Wypominki

SAM ZE SOBĄ …

Smutne były sierpniowe żniwa. Bezlitosna Pani z Kosą spowodowała, że odeszli najlepsi z najlepszych: Ewa Demarczyk, Henryk Wujec, Józefa Hennelowa, Maria Janion.... Może warto coś o nich powiedzieć. Pierwszy był Czarny Anioł polskiej piosenki.

Tak. W 1998 roku (byłem wtedy dyrektorem „Bagateli") udało się namówić Ewę Demarczyk na koncert, Potem okazało się, że był to jej ostatni publiczny występ w Krakowie. Ostatni z ostatnich odbył się rok później w Poznaniu. A potem nastąpiły lata, kiedy skazała się na artystyczny i prywatny niebyt i na dwie dekady, aż do śmierci, zniknęła z życia publicznego.

Jej koncert w „Bagateli" pamiętam doskonale. Może głos nie był już ten, ale na szczęście malkontentów było niewielu, a jak byli to milczeli ... jednak urzeczeni.

Bo to była nadal wielka artystka! Z pewnością największa w swojej branży podczas minionych 70, 80 lat. „Usunęła siebie", jak pięknie pisze Łukasz Maciejewski na Facebooku (a właściwie powtarza za Bernhardem). „Ale dopóki śpiewała" – Łukasz wspomina jej koncert sprzed wielu lat w tarnowskich Mościcach – „to był teatr, to była Artystka. (...) Zaśpiewała, zahipnotyzowała, zelektryzowała. Stała nieruchomo, żadnej interakcji z publicznością, żadnego kontaktu. (...) Owacje na stojąco były natychmiastowe. (...) Demarczyk nadal bez ruchu, bez uśmiechu, poza mimiką. Rozczapierzyła tylko szeroko dłonie jak skrzydła, i głową niemal dobiła podłogi. (...) Uwierzcie na słowo, to była największa polska artystka."

Nic dodać, nic ująć. Ale wieloletni niebyt zrobił swoje. Dzisiaj wielu nie wie (zwłaszcza spośród młodych) kim była i na czym polegała jej wielkość. Pozostały nagrania... Ale może wrócimy do „Bagateli.

Długo czekałem aż skończy się kolejka wielbicieli do jej garderoby. Niektórzy wchodzili tam na kolanach (naprawdę!). Wreszcie przyszła kolej na mnie: przedstawiłem się, przekazałem gratulacje, złożyłem wyrazy szacunku i uwielbienia, wręczyłem bukiet kwiatów. Potem siedzieliśmy jakiś czas naprzeciwko siebie, mile rozmawiając, a przy garderobianym lustrze, koło nas, szumiała i migała diodami czarna metalowa skrzynka.

Co to było? Czyżby pani Ewa nagrywała rozmowy?

O to ją zapytałem. „To zbudowany dla mnie wykrywacz złych ludzkich intencji, ważny, gdy odwiedza mnie tyle osób" – odpowiedziała. Taka była ta Wielka Artystka, obdarzona niewiarygodnym talentem, nieco zalękniona, niepewna ludzi, świata i ... chyba siebie. Konsekwentna i rozchwierutana. Harda, stanowcza, ale i wewnętrznie słaba. Podejrzliwa i łatwowierna zarazem. Łatwo ją było oszukać i zapewne wielu takich było, wielu próbowało. Ale może gdyby ktoś nie zmajstrował tej magicznej skrzynki i nie przekonał, że zapewni jej bezpieczeństwo nie byłoby tego koncertu? Myślę, że dzisiejsze wspominanie Ewy Demarczyk, niepokornej i bezkompromisowej, ale i przedziwnie popękanej, stanowczo jest zbyt jednowymiarowe. Niedawno na YouTube oglądałem jej wywiad, którego udzieliła Edwardowi Miszczakowi na krakowskim Rynku, w 1998 roku. Boże, ile trzeba nosić w sobie bólu, żeby być tak zadziorną. Oto Człowiek i jego tajemnica. Trudna do pojęcia i trudna do zaakceptowania. Nieprzenikniony atrybut wielkości. A my byśmy chcieli wszystko zrozumieć!

W tym samym dniu, co Ewa Demarczyk zmarł Henryk Wujec. Dla mnie ta śmierć też była poruszająca.

Każda śmierć jest inna. Każda kogoś osieroca. Czy można zmierzyć rozmiar bólu? Chyba nie. Pozostaje zdawkowe „będzie nam jej lub jego brakowało". Ale słowa niewiele znaczą, a pamięć bywa zawodna. Zawsze myślałem, że najważniejsze jest to co się po sobie zostawia. Henryk Wujec nie był artystą, a ci na ogół przekazują spuściznę po sobie. Ale coś nam pozostawił. Był nie tylko „architektem przemian", legendą „Solidarności", ale też człowiekiem kultury. Zarówno tej zwyczajnej, codziennej, osobistej, jak i pojmowanej szerzej, w kontekście polityki. Takich ludzi już nie ma, a potrzebni są jak powietrze. Po Heniu, jak wszyscy o nim zdrobniale mówili, pozostaje niebyt, jakaś wielka pustka!

Józefa Hennelowa. Następna z Wielkich. Zawsze cechowało ją racjonalne spojrzenie na świat. „Ikona dziennikarstwa" związana głównie i przez lata z Tygodnikiem Powszechnym.

Mówiono o niej: „ostoja Kościoła i jego sumienie". Sumienie Kościoła dzisiaj nie ma już wielkiego znaczenia. Przestał być reformowalny i sam siebie ocenia. Ale trzeba pamiętać, że był czas, kiedy intelektualiści mieli w nim coś do powiedzenia, coś do zaproponowanie i byli słuchani, a kościelne nauczanie kierowane było nie tylko do ubogich myślą i duchem (tymi zawsze łatwiej zawładnąć i kierować!). Co ważne, Józefa Hennelowa prezentowała inne, mniej pomnikowe, spojrzenie na to, co pozostawił po sobie Jan Paweł II. Takich refleksji jest coraz mniej. A szkoda.

Może wówczas myśl tego wybitnego (i Świętego!) Człowieka nie przyoblekłaby się tu i tam w postać kamiennych i spiżowych potworków. Ostatnia odeszła od nas profesor Maria Janion.

Była niestrudzoną badaczką literatury, zwłaszcza romantycznej. Wielką nauczycielką i skarbnicą wiedzy. To ona określiła kulturowy paradygmat Romantyzmu, ona też, po 89 roku, ogłosiła jego kres. Bo przecież odzyskaliśmy wolność, triumfowała demokracja i tamte wzorce zachowań przestały być potrzebne. Oczywiście pozostała literatura, ale na nowo odczytana, bez konotacji odnoszących się do minionej epoki. Czyli romantyczny zmierzch miał posmak zwycięstwa. Tak się wówczas wydawało. Przecież paradygmatycznie pojmowany Romantyzm pozwolił kolejnym pokoleniom Polaków przetrwać wiele: utratę państwowości, klęskę powstań, tułaczkę wojenną, powojenną utratę wolności i niepodległości. Ale zaświeciło słońce i Marii Janin wydawało się, że więcej takiego paliwa nie będziemy potrzebowali. A jednak... Jej śmierć przypadła w chwili, kiedy postawy romantyczne zaczynają mieć znaczenie. To odejście ma wymiar symboliczny, bo dzieliła pogmatwane losy ostatniego pokolenia polskich inteligentów: była harcerką – łączniczką AK, potem przez jakiś czas należała do PZPR, następnie współpracowała z różnymi ugrupowaniami opozycyjnymi, poczynając od Towarzystwa Kursów Naukowych. Jej wykłady kwestionowały tradycyjne odczytanie kanonów literackich, nawoływały do odważnej i oryginalnej interpretacji, wręcz rewolucyjnej. Warto też pamiętać, że była znaczącą postacią w ruchu feministycznym, a Kazimierze Szczuce przyznała się w wywiadzie-rzece do swojej odmiennej orientacji seksualnej. To nieprawdopodobne, ale jej odejście przypadło w czasie, kiedy LGBT traktuje się jak groźnego wirusa, przynoszącego dehumanizację. Przede wszystkim to nadaje inny wymiar śmierci tej Wielkiej Humanistki!

Tak, jest w tym jakiś gorzki paradoks.

Sierpień, 2020

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
29 sierpnia 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...