Wszędzie dobrze, w Łodzi najlepiej

rozmowa z Dariuszem Stachurą

DARIUSZ STACHURA - To dla mnie przykre, że mało śpiewam i nie mam nowych propozycji. Czuje się niewykorzystany. Jest tak mało przedstawień, że dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi zmienił mi stały kontrakt na współpracę.

Anna Gronczewska: Wiele podróżuje Pan po świecie. Gdy jest Pan za granicą, to tęskni za Łodzią?

Dariusz Stachura: Rzeczywiście, wiele czasu spędzam poza krajem. Teraz przygotowuje się do świątecznego koncertu w Chicago. W czasie takich wyjazdów tęsknię przede wszystkim za rodziną, ale także za moją małą ojczyzną jaką jest Łódź, za serdecznymi przyjaciółmi i wierną publicznością.

A pamięta Pan swoją wizytę w Łodzi, jeszcze jako dziecko?

- Oczywiście! Pierwszy raz pojawiłem się w Łodzi, gdy przyjechałem ze szkołą do Teatru Wielkiego na spektakl baletowy "Królewna śnieżka". Byłem szczęśliwy, że królewnę uratowały z opresji krasnoludki, ale zazdrościłem księciu, że mógł ją zbudzić pocałunkiem.

Teatr zrobił wrażenie?

- Myślę, że robi on wrażenie na każdym dziecku. Dziwiłem się, że na widowni jest tak dużo krzeseł, a scena jest tak ogromna. Gdy podniosła się kurtyna, byłem zafascynowany bajkową scenerią, muzyką i pięknym tańcem. Ten obraz i wspomnienie mam w sercu do tej pory.

Pewnie nie przyszło Panu wtedy do głowy, że będzie Pan śpiewał na tej scenie?

- W życiu nie przypuszczałem, że będę śpiewał w operze. Chociaż zawsze lubiłem śpiew i artystyczne popisy. Często w czasie rodzinnych spotkań przysłuchiwałem się, jak rodzina śpiewa piosenki biesiadne, patriotyczne i kolędy. Była to tradycja, a ja chętnie brałem w niej udział.

Polubił Pan Łódź?

- Oczywiście! Lubię ją, chociaż jest jak kapryśna kobieta. Wabi i przyciąga pięknymi secesyjnymi kamienicami, wyjątkowymi pałacami, różnorodnymi restauracjami z wyśmienitym jedzeniem. Niestety, trudno się tam dostać i zaparkować, kiedy drogi są zaśnieżone. Największym moim problemem jest pojechać moją ulicą Chmurną i przebrnąć przez drogi mojego osiedla (Stoki), a latem zastanawiam się, kiedy zostaną zlikwidowane dziury i położą asfalt. Martwi mnie fakt, że Łódź straciła tak ważne, kulturalne wydarzenie, jakim jest Camerimage. Mamy przecież wspaniałych, łódzkich artystów, ludzi z pomysłami i ogromną energią do działania oraz wytrawną wierną publiczność. Nie marnujmy potencjału na kłótnie, mamy dużo do zrobienia.

A łodzianie lubią operę?

- To najwierniejsza publiczność w całej Polsce. Pisze do dyrekcji listy, maile z prośbą o umożliwienie obejrzenia przedstawień z ulubionymi artystami. To oznacza, że publiczność przychodzi nie tylko na spektakle, ale również na swoich ulubieńców. Trzeba znać łódzkiego widza, aby spełnić jego oczekiwania. Łodzianie lubią operę w dobrym wydaniu: piękne inscenizacje, różnorodność w repertuarze, ale nie możemy zapominać o klasyce operowej, która powinna być "żelaznym repertuarem".

W takim razie jakich oper brakuje w łódzkim Teatrze Wielkim?


- Brakuje przede wszystkim klasyki: "Traviata", "Cyganeria", "Łucja z Lammermoor", "Ma-dama Butterfly", "Rigoletto", "Napój miłosny", który był pięknym spektaklem. Wszystkie te i tym podobne przedstawienia powinny być grane przynajmniej raz w miesiącu. Gdy byłem na kontrakcie w Niemczech, to w ciągu roku ponad 30 razy występowałem w partii Rudolfa w "Cyganerii". Tak więc trzeba pielęgnować łódzką publiczność, bo jest najlepsza, zna się na rzeczy, wie jak reagować, gdy się jej coś podoba lub nie.

Pana teraz rzadko można posłuchać w Teatrze Wielkim. Dlaczego?

- To dla mnie przykre, że mało śpiewam i nie mam nowych propozycji. Czuje się niewykorzystany. Jest tak mało przedstawień, że dyrektor Teatru Wielkiego zmienił mi stały kontrakt na współpracę. Ale to nie moja wina. Abym mógł grać, nie mogę prosić kolegów, by odstąpili mi swoje przedstawienia. Na szczęście śpiewam bardzo dużo poza teatrem, sam organizuję koncerty czy spektakle i zatrudniam kolegów, którzy chcą utrzymać rodzinę, a nie śpiewają, bo nie ma przedstawień. Powszechnie wiadomo, że im mniej teatr gra, tym większa oszczędność. Ale na dobrej sztuce nie można oszczędzać. Wszystkie teatry na świecie są dotowane, to kwestia mądrego gospodarowania publicznymi pieniędzmi. Cały czas dążę do tego, by mieć swój teatr. Taki, który docierałby do małych miast. Mimo ogromnych chęci nie każdy ma okazję czy warunki, by wybrać się do teatru w dużym mieście. Sam pochodzę z Brzezin - małego miasteczka i wiem, jak to jest.

Nie myślał Pan kiedyś, by osiedlić się za granicą, czy w innym polskim mieście?

- Mogłem zostać w Niemczech, ale rodzina zadecydowała inaczej, a ja kocham swój kraj i chętnie się na to zgodziłem. Myślę, że centralne położenie Łodzi jest tak wygodne, że wszędzie jest blisko. Szkoda tylko, że upadł pomysł budowy międzynarodowego lotniska.

Gdy śpiewał Pan za granicą, to tamtejsi koledzy znali Łódź lub coś o niej słyszeli?

- Wielu moich znajomych czy przyjaciół znało Łódź i często bywali w naszym mieście. Łódź im się podobała pod względem architektury oraz dlatego, że restauracje obsługują do ostatniego klienta. Ale były przypadki, kiedy koledzy w garderobie pytali: "co się dzieje w tej twojej Łodzi"? Słyszeli bowiem, że mordują w niej ludzi pavulonem czy chowają dzieci w beczkach. Odpowiadałem, próbując żartować, że ja w tym nie brałem udziału, bo jestem z nimi. Przykro to stwierdzić, ale w Łodzi nie zawsze można czuć się bezpiecznie. Sam tego doświadczyłem. Zostałem pobity przed Teatrem Wielkim. Potem długo czekałem, by założono tam monitoring.

Czego na święta życzyłby Pan łodzianom?

- Święta to czas, który powinno się spędzić z rodziną. Życzę wszystkim łodzianom wspaniałych rodzinnych świąt, przepełnionych miłością, ciepłem rodzinnego ogniska. Aby wszyscy w tym najbliższym gronie śpiewali kolędy i nie jedną, ale wszystkie zwrotki. Nowo wybranym władzom miasta życzę sukcesów i wspaniałych pomysłów na łódzką kulturę.

Anna Gronczewska
Polska Dziennik Łodzki
18 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...