Wszyscy jesteśmy egoistami

„Jednooki król" – reż. Antonina Choroszy – Teatr Nowy w Poznaniu - 12.01.2023

Dzięki Antoninie Choroszy przypomniałam sobię jak bardzo lubię chodzić do teatru. Dramat Marca Crehueta to opowieść pozornie prosta, a jednak podszyta czymś szalenie ważnym i to właśnie na metodycznym odkrywaniu tego polega cała zabawa. Słodko-gorzkie, zabawne, angażujące – ot, taka tragifarsa.

Spektakl rozpoczyna się muzyczno-taneczną sceną performatywną z wykorzystaniem mediów interaktywnych. Trochę dużo, biorąc pod uwagę, że zajmując miejsce na widowni widziałam tylko szarą ścianę i kilka drewnianych krzeseł. A po dzwonku? Feria barw, obrazów i jeszcze ta dziwna piosenka "Ek Ong Kar Sat Gur Prasad" – internet podpowiada mi, że to mantra o sprawczej sile zmieniającej zło w dobro. Nawet pasuje, a utwór wpada w ucho tylko... kto o tym wiedział zanim wrócił do domu i sprawdził frazę? Ja na pewno nie. Dlatego najpierw musimy otrząsnąć się w konsternacji, potem możemy już poznać bohaterów.

Mamy dwie pary, ale tylko siedem oczu. Lidia (Edyta Łukaszewska) i David (Andrzej Niemyt) to zestawienie roztrzepanej młodej kobiety z nadpobudliwym policjantem "oddziału prewencyjnego". Oboje mają dwoje oczu. Sandra (Anna Toporski) i Ignacio (Dariusz Pieróg) to para zaangażowanych aktywistów politycznych, systematycznie biorących udział w demonstracjach publicznych. To właśnie w czasie jednej z takich akcji Ignacio traci oko za sprawą gumowej kuli wystrzelonej przez Davida. Na pewno żaden z nich nie pomyślał wtedy, że niedługo usiądą razem przy jednym stole.

Już od pierwszych zdań wiedziałam, że aktorzy zaserwują mi bardzo dobrze zbudowane role. Muszę wyróżnić doskonałą kreację Davida jaką stworzył Andrzej Niemyt. Przemyślana, świadoma i wyrazista. Może trochę paradoksalnie, ale David zdobył całą moją sympatię. To bohater prosty, ale jednocześnie dynamiczny. Przechodzi pewną zmianę, a jednak wciąż pozostaje sobą. Problemy rozwiązuje brutalną przemocą, chociaż ma w sobie (specyficzną) czułość. Trudno zbudować taką postać, ale wyszło dobrze. Bardzo dobrze.

Sandra i Lidia to znajome z dawnych czasów, które po latach spotykają się ponownie, na kameralnej kolacji, jako dorosłe kobiety o zupełnie odmiennych światopoglądach. Dorzucamy do tego, dość problematyczne, pierwsze spotkanie ich partnerów i mamy doskonały materiał na tragifarsę. Kiedy przy posiłku, na jaw wychodzi sprawa z okiem i nikt już nie ma wątpliwości co do tego, że będzie afera, reżyserka odpuszcza wszelkie hamulce, nawarstwiając konwencje gatunku tak bardzo, że miejscami ginie nam problematyka. Przerzucamy nasze emocje z tragicznych od tej pory relacji Lidii z Davidem, na wywołujące salwe śmiechu próby zażegnania konfliktu "bzykankiem". Kto w tym sporze ma rację – David, który pełnił obowiązki "specjalisty do spraw zarządzania tłumem", czy Ignacio jedynie korzystający z prawa do uczestnictwa w demonstracji? O politycznych wpływach na jednostki i relacje między nimi przypomina nam regularnie pojawiająca się postać Polityka (Sebastian Grek). Bombarduje widza polityczną nowomową ze środka sceny, skrada się gdzieś w cieniu wydarzeń lub jest jedynie telewizyjnym głosem, ale ma stałą funkcję opiniotwórczą. Podjudza i prowokuje, nawet jeżeli nie zawsze świadomie, to każda z osób jest od niego pośrednio zależna. Postać szalenie sprytna. Najpierw głosi swoją (fałszywą) niewinność tłumacząc, że kryzys to spuścizna po poprzednich rządach, żeby później ukradkiem systematycznie opróżniać zakupowy koszyk, początkowo wypchany po brzegi wszelkimi dobrami.

Akcja nie kończy się na gniewnym rozejściu. W tym miejscu farsa przywdziewa przedrostek "tragi-". Lidia zmęczona sposobem postrzegania świata i ludzi przez "zamkniętego" męża odchodzi twierdząc, że oto się "otwiera". Czy można się jej dziwić skoro David nie chce ponosić konsekwencji swoich czynów, a w stojaku na parasole trzyma naładowaną broń? Ignacio czuje się wściekły i urażony, chociaż zdecydowanie wyraźniej daje o tym znać Sandra. Poznany już Polityk uśmiecha się szeroko we śnie Davida, znów wygłaszając nadmuchane zdania bez treści. Tęsknota za ukochaną Lidią przyczynia się do przełomu. Żona nie znika z życia Davida na zawsze, a wrogi Ignacio przyjmuje przeprosiny. Mężczyźni spotykają się regularnie na lekcje z empatii i nie ważne jak bardzo David starałby się wyzbyć agresji na rzecz miłości, to mamy w sobie gorzkie poczucie, że chodzi tu jedynie o przeciągnięcie liny na swoją stronę. Za późno zorientujemy się, że w tej plątaninie "nici życia", gdzie każda z postaci jest od siebie zależna to Sandra jest destrukcyjną siłą zapatrzoną w swoje ideały, a niepozorna i frywolna Lidia odkrywa istotę rzeczy. Ta pierwsza manipulując swoim mężczyzną sprawia, że David przytłoczony zawiłymi wykładami anty-korporacyjnymi zaczyna fizycznie cierpieć ból myślenia, druga zaś pojawia się tylko na chwilę by zabrać resztę swoich rzeczy, a odsłania pułapkę egoizmu. Tu każdy myśli tylko o sobie. Swoje przekonania przedstawia jako prawdę, a przemyślenia jako świętą rację.

Obraz zaczyna się krzywić, kiedy David w swoim wewnętrznym konflikcie interesów podejmuje decyzję dla siebie doskonałą, dla Sandry podniecającą, a dla nas co najmniej absurdalną. Gdzieś spośród elementów fabuły wyciąga postać Polityka, który jak się okazuje jest ministrem rolnictwa, bierze go jako zakładnika i przetrzymuje we wspomnianym już zakupowym wózku. Od razu pomyślałam, że mężczyzna poniekąd sam przygotował sobie grób, ukradkiem opróżniając go wcześniej z zakupów. Okazuje się, że Sandra i David mają ze sobą więcej wspólnego niż mogło się początkowo wydawać – nakręca ich przemoc, a konsekwencje mają za nic. Tym bardziej dziwi zamykający przebieg monolog Davida. Z głośników pada pytanie o to co jest prawdą. Zaraz potem zdanie pełne nadziei na to, że może w końcu wszyscy się w czymś zgodzą – (parafrazując) skoro nie znamy odpowiedzi, nie wiemy dokąd iść, a skoro nie znamy drogi, to wszystko i tak nie ma sensu. Odpowiadam.

Tutaj nie ma dobrych i złych. Nie ma jednej prawdy i nie ma świadomego kłamstwa. Są hermetyczne bańki przekonań, z których nikt nie chce wyjść. I choćby wydarzyła się tragedia, żadna z nich nie pęknie. Może ukazana problematyka społeczna nie jest najaktualniejsza, ale będę bronić tego spektaklu, bo uważam, że niesie za sobą ważny przekaz, tylko trzeba go z tej produkcji "wygrzebać".

I niech ona sobie będzie (tragi)farsą, albo tragi(farsą), ale ten spektakl jest o czymś. Nie ważne jest to, że mamy inne zdania, ważne jest to jak je wyrażamy i czy mamy w sobie wystarczające pokłady empatii i sympatii, żeby wysłuchać drugiej strony.

Kaja Janda
Dziennik Teatralny Poznań
20 stycznia 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...