Wszędzie jest seks, jak to u Woody Allena

Rozmowa z Wojciechem Dobrowolskim

Z Wojciechem Dobrowolskim, odtwórcą głównej roli w spektaklu "Bóg" Woody Allena, rozmawia Tamara Gong.

Lubelscy widzowie pamiętają Pana rolę w przedstawieniu "Zagraj to jeszcze raz, Sam…" z 2000 r., gdzie był Pan scenicznym alter ego autora. Jest Pan z przekonania aktorem Allenowskim?

Istotnie, była to główna rola, alter ego pisarza. Dowcip Allena uwielbiam i czuję się szczęśliwy, mogąc grać w jego sztuce ponownie. Teraz gram aktora Kretynika. Nie wiem, czy pisząc "Boga" Allen myślał także o sobie….

On zawsze myśli o sobie… 

Właśnie. Myślę, że gdyby sam grał w tej sztuce, obsadziłby siebie w roli Kretynika, bo na pewno nie Autora. Podobnie jak w poprzedniej lubelskiej realizacji sztuki Woody Allena, tak i teraz wiele rzeczy powstaje w trakcie realizacji i jest to dla nas przeogromna frajda. 

Strasznie dużo dopisujecie. 

Dopisujemy. Nie ma tu spójnej akcji, fabuły, wątków miłosnych, jak to zazwyczaj u Allena bywało. Cały czas pracujemy nad zakończeniem tej sztuki. Jestem przekonany, że wielki Woody nie miałby nic przeciwko temu… Nawet gdy zmieniamy realia broadwayowskie na lubelskie, pozostajemy w jego konwencji. Allen uwielbia improwizacje i ona tu jest. Gramy wszak w tym przedstawieniu również samych siebie. Ja gram aktora Teatru Osterwy Wojtka, który wciela się w postać aktora Kretynika, który jeszcze dodatkowo gra niewolnika w starożytnych Atenach.

Zatem konstrukcja szkatułkowa, żeby nie rzec ruskiej baby.

I dlatego zadanie jest bardzo trudne. Wejście w rolę i wyjście z niej przebiega błyskawicznie. Praca nad emocjami tych wszystkich postaci musi pozwolić mi przejść w sekundę od Wojtka do Kretynika albo od Wojtka do niewolnika lub odwrotnie, albo…

Dajmy spokój. Kręci się trochę w głowie.

Ale ja się dobrze czuję w tej poetyce. Kretynik to postać, która generalnie nie myśli. Działa emocjonalnie. Akcja - reakcja. Bez zastanowienia.

Jego imię na to wskazuje.

Tak, ale w sztuce jest jeszcze Schizokrates oraz Debiliusz. Ja, czyli Kretynik - typ histeryczno-neurotyczny z potężną dozą narcyzmu - jestem najcięższym przypadkiem z nich wszystkich. Pamiętajmy jednak, że to wszystko jest bardziej metafizyczne.

Sztuka jest satyrą na teatr?

Jest. Pokazuje od środka mechanizmy rządzące teatrem. Jest również satyrą na relacje międzyludzkie, bo to przecież Woody Allen. On sam zresztą wychował się na teatrze. Jest doskonałym obserwatorem, a i poprzez własne doświadczenie potrafi przekonująco osadzić swoich bohaterów na scenie.

Z zasady Allen trzyma się współczesności, tu wkracza w erę antyczną.

No właśnie. Trudno odpowiedzieć dlaczego. Pisał tę sztukę dla konkretnych aktorów i w niełatwym dla siebie stanie psychicznym, kiedy przeżywał depresję. 

I jest to utwór głęboko pesymistyczny. W rodzaju: umrzeć ze śmiechu?

Nie jest to wbrew pozorom sztuka powierzchowna. To rzecz głęboka, gdzie autor mówi także o Bogu czy stworzeniu świata. Wchodzi na teren ludzkiej relacji z Bogiem, niezależnie od tego, czy jest to Bóg antyczny, chrześcijański czy żydowski. 

Praca jest bardzo ciężka, bo bawić ma się widz, a my trudzimy się w pocie czoła nad tym, żeby nasz odbiorca istotnie chciał się bawić. Humor Allena jest specyficzny, nie wszyscy go czują. Potrzebny jest dystans, by sztuki nie odbierać jako kamienia obrazy.

Na rechot widowni nie ma co liczyć.

Wprost przeciwnie. No i zauważmy, że wszystko, jak to u Allena, jest przepełnione seksem. Pożądanie, pragnienia są pokazane w krzywym zwierciadle, nie wprost. Miejmy nadzieję, że widz, którego staramy się wciąż zaskakiwać, nie poczuje się rozczarowany. Ktoś wychodząc z teatru może się poczuć zawiedziony, że nie ma tu puenty, jednego oczywistego zakończenia. Woody Allen nie tylko bawi, on uczy nas myślenia.
(mb)

Tamara Gong
Polska Kuyrier Lubelski
2 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...