Wszyscy jesteśmy z Lailonii

"Lailonia" - reż: Mateusz Przyłęcki - Teatr Kana w Szczecinie

Teatr Kana chyba na dobre zaczął pisać nowy rozdział swojego życia. Czas pokaże, na ile ocali w nim to, z czego powstał - spontaniczność i niekonwencjonalność sceny niezależnej. Od razu trzeba powiedzieć, że nowy spektakl, "Lailonia", podobał się publiczności.

Z "13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych", wczesnej książeczki Leszka Kołakowskiego, zawierającej sfabularyzowane przypowieści o paradoksach języka, filozofii i życia, dowcipnej, mądrej i dyskretnej, Mateusz Przyłęcki, autor adaptacji i reżyser, wybrał do realizacji sześć, dodając jeszcze późniejszą "Wojnę u lemurów" (Lemurię zmienił na Lailonię). Przetworzył je, można nawet powiedzieć, że w jakimś sensie napisał na nowo, utożsamiając ich bohaterów z konkretnymi ludźmi, w niektórych epizodach z aktorami Kany. Dzięki temu nie grają oni postaci fikcyjnych i umownych, lecz w pewnym sensie samych siebie, albo inaczej - sami stają się bohaterami przypowieści. Hubert Romanowski w jednym z fragmentów gra po prostu Huberta, a znakomita Karolina Sabat - Karolinę, uwielbiającą pop-corn, a nie dropsy, jak Kiwi, bohaterka Kołakowskiego. Wszyscy są więc współcześni i rzeczywiści, są spośród nas; gdy się zdenerwują - okazują złość i zdenerwowanie, słowami, które nie są z bajek Kołakowskiego, lecz z ulicy i to bardzo współczesnej. Oglądając więc historie z Lailonii, oglądamy powiastki o nas, naszych tarapatach, błędach, zacietrzewieniach, klęskach, nadziejach, głupocie. Bo wszyscy jesteśmy mieszkańcami Lailonii, w niej mamy swoje domy, niezależnie od tego, czy jest to na Pogodnie, czy w Pernambuco. Lailonia jest w nas - my w niej. 

Tyle czy to przesłanie, podstawowe u Kołakowskiego i - jak należy mniemać - w scenariuszu Mateusza Przyłęckiego, jest też zawsze czytelne ze sceny? Aktorzy grają dobrze - znakomita w każdym niuansie gestu i ruchu jest np. Bibianna Chimiak, wyraziście (jako bóg Major, czy średni Lasilończyk) gra Dariusz Mikuła. Śmiech jest więc reakcją widowni, gdy śmiać się trzeba, ale przecież nie to jest dla Kołakowskiego najważniejsze, choć bardzo ważne .

Na "Lailonię" warto iść. To jest prawie półtorej godziny dobrego teatru, w dobrej reżyserii, dobrze skrojonym kostiumie (Wanda Kowalska), z dobrze wybraną muzyką (Anna Witczak, akordeon) i sprawnym aktorstwem, choć tu i tam przydałby się szlif. Warto pośmiać się w Kanie, ale warto też lekcję Lailonii, dla własnych potrzeb, przeżyć. Mogliby to również uczynić np. politycy. Jeden na sobotniej premierze był... 

Na koniec: Mariusz Przyłęcki, reżyser "Lailonii", jest twórcą bardzo młodym. I bardzo obiecującym. 

Jeszcze jedno: nowy spektakl (chodzi o koncepcję) to odejście Kany od niezależnego teatru offowego, z którym wciąż jest kojarzona. Jeśli teatr na dobre zaczyna nowy rozdział swego życia, będzie czemu się przyglądać.

Bogdan Twardochleb
Kurier Szczecinski
8 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia