Wyjście z teatru do teatru

20. Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne w Lublinie

XX jubileuszowa edycja Konfrontacji Teatralnych, najważniejszego lubelskiego festiwalu teatralnego, upłynęła pod znakiem przełamywania tabu (warto pamiętać, za Bataille'm, że bez tabu nie ma transgresji). Lubelska publiczność miała więc okazję do rzeczywistych konfrontacji, nie tylko na gruncie estetycznym, ale również ideologicznym, obyczajowym i politycznym.

Pozornie odległe od siebie spektakle, jak chociażby: "Hideout/Kryjówka"(neTTheatre) i "Dziady. Twierdza Brześć" (Brzeski Akademicki Teatr Dramatyczny) w reżyserii Pawła Passiniego, "Black Bismarck" międzynarodowego kolektywu andcomapny&Co, "Dwie niepodobne historie" Teatru Ósmego Dnia czy też wszystkie niemal przedstawienia wchodzące w nurt "Klauzuli Przyzwoitości" miały punkty wspólne. Można je określić hasłowo: tożsamość, odkrycie, samoświadomość (w lustrze świadomości społeczno-historycznej). Ich konsekwencją były oczywiście zagadnienia: tolerancji, otwartości, wolności słowa oraz pytania o ich rzeczywiste miejsce we współczesnym demokratycznym świecie. Różnorodność przykładów dla tych tematów była największą wartością tegorocznej edycji festiwalu. Można było z jednej strony pochylić się nad neokolonialnym widmem prezentowanym w spektaklu "Black Bismarck", gdzie przez figurę "żelaznego kanclerza" przestrzegano przed nieustannym problemem dyskryminacji kulturowo-cywilizacyjnej, obecnej nawet w dzisiejszych - tak liberalnie nastawionych do mniejszości - Niemczech. O ile temat podjęty przez andcomapny&Co. był nośny i aktualny, o tyle wykonanie zbyt często skręcało w stronę, cytując artystów, "infantylnej potrzeby ekspansji", której patronowało myślenie rodem z "World Freud Centre". Z drugiej zaś strony problematyka historii Białorusi wpisana w arcydramat Mickiewicza zadziałała z siłą żywiołu, wciągając widzów w widowisko na pograniczu teatru i rytuału, stanowiące przykład dla myśli zawartej w tytule książki Leszka Kolankiewicza "Dziady. Teatr święta zmarłych". Udowadniające przedziwną moc ukrytą w podglebiu kulturowym, moc zacierającą różnice językowe, objawiającą sedno w formułach, znanych od dziecka "ciemno wszędzie, głucho wszędzie", we frazach okazujących się zaklęciami.

Dominująca w krajobrazie XX Konfrontacji była wspomniana już "Klauzula Przyzwoitości", nurt przygotowany przez kuratorkę Joannę Krakowską, która ściągnęła do Lublina legendy nowojorskiej alternatywy i teatru queerowego. Ze względu na konceptualną wyrazistość tych przedstawień uznaję je za rdzeń tegorocznego festiwalu i właśnie im chciałbym się przyjrzeć dokładniej. Pierwszym wejściem w ów świat był performens Penny Arcade pt. "Bitch! Dyke! Faghag! Whore!" Zstępując do piwnic Centrum Kultury, gdzie odbywało się widowisko, można było mieć wrażenie pukania do drzwi podziemnego wypełnionego erotyką (w jej zarówno heteroseksualnym, jak i homoseksualnym wymiarze) świata kojarzącego się z "Good night, Dżerzi" Janusza Głowackiego. Nowojorska performerka prezentując swój off-broadwayowski hit mieniła się nie tylko zmienianymi często kreacjami, ale przede wszystkim kąśliwymi i kontrowersyjnymi uwagami. Porównanie "przedciot" (tak tłumacz poradził sobie ze słowem "faghag", oznaczającym kobiety przyjaźniące się z gejami) do chrześcijan ukrywających Żydów w czasie II Wojny Światowej zabrzmiało tym ostrzej, że kilka godzin wcześniej, ledwie dwa piętra wyżej neTTheatre odgrywał swoją "Kryjówkę" - poruszający spektakl o ukrywaniu Żydów w czasie wojny i o radzeniu sobie z tożsamością i własnym pochodzeniem także w czasach powojennych. To tylko jedna z kontrowersji, które stawały przed widzem w wyuzdanych pozach, przybierając, co i rusz wyraziste kształty: powabnej tancerki erotycznej z Ukrainy rodem, frenetycznego greckiego tancerza gejowskiego prosto z londyńskich klubów, w finale zaś 65-letniej pochodzącej z Włoch artystki - Penny Arcade - która, aby przedstawić publiczności swoją wizję świata rządzonego przez uniwersalną erotyczną siłę witalną (aż chce się szepnąć pod nosem "Na początku była chuć. Nic prócz niej, a wszystko w niej.", choć jasne jest, że to nie Stanisław Przybyszewski a Wilhelm Reich patronują filozofii Penny), gotowa jest stanąć przed nami w stroju Ewy i udowodnić tym samym, że nagość jest neutralna, niemal bezbronna, a przy tym konserwatywna. Owe kontrowersje były zresztą różnej jakości, niekiedy rzeczywiście uderzały bezkompromisowością, np. w chwilach, gdy ostrze satyry i ironii wymierzone było w polityczną poprawność, w środowiska LGBT, udowadniając przy tym autonomiczność Penny Arcade, jej deklarowany sprzeciw wobec instytucjonalizacji oraz ideologii. Innym razem osuwała się gdzieś na granice dobrego smaku (jak w przypadku wspomnianego porównania gejów do Żydów). W przypadku tego performansu zasadne wydaje się jednak postawienie pytań: ile teatru w teatrze? Czy to jeszcze teatr? Sama Penny Arcade grubym słowem traktuje instytucjonalną, tradycyjną formę tego przedsięwzięcia, ale przecież tego dnia, w tym samym budynku widzieliśmy spektakle wyłamujące się ze sztywnych podziałów: widownia-scena, aktor-widz, zachęcające do interakcji, otwarte względem publiczności, choć oczywiście nie zapraszały do wspólnego tańca - tak jak miało to miejsce podczas "B!D!F!W!". Na ich tle show, które można było zobaczyć w piwnicach CK jawiło się nader nieteatralnie. Ominąłbym ten - zdawać by się mogło błahy - wątek, ale owa neoburleska osadzona na stand-upie była pierwszym sygnałem do zastanowienia się, czy przypadkiem w tej edycji Konfrontacji nie mamy okazji, zobaczyć nie tylko obrzeża teatru, ale wręcz z niego wyjść? Do takich rozważań prowokowała sama artystka, szafując słowem "teatr" z dużą pewnością siebie.

Kolejna legenda Nowego Jorku - lesbijski kolektyw Split Britches tworzony przez Peggy Shaw i Lois Weaver przywiózł dwa solowe performanse. Pierwsza lubelskiej publiczności przedstawiła się Peggy Shaw prezentując "RUFF", spektakl oparty na jej niedawnych doświadczeniach udaru i walki ze skutkami choroby. Uderzające były umieszczone na scenie monitory z wyświetlanym scenariuszem widowiska (artystka ma problem z zapamiętywaniem tekstu). Opowieść przeplatana instrukcjami mówiącymi o tym, jak rozpoznać udar, coverowaniem znanych piosenek i niekiedy poetyckimi metaforami funkcjonującymi na poziomie tekstowym i wizualnym jednocześnie (sopel lodu, który dotykając morskiego dna skazywał na zamarznięcie żyjące tam stworzenia, jako uderzenie choroby w powierzchnię mózgu) była bez wątpienia poruszająca. Przy tym wpisywała się w charakterystyczny dla amerykańskiego teatru offowego storrytelling. Jego bezpośrednim efektem jest zmniejszenie odległości między artystą a widzem - nie chodzi tutaj tylko o kontakt bezpośredni w postaci np. powierzania rekwizytów widzom w pierwszym rzędzie, jak robiła to Peggy. Wystąpienie z osobistą opowieścią stawia odbiorcę w sytuacji zbliżenia, intymności. Nawet jeśli owa historia przedstawiona zostaje przy użyciu teatralnego "entourage'u".

Owych teatraliów było całkiem sporo także w performansie Lois Weaver zabierającej widzów w podróż po amerykańskiej prowincji, której lejtmotywami były seks i starość, a właściwie seks na starość. Weaver, występująca jako Tammy WhyNot, jawiła się na scenie niby pewien archetyp Ameryki. Bezczelna, pewna siebie, tryskająca humorem i witalnością, o energii bujniejszej niż imponująca blond peruka, przerywała swój storrytelling piosenkami country oraz dość ofensywnym wciąganiem widzów w performans. Pytania, z którymi musieli się zmierzyć zagajeni odbiorcy, niejednokrotnie wywoływały konsternację. Bez wątpienia wkraczały w sferę intymności - wszystko to na szczęście rozwiewało się w chóralnym śmiechu, nie pozostawiało niesmaku. Performerka zaprosiła również do udziału (podobnie jak Penny Arcade) lokalne artystki. Dwie kobiety, które znalazły w sobie śmiałość i głód występu. Efekt? Zaskakujący. Przede wszystkim przez wzgląd estetyczny. Kiedy bowiem Weaver ustępowała na scenie miejsca swojemu "chórkowi", ten miał okazję zaśpiewać a cappella własne utwory - przenosząc nas tym samym z Michigan do Warszawy lub Krakowa sprzed kilkudziesięciu lat, zdominowanych przez wymarły już właściwie rodzaj piosenki kabaretowej. Było to oczywiście amatorskie, ale przepełnione szczerością, wskutek czego "działało". Działała także sama Weaver dostarczając nie tylko pożywki do śmiechu, ale i przyczynków do refleksji - między innymi nad własną tożsamością (w pewnym momencie, gdy artystka zniknęła za kulisami na monitorze wyświetlone zostało nagranie z garderoby, w którym Lois przemienia się w Tammy WhyNot).

"Klauzulę Przyzwoitości" opowiedziała również - dosłownie - Holly Hughes jedna z czwórki artystów, których niezgoda na obyczajową cenzurę zaprowadziła do Sądu Najwyższego USA, gdzie ostatecznie ponieśli porażkę. Jej performans "Clit Notes" jest opowieścią o tych właśnie zdarzeniach. Hughes jest wykładowczynią akademicką, być może dlatego nie mogłem opędzić się od skojarzeń, które ów autobiograficzny stand-up sytuowały gdzieś w okolicach uczelnianego korytarza, jeśli nie sali wykładowej - nie zaś na deskach teatru. Zredukowanie teatraliów do zera, pozostawienie człowieka i mikrofonu to jeszcze nic ostatecznego. Nie był to jednak monodram, a opowieść-wykład. Ośmielam się stwierdzić, że Hughes daleko do tego, co nazywamy "darem gawędy".

Główny nurt XX edycji Konfrontacji zmusza do postawienia kilku pytań: czy doświadczenia nowojorskiej queerowskiej awangardy teatralnej pokazane w 2015 roku w Lublinie i w Polsce (po raz pierwszy) są dla nas widzów w jakiś sposób przydatne? Czy pomogą nam pewne tematy przerobić? Nad czymś się zastanowić, czegoś dowiedzieć? Bez wątpienia przybliżyły Amerykę w jej mało mainstreamowej, ale za to prawdziwej wersji. Wydaje się jednak, że problemy mniejszości seksualnych, wolności słowa, wszechwładnej finansjery to tematy mniej aktualne i bliskie lubelskiej/polskiej publiczności, niż mogłoby się wydawać. Bez wątpienia nie są zaś tak kontrowersyjne i oburzające, jak można było sądzić. Myślę, że z tego drugiego powinniśmy się cieszyć.

Dominik Gac
ZOOM Lubelski informator kulturalny
5 listopada 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...