Wstęp

"Baby Doll" - reż. Barbara Wiśniewska - Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie

Debiut reżyserski Barbary Wiśniewskiej ciężko uznać za artystyczne spełnienie. Spektakl "Baby Doll" jest raczej sygnałem, że oto pojawia się reżyserka utalentowana, która jednak jeszcze nie znalazła swojego własnego tonu (co przecież zrozumiałe).

Wiśniewska pokazuje nam swoje teatralne portfolio - jest w tym przedstawieniu trochę prawdziwego nieszczęścia, jest trochę komediowego błysku, ciut poważnej obyczajowej tematyki, nieco dobrze skrojonej formy. Tyle. Nie "aż tyle", ani nie "tylko tyle"; dopiero następne premiery powiedzą nam więcej.

"Baby Doll" to tytuł filmu Kazana z 1956 roku nakręconego na podstawie jednoaktówki Tennessee'ego Williamsa "27 wagons full of cotton". Zwraca uwagę to przesunięcie akcentu z literackiego pierwowzoru na kontrowersyjny jak na swoje czasy obraz z Carroll Baker w roli głównej. Odczytuję to jako sugestię reżyserki, by skupić się na społecznym kontekście dzieła. Bo przypomnijmy: film Kazana został oprotestowany przez katolickich strażników moralnego porządku z organizacji Legion Przyzwoitości (wzruszająca nazwa), którzy zarzucali mu sprzeciw wobec naturalnego porządku (ten zarzut jest mocno uniwersalny, prawda?), demoralizację, epatowanie cielesnością i takie tam inne atrakcje. Co to za diabelska sztuka, jaka to lubieżna fabuła? Umierający ojciec wydaje swoją córkę Laleczkę, nieco infantylną osiemnastolatkę, za mąż za Archie'ego Meighana, dużo starszego od dziewczyny przedsiębiorcę robiącego w przemyśle bawełnianym. Archie ma zająć się Laleczką, ma zapewnić jej wygodne życie, ale jest jeden bardzo ważny warunek tej umowy - mąż nie może dotknąć swojej nowej żony aż do skończenia przez nią dwudziestu lat. Laleczkę i jej małżonka poznajemy na kilka dni przed wyczekiwanymi przez Archie'ego urodzinami. Mieszkają w pustym domu (pan Meighan ma problemy finansowe, nie dał rady spłacać rat za meble) razem z Różą, ciotką głównej bohaterki. Na tle seksualnego napięcia starzejącego się faceta miejsce ma nieczysta biznesowa walka. Silva Vaccaro, bawełniany krezus z włoskimi korzeniami, oskarża Archie'ego o to, że zniszczył mu ogromną ilość towaru. Laleczka staje się narzędziem, które ma pomóc w udowodnieniu winy jej męża.

Tak to wygląda, ale oczywiście jedynie z zewnątrz. W spektaklu Barbary Wiśniewskiej ważniejsza od tej intrygi jest sama Laleczka - ta lolitka uwięziona między dziecinnością a dorosłością, między niewinnością a pożądaniem. Do tego - jak myślę - dochodzi jeszcze chęć sprawdzenia aktualności wspomnianego już kontekstu społecznego: czy stereotypowy model męskiego patrzenia na kobiety, którym tekst Williamsa jest przesączony, zmienił się aż tak bardzo od lat pięćdziesiątych? To, według mnie, najciekawsze w tym spektaklu. Finał "Baby Doll" wskazuje na przezwyciężenie tego testosteronowego porządku: Laleczka odcina się od świata Archie'ego i Silvy, zamyka ich (dosłownie) w dziecięcym łóżeczku, w którym do tej pory sama spała. To jedynie zahaczenie ogromnego tematu, ale może - pobawię się w jasnowidza - Barbara Wiśniewska będzie taką feministyczną optykę rozwijać w swoich następnych przedstawieniach? Byłoby ciekawie.

Bardzo dobra jest subtelna i trochę odrealniająca całą historię scenografia Natalii Kitamikado, a z tą scenografią znakomicie współgra muzyka grana na żywo przez zespół Alters. Wielka tylko szkoda, że aktorzy grają dziwnie nierówno. Ma się wrażenie spłaszczenia postaci w przypadku Marty Juras, która gra Laleczkę, i Miłogosta Reczka wcielającego się w Archie'ego. Laleczka staje się bezbarwna, przez co cały spektakl traci na ostrości - aktorka, wydaje mi się, nie udźwignęła ciężaru wieloznaczności, który z tą rolą się wiązał, przez to sensy, o których wcześniej pisałem, nie wybrzmiewają tak, jak mogłyby wybrzmieć. Podobny kłopot jest z rolą Reczka. Niby wszystko jest w porządku: zakompleksiony frustrat z tej swojej frustracji lepi gniew i agresję, ale jakoś to się wszystko dzieje obok, bez znaczenia. Może to zresztą nie do końca wina aktorów? Może wynika to z niedostatecznego przepracowania tekstu przez reżyserkę? Dużo lepiej wypadają Katarzyna Herman jako ciotka Róża i Michał Żurawski jako Vaccaro (swoją drogą: bohater ten dysponuje bardzo, że tak powiem, krytycznym nazwiskiem - ach, te głupie skojarzenia, które nie wychodzą z głowy i pchają się do tekstu). Herman dodaje od siebie szczyptę groteski, a Żurawski z urokiem ogrywa swoją urodę westernowego złoczyńcy. Obydwie role wzbogacają spektakl humorem - to zawsze jest w cenie.

Ten spektakl to rozbieg, jasne. Jednak byłoby nietaktem traktować go jako li tylko przerośnięte ćwiczenie reżyserskiego fachu, jako etiudę na sterydach. To stwarzałoby protekcjonalność, a tego należy się wystrzegać, bo to pełnoprawny spektakl. Po prostu daleki od perfekcji. Ale na pewno - zapowiadający coś więcej.

Karol Płatek
Teatr dla Was
15 kwietnia 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...