...wszystkie te cuda przepadną w czasie, jak łzy w deszczu

"Miejski ptasiarz‟ - reż. Weronika Szczawińska - Wrocławski Teatr Współczesny

Cicho jakoś w tym teatrze. A wcale nie dziwnie. Cisza wszystkim wychodzi na dobre - nie odbija się echem, nie rezonuje oskarżycielsko, nie zawodzi potępieńczo. W ciszy słychać codzienność na nowo. Jakoś świeżo ją słychać i nawet niepowtarzalnie. Cisza z „Miejskiego ptasiarza‟ udała się twórcom bez dwóch zdań. Można niby z przekąsem rzucić - ot! cisza jak cisza; ale nietrudno też pomyśleć - cisza jak ta.

Cicho jakoś w tym teatrze. A wcale nie dziwnie. Cisza wszystkim wychodzi na dobre - nie odbija się echem, nie rezonuje oskarżycielsko, nie zawodzi potępieńczo. W ciszy słychać codzienność na nowo. Jakoś świeżo ją słychać i nawet niepowtarzalnie. Cisza z „Miejskiego ptasiarza‟ udała się twórcom bez dwóch zdań. Można niby z przekąsem rzucić - ot! cisza jak cisza; ale nietrudno też pomyśleć - cisza jak ta.

Cóż jeszcze o ciszy? Może jej też wcale nie być. Albo, jak się już zupełnie uprzemy, może nie być tego, co ją zagłusza: samochodów warczących o wschodzie słońca, jadowitych klaksonów, słodkiej tipsiary paplającej przez telefon... Może nie być? (Tutaj: rzut oka na krwiożerczą, żarłoczną cywilizację.) Hm... pewnie już nie może. No chyba, że wizjonerzy postapo nie na darmo zacierają ręce z uciechy. Wtedy pewnie może nie być zupełnie niczego. Ale do tego czasu nici z mechanicznych sów, blondwłosych androidów i dzikich rajdów w Pasie Oriona.

I chyba nikomu tego nie żal. (To akurat wcale nieprawda!) A przynajmniej nie miejskim ptasiarzom. Obwieszeni lornetkami, zaczepieni o najprzeróżniejsze kanty nagimi, szponiastymi paluchami, brodzą w ciszy po stryszku. Wypatrując, nasłuchując, dziobiąc ciszę opowiastkami o swych kosmicznych, międzygatunkowych przeżyciach, uchylają lekko drzwi do innego świata. Przestrzeń pasjonatów, obsesjonatów, zapaleńców, usytuowana gdzieś między człowiekiem a ptakiem, intryguje i pociąga. Ma w sobie oczywiście coś z cichego dziwactwa lub całkiem standardowego zdziczenia, ale to nie przeszkadza jej wciągać obserwatora bez reszty.

Na prostokątnej scenie, jasno oświetlonej i okolonej łańcuszkiem miejsc dla widowni - grzecznie zresztą pousadzanej na krzesełkach - przechadzają się istoty ptasio przystrojone (pomysłowe, umowne kostiumy są zasługą Marty Szypulskiej), na przemian dobywające z siebie nieartykułowane dźwięki i snujące z fascynacją opowieść o zwyczajach i obyczajach ptasiego świata - nie tak nam odległego, ale wcale niedostrzeganego w miejskim zgiełku. Czy to z ludzkiej wygody skrupulatnie pomijany czy też zapominany ze zwykłej, nudnej krótkowzroczności (twórców szczęśliwie nie interesuje tym razem besztanie i łajanie eko-ignoranta) - ptasi wszechświat istnieje specjalnie, dla każdego mieszczuszka, przez dziewięćdziesiąt minut, tu, na scenie.

W konsekwencji, pełen intrygujących etiud, spektakl Weroniki Szczawińskiej jest też popisem aktorskim. Okazji do nich zresztą co niemiara. Pięknie na niebie prezentuje się klucz ptaków, z których to jeden, tuż po wylądowaniu, bieży w podskokach na gody. Kiedy indziej młodziutki osobnik podrywa się wybornie do lotu, by po kilku okrążeniach przeciąć z impetem dziobem niezmąconą taflę wody (w obu etiudach prześwietny Krzysztof Boczkowski). Tymczasem gdzieś na ziemi, niezauważona, niewyróżniająca się z ptasiego tłumu, przechadza się dumna samiczka. Zaintrygowana niespodziewanie zawartością kosza na śmieci zapuszcza żurawia do wewnątrz, wygrzebuje paczkę czipsów i z iście zwierzęcym apetytem, kawałek po kawałeczku i czips po czipsie, wciąga na oczach widzów całą zawartość opakowania (w ptasim wcieleniu bezbłędna Anna Kieca). Jakościowo wcinanie to przyrównać należałoby do K-Paxowego, protowego chrupania ziemskiego jabłka. Nic dodać, nic ująć.

W „Miejskim ptasiarzu‟ popkultura bierze się za bary z naturą - albo może i na odwrót. Porywczo i zapalczywie, ale też bratając się z przekąsem - jak kto tam woli. Grunt, że wychodzi z tego całkiem niezła mieszanka. Scena, dosłownie otwarta na spontaniczne przeloty istot z pogranicza tych dwóch światów, w której centrum od początku przedstawienia siedzi starszy, zasłuchany w ciszę obserwator (Jerzy Senator), przestaje kręcić się, wiercić i poruszać tylko raz. Kiedy milczący, doświadczony, wsłuchany w skrzydlate życie ptasiarz zaczyna mówić, wszechświat zatrzymuje się bez sprzeciwu. A mówi rzeczy niezwykłe, głosem czystym i dźwięcznym. Mówi cytatami z popkulturowych, postapokaliptycznych światów, mówi ze łzami w oczach, mówi jak o kochance. I mówi o ptakach.

Dla tego ptasiarza właśnie, w wykonaniu Jerzego Senatora, dla tych barwionych jego słowem i ptasim gestem opowieści o „cudach, którym my ludzie nie dalibyśmy wiary‟ warto przystanąć czasem i w ciszy spojrzeć w górę.

 

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
30 października 2020

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia