Wszyscy mamy wąsy

"Chłopiec malowany" - reż. Piotr Ratajczak - Teatr Polski w Poznaniu

Metafory Rzeczywistości to konkurs mający promować współczesną polską dramaturgię. Na początku tego sezonu odbyła się jego trzecia edycja, a laur zwycięstwa przyznano Piotrom Rowickiemu i Ratajczakowi za przygotowanie i zaprezentowanie w formie próby czytanej tekstu "Chłopiec malowany". Tytuł dramatu nasuwa jednoznaczne skojarzenia: Wojenko, wojenko, "Maszerują chłopcy", czerwone maki na Monte Cassino, żołnierze z Westerplatte, którzy "prosto do nieba czwórkami szli" itp. Wykorzystując ten ciąg asocjacji reżyser wraz z dramaturgiem Janem Czaplińskim starał się obnażyć mechanizm, w który uwikłana jest nasza narodowa mentalność

Mimo że Polska od 1989 r. jest krajem w pełni niepodległym, a romantyczne manifesty do walki z wrogiem straciły swoją aktualność od kiedy zniesiono cenzurę, nie potrafimy myśleć o patriotyzmie bez jego martyrologicznego kontekstu. Jak pokazały wydarzenia sprzed kilku miesięcy, łatwiej nam nazwać „bohaterem narodowym” kogoś, kto „zmarł służąc ojczyźnie” niż tego, kto swoim życiem w istotny sposób przysłużył się krajowi i obywatelom. Twórcy spektaklu w programie, który każdy z widzów otrzymał przed wejściem stwierdzili, że takie „wąsy” (określenie dramaturga) ma każdy Polak.

Na ten tok interpretacji (oprócz programu) naprowadza scenografia i sposób, w jaki zostali przedstawieni bohaterowie. Postaci poruszają się po zamkniętej przestrzeni. Jej granice wyznacza wysoki mur zbudowany z kartonowych sześcianów: lewa połowa jest pomalowana na szaro, natomiast z prawej strony widnieje galeria osobistości, których działalność odcisnęła piętno na losach ojczyzny. Mamy zatem Bolesława Chrobrego, Tadeusza Kościuszkę, Józefa Piłsudskiego, Marię Skłodowską-Curie, Władysława Reymonta, Wojciecha Jaruzelskiego, Lecha Wałęsę, Jana Pawła II, Bronisława Komorowskiego, Lecha Kaczyńskiego i wielu innych. Przed portretami stoi drewniany stół, a wokół niego trzy krzesła. O ile część z lewej strony nie jest określona w żaden konkretny sposób, o tyle miejsce wspólnych posiłków wskazuje jednoznacznie na dom zamieszkany przez rodzinę o silnie zakorzenionych tradycjach patriotycznych. Tutaj na ścianach wiszą ordery i pamiątki po walecznych przodkach, a 11 listopada i w inne święta narodowe wywiesza się z okna biało-czerwoną flagę.

Spektakl rozpoczyna etiuda ruchowa, w której zostaje nakreślony status każdej z postaci. Dwóch żołnierzy ubranych w ciemnozielone mundury wojskowe: pierwszy z nich (Michał Kaleta), starszy stopniem i wiekiem, stoi wyprężony jak struna, zwrócony prawym profilem w stronę publiczności, i rzuca rozkazy młodszemu koledze (Piotr B. Dąbrowski). Ten, najpierw stojący twarzą w twarz z dowódcą, obraca się do widzów, postępuje krok do przodu i szybko poruszając ustami powtarza wyuczoną formułkę (jak się później dowiemy, służącą do zawiadamiania rodziny o śmierci ich bliskiego „na polu chwały”). Następnie zbliża się do części sceny, w której znajduje się stół i wykonuje gesty imitujące pukanie do drzwi. Na koniec powraca przed oblicze starszego kolegi. Układ powtarza się przez kilkanaście sekwencji. Ruchy bohaterów mają w sobie dziką pasję, są automatycznie precyzyjne, a wypowiadane przez nich słowa zagłusza muzyka z tzw. „mocnym beatem”. Przy stole siedzi kobieta (Barbara Krasińska) ubrana w elegancki, ciemnofioletowy kostium z szykownym żabotem spiętym broszką. Głowa pochylona, oczy utkwione w blacie, po którym energicznie przesuwa na przemian wewnętrzną i zewnętrzną stroną prawej dłoni. Lewa spoczywa obok nieruchoma.

Wojskowym zza ich pleców przygląda się młody chłopak (Paweł Siwiak). Stoi niedbale oparty o kartonową ścianę, ma ręce założone na piersiach i beznamiętny wyraz twarzy. Ciężkie buty, onuce, brązowe spodnie sięgające za kolana, ciemnozielona marynarka, hełm, na prawym ramieniu biało-czerwona opaska, karabin. Wyróżnia się wśród pozostałych bohaterów. To Duch Jacka – młodzieńca, który poszedł do wojska, mimo że chciał zostać skrzypkiem. Jak na ironię losu, nie zginął w walce. Siedział z kolegami, palił marihuanę, niechcący wbił nóż w tętnicę udową i się wykrwawił. Strasznie głupia śmierć. W dodatku na misji stabilizacyjnej, gdzie wszędzie można nastąpić na minę.

Taki sposób utraty życia nie przystoi wnukowi powstańca z Wielkopolski. Jego Matka po to wyszła za mąż za żołnierza i urodziła syna, by mogła prasować jego mundur, gotować esencjonalny rosół i drżeć na dźwięk telefonu zwiastującego śmierć junaka w ciężkim boju. Potem będzie cierpieć niczym Matka Boleściwa, a wraz z nią cały naród i ojczyzna, na ołtarzu której została złożona krwawa ofiara. Jednak Matka Polka zagrana przez Barbarę Krasińską nie chce wiedzieć o stracie dziecka. Jest szczęśliwa, kiedy może w nieskończoność czekać z rosołem, prasować koszule, wycierać kurz z rodzinnych orderów i nucić pieśni patriotyczne. Przyjmie żołnierzy z tzw. polską gościnnością i uraczy obiadem, ale informacji o śmierci Jacka nie przyjmie do wiadomości. Ba. Zastrzeli młodszego wojskowego, by o niej nie usłyszeć.

Ta scena, mimo że odegrana przez Piotra B. Dąbrowskiego z wielką dbałością o szczegóły, takie jak przedśmiertne drgawki, konwulsyjne rzucanie się po podłodze i staranne oplucie brody sztuczną krwią, pozostaje przez starszego wojskowego i Matkę praktycznie niezauważona. Owszem, trup może stanowić pewien problem dla obojga (prokuratura, tłumaczenie się przed dowódcą), jednak ani kobieta, ani jej drugi rozmówca nie zawracają nim sobie specjalnie głowy. Starszy żołnierz nie dość, że o zabitym wypowiada się z pogardą, to natychmiast chce wyciągnąć z jego śmierci jak największe korzyści materialne. Jest „trepem” z krwi i kości. Cyniczny, wyrachowany egoista, nerwowo żujący gumę i regulujący swoje zachowanie za pomocą narkotyków. Niedawno wrócił z misji, gdzie Bóg nie bronił modlących się do niego żołnierzy, a skoszarowani „chłopcy malowani” nie wzdychali do zdjęć żon, tylko zabawiali się z miejscowymi dziwkami. Jego relacja kontrastuje z wybrzmiewającymi w tle słowami o wojence, na której tak ładnie.
O postaciach występujących w Chłopcu… nie da się myśleć jako o ludziach, z którymi można by się utożsamiać. Są raczej figurami kumulującymi w sobie wszystkie stereotypy dotyczące biegunowych sposobów definiowania patriotyzmu. Przeciętny widz nie opowie się całkowicie po żadnej ze stron. Mało kto bezdyskusyjnie przyjmie ideologiczną wizję ginącego na obczyźnie Polaka, jako wzorowego obywatela służącego ojczyźnie. Równie ciężko będzie znaleźć osobę akceptującą zdemitologizowanego bohatera, który jedzie na wojnę po to, by zasilić skarb państwa i poprawić własny status finansowy i społeczny.

W finałowej scenie pomiędzy postawami reprezentowanymi przez poszczególne postaci nie ma już żadnych antagonizmów. Matka, tak jak na początku spektaklu, prasuje z zapałem koszule, a mężczyźni siedzą we trójkę na podłodze i zgodnie bawią się metalowymi żołnierzykami. Komunikat płynący z tej sceny jest jasny: wszyscy mamy romantyczne wąsy i jeszcze przez długi czas się to nie zmieni. Niezależnie od metod, jakich użyjemy, by temu twierdzeniu zaprzeczyć, w obliczu śmierci żołnierza czy innej osoby służącej państwu, prędzej opowiemy się za idealistyczną ofiarą, niż racjonalnie rozważymy przyczyny, które do jej złożenia doprowadziły.

Można protestować. Ale na koniec powiem o niespodziance zawartej we wcześniej już wspominanym programie. Obok obsady, przepisu na rosół polski, zobrazowanej teorii wąsów i jeszcze paru innych rzeczy, znalazła się w nim krzyżówka. Odpowiedzi do zagadek zostały sprytnie wplecione w treść spektaklu. Jeśli ktoś przed jego rozpoczęciem miał problem z rozwiązaniem, po godzinie mógłby odczytać pełne hasło. Mimo wszystko wątpię, by podpowiedzi były konieczne. Statystyczny Polak wie, na którym placu są najlepsze kasztany, gdzie rosną czerwone maki, jaki numer miał czołg „Rudy” albo o której godzinie zagrała pobudka chłopcom z rezerwy. W takiej sytuacji hasło końcowe: „Trzeba wreszcie zgolić wąsy” nie wymaga dalszego komentarza.

Agata Drwięga
teatrakcje.pl
4 grudnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia