Wyścig, który trwa

"Czyż nie dobija się koni?" - reż. Małgorzata Talarczyk - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

Od kilku lat dyplomy IV roku Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni są nie tylko zawodowym egzaminem dojrzałości dla adeptów kończących naukę i okazją do zaprezentowania się przed kolegami i rodziną, ale też biletowanymi spektaklami Teatru Muzycznego w Gdyni, włączonymi do repertuaru teatru. "Czyż nie dobija się koni?" to duża porcja studenckiego, musicalowego grania w mądrze zrealizowanym przedstawieniu.

Już sam dobór tekstu, który wzięli na warsztat studenci tegorocznego IV roku Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej pod okiem Małgorzaty Talarczyk (profesora Studium, od wielu lat związanej z Teatrem Miejskim w Gdyni) jest trafiony i niezwykle aktualny. Trudno o bardziej dobitną metaforę wyścigu, w jakim zmuszeni są uczestniczyć wszyscy, którzy wkraczają w dorosłość.

W "Czyż nie dobija się koni?" to oczywiście wyścig nie tylko o to, by mieć co do garnka włożyć (powieść Horace'a McCoya rozgrywa się w latach 30. XX wieku, w czasie wielkiego kryzysu, biedy i głodu w USA), ale też o godność i dobre życie oraz o samorealizację. Marzenia o sławie i sukcesie zderzone są z brutalną rzeczywistością, która dla bohaterów powieści McCoya okazuje się bezwzględna. Bo wyścig ma to do siebie, że najsłabsze jednostki są eliminowane. Pozostali walczą aż do utraty tchu.

Na scenie oglądamy życiowych rozbitków, których los zmusił do udziału w maratonie tanecznym. Zasady rywalizacji są proste: należy tańczyć przez dwie godziny, po których ma się 10 minut odpoczynku i znów wraca na parkiet, by przetańczyć kolejne dwie godziny. Taniec trwa tak długo, aż pozostanie tylko jedna para. Do wygrania jest 1500 dolarów (w pierwszej połowie XX wieku był to majątek, dziś wydaje się to śmiesznie mało, w kontekście zaangażowania i wysiłku "maratończyków", co jednak obnaża absurd bezpardonowej, wyniszczającej rywalizacji). Najwytrwalsze pary muszą spędzić na parkiecie przynajmniej kilkaset godzin.

Powieść McCoya nie doczekałaby się jednak świetnej ekranizacji Sydneya Pollacka z 1969 roku, gdyby ta nieludzka wręcz konkurencja nie miała, wzorem innych arcydzieł amerykańskiej literatury, wielu pięter odniesień do życia, kultury i realiów Stanów Zjednoczonych - w tym wypadku z czasów wielkiego kryzysu, z obezwładniającym bohaterów poczuciem beznadziei.

Gdyńska inscenizacja nie wszystkie niuanse oddaje równie starannie. Skupiona jest na rywalizacji bohaterów (wiele wątków pobocznych poddano mocnym redukcjom lub zarysowano o tyle, o ile potrzebne to było do wyeksponowania młodych aktorów), wchodzących ze sobą i z prowadzącymi imprezę w toksyczne, pełne zależności relacje, gdzie dominują seks, przemoc i gwałt. W odróżnieniu od fabuły książki i wersji filmowej, kluczowa dla całej intrygi zbrodnia nie jest oczywista ani spodziewana. Nie ma tu w związku z tym (z korzyścią dla spektaklu) zbyt wiele psychologizowania. Są za to określone postawy i bohaterowie skrojeni na miarę potrzeb spektaklu dyplomowego.

Każdy z 16 adeptów ma w spektaklu swoje "pięć minut" - czas, by zapisać się w pamięci widzów i wykonać piosenkę. Wszyscy też tańczą w ciekawych zbiorowych układach tanecznych, przygotowanych przez Dariusza Lewandowskiego. O efektowną, świetnie dopasowaną do sytuacji na scenie muzykę zadbał Artur Guza, który przygotował też aranżacje piosenek (niektóre z nich, dzięki choreografii Dariusza Lewandowskiego, wyglądają wręcz jak teledyski). Zaś surową scenografię, przypominającą zaplecze czy też garderoby sali tanecznej przygotowała reżyserka Małgorzata Talarczyk do spółki z choreografem.

Nie dziwi, że największym atutem większości wykonawców jest wokal oraz imponujące przygotowanie fizyczne. Ujmuje piosenka ciężarnej Ruby (Ewa Kłosowicz), na emocjonalnej nucie bardzo udanie rozgrywa swój song znajdująca się na marginesie akcji, niedoceniana Rosemary (Izabela Pawletko), silnym melodyjnym głosem pochwalić się może Paula Philipp, której przyszło grać pustą, laleczkowatą nimfetkę Anitę. Udany wokalnie jest też występ Kiary Kotlarek jako Pani Layden. Najciekawszym wokalem wśród panów pochwalić się może Paweł Draszba, grający Roberta, jednego z kluczowych bohaterów. Nieźle podczas śpiewu prezentują się również Rafał Kozok jako zblazowany sędzia Rollo oraz Jakub Badurka w roli prowadzącego imprezę, zdeprawowanego Rocky'ego.

Jednak "Czyż nie dobija się koni?" ma tak naprawdę jedną prawdziwą kreację - to "urodzona przegrana" Gloria w wykonaniu Dagmary Rybak. Aktorka od początku nadaje swojej bohaterce sznyt ostrej, zbuntowanej dziewczyny z marginesu społecznego, la Christiane z "My, dzieci z dworca ZOO". To jedyna bohaterka, która ewoluuje, dojrzewa, a jej mocno przerysowane reakcje stają się z czasem przejmujące i w pełni zrozumiałe. Swoją bohaterkę Rybak prowadzi zupełnie inaczej niż choćby Jane Fonda we wspomnianej ekranizacji Sydneya Pollacka, a jej bardzo silną, drapieżną energię sceniczną już teraz porównać można do tej, jaką posiada Renia Gosławska, jedna z najlepszych solistek Teatru Muzycznego.

Problemem praktycznie wszystkich występujących jest słabe, koturnowe, bardzo niedojrzałe aktorstwo. Poza Dagmarą Rybak, której rola Glorii znacznie przekroczyła skalę wymagań pozostałych (a aktorka też nie zawsze udanie sobie z tymi wymaganiami radzi), właściwie tylko sędzia Rollo, grany przez Rafała Kozoka, jest postacią aktorsko spójną i wiarygodną (Kozok wyraźnie przejawia talent do kreowania bohaterów charakterystycznych). Nieźle na tle pozostałych wypadają aktorsko również Jakub Badurka i Ewa Kłosowicz. Zaskakują wycofane, niezbyt efektowne role Wojciecha Daniela (James, partner Ruby) i Pawła Draszby (Robert, partner Glorii), mających (obok Jakuba Badurki) największe doświadczenie na scenie Muzycznego.

"Czyż nie dobija się koni?" to oczywiście także okazja, by przyjrzeć się potencjalnym przyszłym artystom Muzycznego, gdyż co roku najzdolniejsi absolwenci SWA zasilają szeregi Teatru Muzycznego. W tym roku niespodzianek raczej nie będzie, bo Wojciech Daniel, Jakub Badurka, Paweł Draszba, Rafał Kozok oraz Dagmara Rybak już zdążyli pokazać się w spektaklach Muzycznego z dobrej strony i mają największe szanse na pozostanie w gdyńskim Muzycznym po wkroczeniu w artystyczną dorosłość.

Niemniej, interesująca realizacja i wysoki poziom wokalny spektaklu wyostrzają apetyty przed czerwcowym koncertem dyplomowym IV roku SWA, będącym pożegnaniem adeptów z okresem studenckiej beztroski i faktycznym początkiem wyścigu, tak dobitnie ukazanego w "Czyż nie dobija się koni?". Warto im kibicować.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
24 lutego 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia