Wujaszek Wania po transformacji

rozmowa z Moniką Strzępką

Rozmowa z Moniką Strzępką, reżyserem spektaklu "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty".

Małgorzata Warzycha: Chciałabym na początek zapytać o pewien niezbyt miły precedens, jaki miał miejsce jakiś czas temu w teatrze im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu, mianowicie zjawisko neocenzury, jakie dotknęło niektóre z wystawianych tam spektakli. Czy spowodowało to jakieś zmiany na linii artysta-widz?

Monika Strzępka:
Mnie osobiście to zjawisko nie dotknęło, więc mogę o tym mówić tylko ogólnie. Chodziło o sztukę Michała Walczaka „Człowiek z bogiem w szafie”. Najciekawsze jest to, że ci prawicowi, katoliccy radni walczyli z tekstem, który zdobył drugą nagrodę w „Konkursie na dramat inspirowany życiem, myślą i twórczością Jana Pawła II”. To zresztą typowe, że takie sytuacje zdarzają się przed wyborami, albo jakimiś istotnymi punktami w polityce lokalnej. Teatr jest takim miejscem, które najprościej zaatakować. Ludzie teatru nie mają dobrych pozycji do obrony przed atakami tego rodzaju. Błąd tkwi na poziomie systemowym, radni którzy nie mają kompetencji, mają za to do rozdysponowania pieniądze na teatr i mogą ten teatr krytykować w sposób znacznie bardziej efektywny niż krytycy teatralni – mogą odmówić finansowania teatru, który im się nie podoba.

M. W.: Czy mogłaby Pani opowiedzieć, jak doszło do powstania tandemu twórczego Strzępka-Demirski?

M. S.:
Pierwszy raz mieliśmy okazję razem pracować przy monodramie na podstawie tekstów Szekspira w Teatrze Wybrzeże. Po odejściu Pawła Demirskiego z Wybrzeża oboje dostaliśmy jednocześnie propozycje pracy od Krzysztofa Mieszkowskiego, który miał wtedy objąć funkcję dyrektora w Teatrze Polskim we Wrocławiu i od Piotra Kruszczyńskiego z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu. Postanowiliśmy połączyć siły. Teraz trudno mi sobie wyobrazić pracę na „gotowym” tekście, na którego tworzenie nie mam wpływu – jak często wyobrażają sobie recenzenci. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że mogę uczestniczyć w jego powstawaniu od samego początku, od wyboru tematu. Pierwszym etapem mojej pracy jest zawsze zadanie sobie pytania: „jaki komunikat chcę przekazać?”. Jeśli traktuje się teatr jako miejsce, które może mieć istotny wpływ na rzeczywistość i coś o tej rzeczywistości mówić, to taka sytuacja – tworzenia czegoś od samego początku – jest nieodzowna. Niestety często padam ofiarą stereotypu teatru literackiego, według którego to dramatopisarz odpowiada za słowo, a ja jestem taką kucharką, która dostała świetny przepis i teraz lepiej lub gorzej przyrządzi z niego spektakl.

M. W.: Brzmi to bardzo ciekawie w kontekście tego, z czym kojarzy się nam festiwal „Interpretacje”…

M. S.:
Tak, to rzeczywiście ciekawe. Bardzo się cieszę, że tu jestem – jak się domyślam, w ramach parytetu – jako jedyna kobieta. „Interpretacje” zawsze kojarzyły mi się z tym, że trzeba wziąć się za tę klasyczną literaturę, a jurorzy będą się zastanawiać: „co dzisiaj tym tekstem chciał nam powiedzieć reżyser”, albo: „jakiego klucza użyje tym razem do reinterpretacji tego znakomitego, uniwersalnego dzieła”. Obecność na festiwalu takiego tekstu jak „Diamenty…”, który nie jest obarczony jakąś tradycją wystawiania, tysiącem wcześniejszych przedstawień itp., świadczy o tym, że coś się w myśleniu o teatrze zmienia, że jest jakiś progres.

M. W.: W „Diamentach...” mamy jednak wyraźne nawiązanie do Czechowa. Czy można powiedzieć, że to w jakimś sensie ciąg dalszy „Wujaszka Wani”?

M. S.:
Tak, nasz spektakl zaczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym kończy się dramat Czechowa. To taka kontynuacja w innych okolicznościach dziejowych.

M. W.: A jak określiłaby Pani głównego bohatera – Wujaszka Wanię, tego współczesnego?

M. S.:
Myślę, że to dość rozpoznawalna postać. Przedstawiciel dużej, paromilionowej grupy ofiar transformacji. W 89 roku mówiło się o tym w sposób otwarty: zmieniamy system i zapłaci za to tyle i tyle ludzi. Jeśli chcemy, żeby nam było lepiej, nie możemy się nad nimi litować. Pomyśleliśmy, że „Diamenty...” będą być może takim ostatnim głosem w ich sprawie. W sprawie ludzi, którzy nie potrafili sobie w tej nowej rzeczywistości poradzić. Istotne jest też to, w jaki sposób został tu rozczytany Czechow, np. postać profesora Sieriebriakowa – wielkiego nieobecnego, który w pewnym sensie zarządzał życiem ludzi takich jak Wujaszek Wania. U nas symbolizuje on pewną grupę, która wpłynęła na to, że transformacja przebiegła tak, a nie inaczej.

M. W.: Czy ma Pani jakieś obawy przed wystawieniem tej sztuki w Katowicach – stolicy kopalń?

M. S.:
Nie, zrobiliśmy ten spektakl w Wałbrzychu – mieście, które stało dosłownie na kopalniach, a teraz stoi na zalanych szybach tych kopalń. 

M. W.: W takim razie życzymy takiego samego odbioru tutaj.

Rozmawiała Małgorzata Warzycha
Dziennik Teatralny Katowice - Gazeta Festiwalowa
16 marca 2009
Portrety
Monika Strzępka

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia