Wszystko zależy od wyobraźni

rozmowa z Pawłem Sztarbowskim

W słowie, w dźwięku jest pewnego rodzaju szlachetność, którą bardzo lubię. Słuchowisko jest po prostu pewnego rodzaju teatrem, który bazuje na takich, a nie innych środkach artystycznych, ale jakości estetyczne mogą być równie silne lub równie słabe jak w teatrze żywego planu. Wszystko zależy od wyobraźni. W myśleniu o tej pracy zawsze zastanawiam się, co wynika z tego, że dany utwór czy temat podejmowany będzie w teatrze radiowym, że musi zaistnieć w świecie dźwięku. Czasem powstają z tego zupełnie wariackie pomysły.

Janusz Łastowiecki: Gdzie umiejscawia pan teatr radiowy w swojej pracy zawodowej. Czy jest on odskocznią od pracy w teatrze żywego planu?

Paweł Sztarbowski: Nigdy o tym nie myślałem. Do teatru radiowego trafiłem trochę przypadkowo, dzięki propozycji Pawła Łysaka, który zaproponował mi wspólne pisanie adaptacji „Dziadów”. Pokochałem to medium, ten rodzaj pracy, atmosferę studia radiowego i absurdalnych często sytuacji podczas nagrań. Teatr Polskiego Radia to ogromny kombinat, w którym powstają setki słuchowisk, powieści radiowych, a jednocześnie panuje tam na tyle dobra atmosfera, że nie ma poczucia pośpiechu i naskórkowej pracy.

JŁ: Czy słuchowisko jest w stanie przekazać więcej niż umocowana w wizji kreacja teatralna?

PS: W słowie, w dźwięku jest pewnego rodzaju szlachetność, którą bardzo lubię. Słuchowisko jest po prostu pewnego rodzaju teatrem, który bazuje na takich, a nie innych środkach artystycznych, ale jakości estetyczne mogą być równie silne lub równie słabe jak w teatrze żywego planu. Wszystko zależy od wyobraźni. W myśleniu o tej pracy zawsze zastanawiam się, co wynika z tego, że dany utwór czy temat podejmowany będzie w teatrze radiowym, że musi zaistnieć w świecie dźwięku. Czasem powstają z tego zupełnie wariackie pomysły.

JŁ: Jeśli chodzi o projekty teatralne, jak i radiowe, współpracuje pan z Pawłem Łysakiem. Jak wygląda praca nad tekstem (kto jaką rolę pełni w adaptacji i kreacji realizacyjnej)

PS: Praca z Pawłem Łysakiem wygląda zwykle tak, że zanim cokolwiek uda się napisać czy sformułować, jest bardzo długi proces rozmów – o podejmowanym temacie, o tym, co danym dziełem da się powiedzieć o świecie, jakich ewentualnie środków użyć. Konkrety przychodzą później. Wielkim stresem było dla mnie zaproponowanie mu, żeby słuchowisko „Somosierra” nie było adaptacją prozy Mariana Brandysa, jak najpierw planowaliśmy, ale że spróbuję napisać je sam. Gdy przesłałem mu kilka scen, odpisał mi, że to właściwie gotowy materiał do pracy. Dziś myślę, że udało się to dzięki temu, że wcześniej zrobiłem kilka adaptacji, że miałem pojęcie jak wygląda praca w teatrze radiowym.

JŁ: Demitologizacja, krzywe zwierciadło naszej buńczucznej narodowości - tak można scharakteryzować po trosze pana twórczość adaptatorską i oryginalną. Czy istnieje w tradycji coś stałego, czego nie można "przekrzywić"? (Propozycja "przewinięcią" jak na taśmie Improwizacji była w moim odczuciu strzałem w dziesiątkę :) Wreszcie: nie obawia się pan, że dokonując takich zabiegów i wplatając te pomysły w teksty autorskie - zawęża pan grono swoich widzów/słuchaczy?

PS: To są tematy, które obchodzą mnie zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym, bo budują tożsamość wspólnoty, w której się musimy jakoś odnaleźć, czy nam się podoba czy nie. A że krzywe zwierciadło? A czy na polską rzeczywistość, a pewnie i rzeczywistość w ogóle, da się w ogóle patrzeć na serio? Kiedy patrzy się na oficjalną stronę jakiejkolwiek sytuacji, zawsze przecież warto zerknąć również na rewers, spuścić trochę powietrza z tych tożsamościowych balonów, scalających wspólnotę w sposób często tak absurdalny, że aż nie chce się wierzyć, że ktokolwiek na to się łapie. Ale niestety, dzieje się tak, że najtańsze symbole i mity narodowe, zupełnie już wyeksploatowane, okazują się wciąż zaskakująco skuteczne. Teatr jest dobrym medium, żeby pokazać rzeczywistość od podszewki, nie od strony symboli i wielkich haseł, ale poprzez ludzi, którzy jak to ludzie, nawet w wielkich i podniosłych momentach mogą zachowywać się różnie, poddawać się namiętnościom, mieć swoje lęki.

JŁ: Czy ma pan już pomysł na nowy projekt do zrealizowania w radiu?

PS: Tak, od razu po otrzymaniu Grand Prix za „Somosierrę” dyrektor Janusz Kukuła zaproponował mi napisanie kolejnego słuchowiska. Zbieram materiały do słuchowiska „Magdalenka”, wokół rozmów Okrągłego Stołu i negocjacji komunistów i opozycji w podwarszawskiej Magdalence. Mam już kilka gotowych scen. Mam nadzieję, że całość uda mi się skończyć najpóźniej po wakacjach. Oprócz tego, na zamówienie Radia Pomorza i Kujaw, piszę słuchowisko o Leonie Wyczółkowskim. Napisanie utworu do słuchania o malarzu jest niesamowitym i zabawnym wyzwaniem. Jak wszystko dobrze się ułoży i Paweł Łysak zgodzi się je wyreżyserować, to obie rzeczy zostaną wyemitowane jeszcze w tym roku. I myślę, że z oficjałką nie będą miały wiele wspólnego.

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
30 maja 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...