego Bończaka zaprasza widza na nietypowe przyjęcie urodzinowe interesującą scenografią (Klaudia Solarz), która ukazuje wnętrza dwóch ekskluzywnych pokoi hotelowych. I muszę przyznać - były to urodziny, podczas których bawiłem się doskonale.
Spektakl opowiada historię solenizanta (Tomasz Dedek), mężczyzny w średnim wieku, któremu nie układa się małżeństwo - określając te zgliszcza delikatnie. Z tego względu jego przyjaciel postanawia na urodziny sprezentować mu noc w towarzystwie damy (Katarzyna Pakosińska), która spełnia marzenia przez czas wprost proporcjonalny do wysokości pobranego honorarium. Tak się jednak składa, że pokoje połączone są drzwiami, za którymi spotkanie ma odbyć inna para (Katarzyna Ptasińska i Tomasz Schimscheiner). Za nadzór nad imprezą odpowiada Tony, boy hotelowy (Rafał Cieszyński), który ma to nieszczęście bycia wciąganym w zawiłe relacje między postaciami.
Więcej o wydarzeniach nie będę mówić, żeby nie psuć zabawy, a jest jej naprawdę mnóstwo! O ciekawej scenografii już wspomniałem - choć z obowiązku muszę przyznać, że miejscami było już widać zużycie materiały scenicznego. Standardowy widz - czyli taki, który nie szuka dziury w całym, a po prostu czerpie przyjemność z wydarzenia - z pewnością na to uwagi nie zwróci. Perłą w koronie, brylantem w pierścionku zaręczynowym i głową bizona nad kominkiem myśliwego jest bez wątpienia gra aktorów, która wyniosła widowisko na wyższy poziom. Historia broni się sama - jest dowcipna, nie przeciąga wątków (pierwsze nieporozumienie jest dość szybko wyjaśniane, a nie ciągnięte na siłę - czego szczerze się obawiałem), zaskakuje rozwojem wydarzeń i ciekawymi pomysłami. Jednak dzięki kreacjom (niemal) wszystkich postaci przedstawienie zyskuje nową jakość.
Zacznę od mojego ulubieńca, choć tak naprawdę moimi pupilami była para. Tomasz Dedek od pierwszej sceny jest znakomity. Ma w sobie prawdziwą naturalność, lekkość w kreowaniu swojej postaci w sposób całkowicie niewymuszony. Wiem, że to tylko komedia, ale jednak wierzyłem w jego motywacje. Rozumiałem jego zdenerwowanie i niepewność. Połączenie tego z licznymi niedomówieniami (które miały sens, a nie były dopychane kolanem na siłę) dawało komiczny efekt, który przynosił wszystkim mnóstwo radości. Miejsca nie ustępowała mu Katarzyna Ptasińska, która w swej postaci była przeurocza, przekochana i stanowiła po prostu chodzące pudełko ptasiego mleczka. Szczera, zabawna i swobodna.
Doskonale odnalazła się w swojej roli i szczerze trudno mi wyobrazić sobie, żeby w życiu codziennym nie była swoją postacią - choć zdaję sobie sprawę, że na najpewniej tak jest. Znakomitym uzupełnieniem byli Tomasz Schimscheiner i Rafał Cieszyński. Pierwszego z panów miałem okazję oglądać w innym spektaklu Teatru Capitol - "Kochane pieniążki", który łagodnie mówiąc nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Samego aktora również nie zapamiętałem szczególnie. W recenzowanej sztuce jednak zapada w pamięć i zostawia widza z naprawdę pozytywnym wrażeniem. To pokazuje, ile daje dobry scenariusz - osoba reżysera bowiem również pozostała bez zmian.
Na koniec chciałbym pochylić się nad elementem dla mnie przykrym. Nad osobą, która miała być z mojego punktu widzenia kamieniem węgielnym dramatu, a okazała się kamykiem w bucie. Znacznie odłożyłem w czasie wybranie się na przedstawienie, żeby tylko obejrzeć na scenie Katarzynę Pakosińską. Nie jestem pewien co poszło nie tak - pomysł artystki na postać czy też reżysera. Nie dowiem się tego, ale efekt był odwrotny do zamierzonego. Koncepcja opierała się na tym, że bohaterka przez nią grana miała być dystyngowaną damą, kobietą z klasą. Uwiarygadniać to miało zastosowanie przez aktorkę swoistej maniery, z zastępowaniem "eł"- "el" na czele (np. „mogLabym" zamiast „mogłabym", etc.).
Było to tak sztuczne i nieprawdziwe, że długo miałem wrażenie, że bohaterka udaje kogoś kim nie jest, a sprawa zostanie ujawniona wraz z rozwojem wydarzeń - nie wydarzyło się to, a na pewno nie w sposób, który wyjaśniałby tę koncepcję. Z biegiem czasu maniera znikała, ale nie był to zabieg celowy, ale raczej jeden z błędów aktorki - tj. wychodzenie z roli. Tych niestety było zaskakująco dużo. Widziałem już kilka komedii i niejeden raz aktor na scenie nie wytrzymał, popłynął z żartem. Zdarza się najlepszym (przykładem Beata Ścibakówna w "Oszustach", których miałem przyjemność oglądać w kwietniu w "Och-Teatrze").
Zwykle nie wspominam o tym w recenzji i nie wpływa to na mój ogólny odbiór kreacji. Katarzyna Pakosińska zdecydowanie jednak nie miała swojego dnia. Wspomniana sytuacja zdarzyła się jej przynajmniej cztery razy – od pewnego momentu nie sposób było nie liczyć, tak bardzo kuło to w oczy. Paradoksalnie, gdy bywała bardziej sobą niż postacią, wypadała najlepiej. Gdy zapominała o manierze, albo gdy w momencie rozjazdu można było usłyszeć jej ikoniczny rozbrajający śmiech. Z jakiegoś powodu zdecydowano się tego jej atutu nie wykorzystać - a miałem wrażenie, jakby cała widownia na to czekała.
Mam poczucie niewykorzystania dużego potencjału - sam jestem jej wielkim fanem od czasu Kabaretu Moralnego Niepokoju i dlatego też uzbroiłem się w cierpliwość, żeby tylko móc zobaczyć ją na żywo. Niestety, poczułem duży zawód. Wielkie jednak uznanie dla pozostałej ekipy, że za każdym razem potrafili ograć sytuację, zachowując powagę adekwatną do swoich ról.
Podsumowując - "Prezent urodzinowy" w reż. Jerzego Bończaka był dla mnie jednocześnie miłą niespodzianką i pewnym rozczarowaniem. Nie spodziewałem się bowiem, że będę się tyle śmiać i tak dobrze bawić. Zakładałem komedię na dobrym poziomie, która kilka razy mnie rozbawi, a czasem spowoduje, że szybciej wypuszczę powietrze z nosa. Dostałem jednak coś więcej. Bardzo dobrą historię oraz wspaniałą grę. O negatywach, które jednak nie zmieniają mojego ogólnego spojrzenia na całość, już wspomniałem. Cieszę się, że z lekkością mogłem stanąć do braw.