Wyszedłem na idiotę

felieton Marka Weissa

Po umieszczeniu na blogu ostatniego wpisu, pełnego nadziei na wykorzystanie funduszy europejskich również na cele kulturalne, udałem się na spotkanie samorządowców naszego województwa z przedstawicielami ministerstwa rozwoju regionalnego, którzy przywieźli nam do przedyskutowania skomplikowany projekt partnerstwa w sprawie podziału wyżej wymienionych środków

Zasiadłem tam nie pełen pychy, że moja działka artystyczna daje mi prawo do roszczeń finansowych, ale jako przedstawiciel wielu pokoleń wychowywanych i edukowanych w określonym systemie wartości. Na szczycie potrzeb społecznych lokowaliśmy od zawsze coś, co w skrócie nazwałbym rozwojem duchowym człowieka. Sprawy ducha stawialiśmy zawsze przed sprawami ciała i taki etos wydawał się bezdyskusyjny. Wierzyliśmy zatem, że motorem wszelkiego postępu i dobrobytu jest edukacja i kultura. Wierzyliśmy, że dla istnienia narodu najistotniejsze są właśnie dobra kultury. To z ich zasobów wywodzą się postulaty mobilizujące do współzawodniczenia z innymi narodami, do poszukiwania innowacyjności we wszelkich dziedzinach i troska o następne pokolenia, dla których budujemy wszystko wokół i w planie prywatnym, i społecznym. Wierzyliśmy, że człowiekowi do szczęśliwego i godnego życia potrzebne są przed sytością i stosem gadżetów takie dobra jak wolność i duma narodowa, a więc przynależność do wielkiej rodziny, która wśród innych rodzin świata budzi szacunek i podziw. Duma narodowa tworzy skomplikowaną piramidę dziedzin w jakich odczuwamy swoje życie tu i teraz jako sukces. To jasne, że najbardziej popularne, takie jak sport, czy piękno krajobrazów, fundują nam udział w emocjach powszechnych i niepodważalnych. Ale na szczycie tej piramidy zawsze były sukcesy duchowe. Tak jak Norwid uważał, że to arcydzieła bronią języka narodu, tak my uważaliśmy, że to artyści, naukowcy i wielcy nauczyciele są w świecie rękojmią wysokiej jakości naszego kraju. To tacy jak Kopernik, Chopin, Skłodowska, Szymborska i Wojtyła reprezentują nas na najwyższych niebiańskich areopagach! Z tym przekonaniem oczekiwałem na prezentację w sprawie podziału miliardów euro mających nadrobić nasze zacofanie. Po godzinie uciekałem z dyskusyjnego forum zdruzgotany i zrozpaczony, bo dowiedziałem się, że kultura jest marginalnym dodatkiem do turystyki w dziale "ochrony środowiska". Jej potrzeby są na szarym końcu wśród potrzeb gospodarki odpadami, gospodarki ściekowej, rozrywek turystycznych i innych trzeciorzędnych przejawów nowoczesnej cywilizacji. Szanse na to, żeby potraktować kulturę priorytetowo są zerowe. Potrzeby duchowe można przecież świetnie zaspokoić na jakimś ciekawym koncercie festiwalowym, albo kameralnie w domu na uczcie video. To ostatnie zdanie oczywiście nie padło podczas prezentacji, ale wyło w podtekście całości wywodów o priorytetach narzuconych przez Brukselę, gdzie możliwości konsumowania sztuki jest więcej niż w całej Europie Wschodniej. Chciałem wstać i wołać "Edukacja i Kultura!" Rozważałem wzięcie udziału w dyskusji. Jednak, kiedy prezentacja dobiegła końca, poczułem się jak Apacz, który powinien wrócić do swojego rezerwatu o nazwie Opera Bałtycka, co generuje tylko koszty i kłopoty, a nijak nie może się wpasować w przeznaczone jej przez dysponentów unijnymi funduszami miejsce gdzieś pomiędzy ściekiem a śmietnikiem historii. Pocieszałem się tylko, że pierwszy głos po prezentacji, jaki zabrał marszałek Mieczysław Struk wyeksponował rolę kultury wbrew tendencjom odgórnym spychania jej na margines spraw ludzkich. To szansa, że przynajmniej w naszym województwie sztuka i jej chronicznie niedofinansowane instytucje mają szansę przetrwać dłużej, niż na pozostałych terenach kraju, tak hojnie wspieranego przez unijne miliardy. Może nadzieja na budowę opery nad Bałtykiem nie jest jeszcze pogrzebana? Może moje poczucie, że wyszedłem na idiotę jest chwilowym złudzeniem?

Marek Weiss
www.operabaltycka.pl/blog
16 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia