WST w oczach Zachodu...

zagraniczni goście o Warszawskich Spotkaniach Teatralnych

Polski teatr wzbudził w zagranicznych kuratorach mieszane uczucia - z jednej strony podziw i szacunek, z drugiej wątpliwość. Czy to możliwe by tak młodzi artyści byli tak rozczarowani i wyzbyci naiwności, łagodności, nadziei? W momencie gdy na większości zachodnich festiwali dominuje naiwny, bajkowy sentymentalizm i nostalgia [aż chce się powiedzieć: reakcyjna, odwetowa nostalgia], polski teatr okazuje się naprawdę wyjątkowy

...ale najpierw mały komentarz: Zbierając opinie gości showcase towarzyszącego tegorocznym WST nie tylko pytałam, ale też odpowiadałam na pytania. Brytyjczyk Kerry Michael nie mógł zrozumieć, jak polscy artyści mogą mówić o tak wrażliwych kwestiach, wykazując tak mało empatii, ufności, wiary w siłę "dzielenia się uczuciami w teatrze". "Czy to dlatego, że doświadczyliście życia w reżimie? Czy to sprawiło, że jesteście w ogóle zamknięci i podejrzliwi? Czy empatia w czasach komunizmu postrzegana była jako słabość, a obudowanie się pancerzem ochronnym było warunkiem przetrwania?". Ukraińscy krytycy nie kryli wrażenia, jakie zrobiły na nich projekty historyczne, jak "Mała narracja" Wojtka Ziemilskiego, podkreślali jednak "No tak - ale wy właściwie nie robicie już teatru".

Pochwała rozczarowania


Opowiadania o pamięci i historii polski teatr uczył m.in. na przykładzie dramaturgii angielskojęzycznej. Na początku lat dwutysięcznych polscy autorzy jeździli na warsztaty do brytyjskich ośrodków, inspirowali się rozwijającym się tam nurtem teatru dokumentalnego. Zachodni kuratorzy przybywający dziś do Polski na Warszawskie Spotkania Teatralne z zaskoczeniem przekonują się, w jak autorski sposób polscy artyści potraktowali zdobyte przed laty doświadczenia. Stworzyli dla drażliwych tematów historycznych własny język, a samą historię potraktowali jako bazę do poszukiwania własnej tożsamości.

Kerry Michael, dyrektor naczelny i artystyczny Theatre Royal Stratford East w Londynie


Zaskakuje mnie, że podejmując tematy historyczne, nie opowiadacie historii o ludziach. Nie próbujecie dotrzeć do widza poprzez emocje, ale przez intelekt. W Wielkiej Brytanii mamy od lat silny nurt teatru dokumentalnego, społecznego, zajmującego się pamięcią. Podstawowym wyróżnikiem tego prądu jest jednak prezentowanie postaci, z którymi widz mógłby się utożsamić. Brytyjscy autorzy szukają reprezentatywnych historii, poprzez które próbują pokazać jakiś problem czy mechanizm. Bez wahania posługują się psychologią i iluzją, budują zamknięte, kompletne narracje. Wy najwidoczniej nie ufacie tym metodom pracy. Wolicie stworzyć od podstaw jakiś własny, odrębny, abstrakcyjny język niż posługiwać się starym. Przedstawienia są przez to może bardziej uniwersalne, bliższe akademickiej debaty. Nie próbujecie "poruszać", proponujecie raczej naukową eksploracje tematu. Chodzi mu to nie tylko o samą warstwę tekstu, który w sztukach, jak "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Keff czy "Niech żyje wojna" Pawła Demirskiego jest przecież tak niezwykły, pokawałkowany, swoisty. Spektakle stanowią spójną całość estetyczną - nowemu językowi opowieści odpowiada nowy język w warstwie wizualnej, muzycznej. Nigdzie dotąd nie widziałem tak intensywnego i celowego stosowania multimediów. Projekcje nie są dodatkiem, ale integralną, organiczną częścią świata scenicznego.

Poruszyła mnie energia i odwaga waszych produkcji; zwłaszcza, że tak wiele z nich dotyczyło bolesnego tematu II wojny światowej. Z zaskoczeniem przekonałem się też, jak wiele znich tworzone było przez kobiety, pisarki, reżyserki.

Mark Russel, producent i dyrektor artystyczny Under The Radar Festival w Nowym Jorku


Przyjazd do Polski na wiele sposobów zmusza mnie do mierzenia się z tematem pamięci. Pierwszy jest osobisty - po raz pierwszy byłem w Warszawie 30 lat temu. To wtedy zaraziłem się polskim teatrem. Oglądałem spektakle Józefa Szajny w Teatrze Studio, podziwiałem, jak wielki wpływ polski teatr ma na sprawy publiczne. Fascynowało mnie, że teatr nie tylko przejął rolę "wentyla", przez który uwalniało się napięcie polityczne - stal się także miejscem najważniejszych debat o przyszłości państwa i narzędziem przemiany ustrojowej.

Dziś zamiast kolejek po chleb widzę na ulicach Warszawy loga wszystkich światowych marek - ale znaczenie teatru się nie zmieniło. I to jest fantastyczne. Młode pokolenie tak pokazuje tak samo silną potrzebę priowadzenia poprzez scenę dyskusji na temat narodu, tożsamości, historii. Pokolenie 30-latków wkłada faktycznie ogromny wysiłek, by opisać świat, który dziedziczą i określić się wobec wcześniejszych generacji. Może dlatego w ich produkcjach niemal obsesyjnie powraca temat wojny. Dla kogoś przybywającego jak ja z kraju wypierającego temat pamięci, winy, odpowiedzialności to naprawdę szokujące.

Chciałbym móc przywieźć na podobny festiwal amerykańskich reżyserów i dramatopisarzy. Może gdyby obejrzeli na przykład "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej i Grzegorza Jarzyny, przekonaliby się wreszcie, że teatr może mieć znaczenie. Może w istotny sposób wspomagać intelektualny i emocjonalny proces budowania społeczeństwa. W Stanach słowa padające ze sceny mają naprawdę marginalny wpływ na język debaty publicznej. U was stają się pretekstem do ogólnonarodowych kontrowersji i sporów. Zazdroszczę wam siły waszego teatru. Prezentuje on zarówno najwyższą jakość artystyczną, ale też ogromną odwagę w podejmowaniu najtrudniejszych tematów.

Joanna Derkaczew
Aislesitter.blox.pl
20 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia