Wszyscy jesteśmy uszkodzeni

Śmierć była tematem tabu od zarania dziejów. Człowiekowi nie sposób się z nią pogodzić, zwłaszcza dzisiaj. A śmierć wpleciona w rodzinę zawsze jest doświadczeniem druzgocącym. Podstawowe pytania o wartość życia jako takiego, a także o jego jakość, okazują się być nierozstrzygalne. W dramacie Petera Nicholsa dwie silne namiętności, bardzo ludzkie i emocjonalne, zderzają się, z jednej strony z miłością, z drugiej zaś właśnie z fundamentalnym problemem, czy życie pozbawione jakiejkolwiek biologicznej wartości ma jeszcze jakiś sens. Każda próba zmierzenia się z tym problemem musi być trudna i bolesna - i taki jest też spektakl w reżyserii Bogdana Hussakowskiego.
Podłoga jest upstrzona kolorowymi figurami. Jednak nie jest to wesoły obraz - tło jest czarne. Całość scenografii to koło - koncentryczny krąg, wokół którego obracają się z zawrotną szybkością postaci, ich uczucia, słowa. Chyba nie ma bardziej ekspresyjnej figury geometrycznej niż koło i bardziej wyrafinowanego symbolu, przywołującego pragnienie jedności. Koło to jedność, ale to także nieustanne krążenie, zamknięcie w matni. Pełna dwuznaczność. Marzenie o doskonałości i szczęściu. Poszukiwanie idealnego, prostego rozwiązania dla złożoności i różnorodności życia, nie jest możliwe. A jednak pragnienie spełnienia od zawsze jest i będzie w człowieku, tak więc będzie on do tego spełnienia dążył. Każdy krok naznaczony jest bólem i pytaniem, na które brak będzie odpowiedzi. Indywidualne cierpienie nie nadaje się do prostego wyłuszczenia problemu - medium stać może się teatr. Kolejno Brian, a potem Sheila powierzają nam więc tajemnice swego wewnętrznego życia. Potrafią przed sobą odgrywać dawne role - Sheila jest tą piękną dziewczyną sprzed lat, Brian zaś lekarzem - lekkoduchem lub uduchowionym ponad miarę księdzem. Gra wychodzi im całkiem dobrze, ale problemem staje się najzwyklejsza na świecie szczerość, która wymaga tylko prostoty i odwagi. Słuchamy więc skarg i wyrazów frustracji, z widzów przemieniamy się w milczących i smutnych terapeutów. Małżonkowie nie potrafią być szczerzy wobec siebie. Sheila zasłania się miłością do niepełnosprawnej córki Joe, Brian zaś wykorzystuje jej zachowanie jako przyczynę swojej samotności i frustracji. Ciężka, nieuleczalna i niemalże tajemnicza choroba córki odgradza od siebie dwoje ludzi, którzy w swoich pragnieniach i frustracjach stają się do bólu samotni. Andrzej Dopierała i Ewa Kutynia stworzyli świetne kreacje aktorskie. Potocznie pojmowana "waga tematu", nie odjęła im naturalności. Z zapartym tchem słucha się emocjonalnych i nerwowych zwierzeń Sheili, groteskowe żarty i ironiczne poczucie humoru Briana wzbudzają dreszcze niepokoju. W tych wyznaniach wyczucie mechanizmu obronnego nie jest niczym trudnym. Brian i Sheila zbyt długo mówią jednak do nas, do widzów. Nie mają nawet czasu zorientować się, że powinni byli najpierw wszystko to powiedzieć sobie. Wkroczenie w ten rodzinny dramat jest brutalne i bezlitosne dla kogoś, kto do tej pory pozostawał na zewnątrz. Potrzeba naprawiania świata, utopijne pragnienie Freddie'ego, znajomego Sheili z grupy teatralnej, legnie w gruzach, kiedy sam stanie w obliczu tej rodzinnej tragedii. Jego żona, Pamela, nie będzie potrafiła zbyt długo bronić się przed tym trudnym, ale rzeczywistym obrazem innej odsłony życia, który do tej pory nie mieścił się w jej wyestetyzowanym i snobistycznym światopoglądzie. Cały dorobek kultury okazuje się być bezradny wobec skrajnych problemów ludzkiego życia. W pewnym momencie Sheila mówi o tym, czego nauczyło ją życie z niepełnosprawną córką. Ułomność małej Joe jest tylko jedną z wielu przypadłości, każdy jest chory i niezaradny. Wszyscy jesteśmy uszkodzeni, niepełnosprawni. Nawet, jeśli czasami tego nie widać, nawet, jeśli gramy przed sobą niczym Brian i Sheila, zapatrzeni w swoje trudne codzienne role. Nie jesteśmy doskonali, nigdy nie będziemy. Ujawnianie konwencji teatralnej nie służy tutaj uładzeniu tematu, podaniu go w łatwy sposób. Zwierzenia są potrzebne postaciom, ale tak bezpośrednie wyrażenie emocjonalnego i moralnego dylematu wskazuje tutaj na uniwersalność rodzinnej tragedii, podobnie jak kolędy śpiewane w kilku językach. Święta Bożego Narodzenia okazują się być dla Sheili, Briana i ich znajomych nie początkiem nowych, lepszych czasów, a właśnie zamknięciem pewnego bolesnego etapu - jednak jego zakończenie nie może być beztroskie i przyjemne. Podobno Peter Nichols kanwę sztuki oparł na własnych, osobistych doświadczeniach. Niewątpliwie udało mu się prywatne demony i osobiste cierpienia zakląć w teatr - w to, co jest ponadczasowe i zrozumiałe dla każdego. Intymny, kameralny dramat rodzinny o bardzo osobistych i bolesnych przeżyciach w reżyserii Bogdana Hussakowskiego nabrał wymiarów uniwersalnych i ponadczasowych w pełnym tych słów znaczeniu. Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach, Scena Kameralna Peter Nichols "Jeden dzień" ("A Day in the Death of Joe") przekład: Klaudyna Rozhin reżyseria: Bogdan Hussakowski scenografia i kostiumy: Joanna Braun asystent reżysera: Violetta Smolińska Obsada: Brian - Andrzej Dopierała, Sheila - Ewa Kutynia, Pam - Violetta Smolińska, Freddie - Andrzej Warcaba, Grace - Maria Stokowska, Joe - Paulina Pytlik Premiera: 15.12.2007.
Marta Nowok
Dziennik Teatralny Katowice
21 grudnia 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia