WWW Leningrad!!! WWW kropka com!!!

"Leningrad" - reż: Łukasz Czuj - Teatr Piosenki we Wrocławiu

Budzik dzwoni wściekły. Jednak wydaje się, że nikogo to nie obchodzi. W zagraconym mieszkaniu, które nie pamięta ostatnich gruntownych porządków, kompletnie nic się nie dzieje; nawet litościwa mucha nie przeleci

 Znienacka coś lub ktoś zaczyna wygrzebywać się z piernatów. Ma szczere chęci, by opuścić przyjazne legowisko, ale ciało stawia zorganizowany opór. Po dobrych pięciu minutach oczom widzów ukazuje się człowiek w białych kalesonach sponiewierany ciężkim kacem. Ledwo żyje, jednak mobilizuje ostatnie siły (publiczność trzyma kciuki). Z trudem doszlusowuje do stołu, po czym jego twarz rozjaśnia się na widok słoika z kiszonymi ogórkami. Wypija spory łyk krzepiącego napoju (publiczność kiwa głowami ze zrozumieniem), poprawia wodą z wazonu. Teraz jeszcze tylko tył zwrot i droga powrotna do legowiska. Postać w kalesonach bełkocze coś o sztuce, później pada jak kłoda (publiczność niecierpliwie zerka na zegarki, zdegustowana spowolnioną akcją).

Jednak nie dane będzie mu spokojnie dogorywać żywota. Zza kontrabasu wychyla się śpiący muzyk, inny przychodzi z banjo i rozwala się w fotelu. Tanecznym krokiem sunie Fiodor, dzierżąc w rękach gitarę i śpiewając rzewną pieśń o marihuanie vel. zielonej herbacie. Tak rozpoczyna się opowieść o zbuntowanej młodzieży, żyjącej na marginesie społeczeństwa i w opozycji do uświęconego systemu wartości. Tak rozpoczyna się kontestacja na scenie.

Reżyser Łukasz Czuj stworzył fascynujący spektakl w oparciu o utwory grupy Leningrad, której liderem jest Siergiej Sznurow. Choć oficjalnie wpisuje się tę muzykę w nurt ska, tak naprawdę to konglomerat punku, jazzu, poezji śpiewanej i rosyjskich dum. Dosadne, wulgarne teksty wyśmiewają groteskową rzeczywistość, ludzi poddających się presji czasu oraz społeczeństwa. W tej twórczości dziwnie miesza się dekadenckie rozczarowanie światem i niezwykła energia, dzięki której można góry przenosić.

Spektakl Teatru Piosenki doskonale wydobywa ten klimat. Aktorzy-muzycy przebywający w mieszkaniu na zmianę piją, palą, grają, nie przejmując się kompletnie niczym. Tworzą wielki manifest zbuntowanego pokolenia, które nie potrafi znaleźć języka, by wyrazić swoje przekonania. Jednocześnie są widomym znakiem, że nie wszyscy jeszcze pogrążyli się w marazmie, nie wszyscy stali się pluszowymi misiami albo szmacianymi lalkami. Siła tkwiąca w tej artystycznej bohemie daje rękojmię żywotności określonych grup społecznych.

Pod koniec przedstawienia jeden z bohaterów polewa stół benzyną – widzowie z zapartym tchem czekają, aż przytknie zapałkę. Jednak scena nie płonie, świat nie płonie. Można w tym dostrzec bardzo umiejętnie zaszyfrowane przesłanie, iż drastyczne rozwiązania mające na celu całkowite zburzenie ładu na nic się nie zdadzą. Za to zostaje dowartościowany bunt jednostki, która powinna stworzyć wokół siebie przestrzeń, gdzie nie obowiązują powszechnie przyjęte normy wartości. Podkreśla się sens buntu poprzez sztukę: ma większą zdolność oddziaływania niż pokazowe, wywrotowe działania.

 Zresztą, bohaterowie „Leningradu” nie przejmują się także tym, czy ktoś zaakceptuje ich sposób na życie albo jednoznacznie go potępi. Robią dokładnie to, co lubią, skupiając się przede wszystkim na zmysłowej chwilowości. Ich muzyka nie niesie żadnego głębszego przesłania, ponieważ śpiewają o rzeczach mało ważnych – narkotykach, alkoholu, nieszczęśliwych miłościach na wakacjach, utarczkach z policją… bez pretensji do umoralniania czy przerabiania kogokolwiek na swoje kopyto. Urocze są dyskusje między Fiodorem a Gospodarzem, który naucza, że alkohol także składa się z atomów, obrazami batiuszki Stalina można ogrzać cały Władywostok, oraz rozstrzyga doniosłe problemy egzystencjalne typu: czym się różni młoda owca od starej panny (odpowiedź: młoda owca beczy, gdy jej się chce, a stara panna już tylko beczy).

W tym spektaklu wszystko zostało podobierane w idealnych proporcjach. Mariusz Kiljan oraz Tomasz Mars stworzyli przekonujące kreacje autsajderów, w dodatku obdarzonych świetnymi głosami. Towarzyszyli im równie charyzmatyczni muzycy, którzy potrafili stworzyć niepowtarzalny klimat zarówno wtedy, gdy wykonywali sentymentalne ballady, jak i kiedy skakali po stołach. Niewątpliwie wartość „Leningradu” podnoszą akcenty komiczne, nie zawsze najwyższych lotów, ale wpisujące się w formułę spektaklu. Nie było chyba osoby, która nie uśmiechnęła się chociaż raz, widząc popisy Fiodora albo słuchając wypowiedzi Gospodarza – zapitego erudyty.
   
Pewnie, że ta recenzja jest nieprzyzwoicie entuzjastyczna i rozpięta między „ochem” a „achem”. Jednak inna być nie może, ponieważ „Leningrad” to potężny ładunek pozytywnej energii i czystej, nieskrępowanej radości. Po zakończeniu człowiek wychodzi z poczuciem, że potrafi dosłownie wszystko, a świat ściele się u stóp. Trochę to naiwne, ale z drugiej strony jakże potrzebne, by zachować równowagę psychiczną podczas nieustannych zmagań z problemami dnia codziennego.

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny
10 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia