Wystarczy odkręcić śrubkę

"Legoland" Teatr im. J. Osterwy w Lublinie

Próba pokazania zła, które rodzi się na marginesie dobrobytu w blokowiskach, udała się niemal doskonale, ale w przewrotny i niewróżący sukcesu sposób: przez ukatrupienie wrażliwości i wyobraźni widzów.

Reżyser Grzegorz Kempinsky, który na scenie Teatru Osterwy przygotował prapremierę polską "Legolandu" Dirka Dobbrowa, pewnie będzie smażył się w piekle za to, że wystawił widzów na takie męki. Istotę dramatu i jego finał poznajemy już na samym początku inscenizacji, kiedy tylko kurtyna idzie w górę i ukazuje się scenografia, która wszystko wyjaśnia. Przez ponad dwie godziny reżyser chce coś konkretnego i osobistego dodać, lecz bohaterowie pozostają papierowi. 

"Legoland" (premiera w 2000 roku we Frankfurcie) to opowieść o młodych ludziach z "marginesu" bogatego społeczeństwa, obciążonych czymś niedobrym, z czym nie mogą sobie poradzić. Nie kochano ich, jako dzieci byli świadkami przemocy w rodzinie, bez godności, nie mają pieniędzy, nie wiedzą, jak kochać, Freud rządzi nimi, jak chce, a broniąc się przed obcym światem, stają się egocentryczni aż do zbrodni. Początek ich dorosłości przypomina balansowanie na krawędzi dachu wieżowca. Bo oczywiście, a jakże, miejscem akcji jest blokowisko, bo symbolizuje... wiadomo co. Skok w przepaść z tej krawędzi również wiadomo, co symbolizuje - ucieczkę przed wyborem, odpowiedzialnością, wolnością, lecz jest i sposobem defekacji na świat. Można zawołać - znakomicie! A u nas jest inaczej? A tacy młodzi z lubelskiego blokowiska, którzy wrzucili do studni koleżankę, aby ją zabić, aby nic nie powiedziała, że wcześniej zabrali jej telefon komórkowy, to gdzie się działo? 

Tak, bynajmniej wcale nie są to problemy z Marsa, lecz kiedy kurtyna idzie do góry, dopiero wtedy cierpnie teatralna skóra. Oto w mroku stoi na scenie legoland ubogich, model wieżowca, system klitek z ludźmi, dla których są one życiową przestrzenią, w istocie - wypisz, wymaluj: więzienie. W jednym mieszkalnym boksie facet przy laptopie, tam para z pilotem przed telewizorem, po lewej gość stuka rytmicznie w miskę zupy itd. Ta, skądinąd kapitalna obrotowa konstrukcja scenograficzna (autorką scenografii jest Bożena Pędziwiatr) unaocznia właśnie - dom jako więzienie, bycie razem jako przekleństwo, jeszcze szerzej - samotność w tłumie. 

Jednakże, wbrew oczekiwaniom, nic się nie dzieje. A przecież, do diabła, spodziewamy się dowiedzieć, skąd ci ludzie wzięli się w tym cywilizacyjnym, urbanistycznym śmietniku-więzieniu symbolizującym również ich psychiczne i duchowe zniewolenie? A nade wszystko, czy jest wyjście (bo że głową w dół, to już wiemy od pierwszej sceny)? A kara? Bo skoro jest zbrodnia, to i kara być powinna? Tymczasem bohaterowie snują jakieś wampiryczne i lunatyczne opowiastki, wchodzą i wychodzą jak robocopy albo biegają po metalowych klatkach niczym w tanim filmie akcji. Ilekroć coś dramatycznie zaiskrzy, jakaś spowiedź albo dialog pocznie się rozwijać i wybijać z tej nędzy, tylekroć ingeruje Wielki Przerywacz, legoland-wieżowiec-klatkę każe na scenie obracać, z głośników polewa widzów dźwiękami, które chyba miały być muzyką industrialną, a zdają się być... przepraszam, nie dokończę. I tak przez ponad dwie godziny. Mechaniczność tego spektaklu ukatrupia dramaturgię i aktorstwo. Nic nie wybrzmiewa. Wszystko się spłaszcza. Ani wyobraźnia i uczucia ani myśli nie znajdują niczego, co by je żywiło. Nawet w tej potencjalnie scenie najpiękniejszej, biblijnej i archetypicznej pod każdym względem, która powinna się wpisać w historię Teatru Osterwy, kiedy nihilistyczna małolatka Rieke (niezła rola Karoliny Stefańskiej) myje gołego kloszarda, którym gardzi (Andrzej Golejewski - czapka z głowy). Przy okazji, dobre słowo dla Aleksandra Fiałka za rolę Ronniego. 

Na koniec jeszcze o samym tekście (lub tłumaczeniu). Rieke tymi oto słowami wyraża swe krytyczne przemyślenia o świecie: - Czasem sobie myślę, że wszystko jest dekoracją ze sklejki i śrubek. Wystarczy odkręcić śrubkę, a sklejka odpadnie. Boże! Jaka sklejka? Dlaczego sklejka? Czy to dramat dawnych stolarzy? I nagle przychodzi iluminacja! "Legoland" to test: być uprzejmym czy szczerym? Siedzieć czy wyjść? I nie głową w dół, tylko w tył zwrot.

Grzegorz Józefczuk
Gazeta Wyborcza Lublin
19 czerwca 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia