Wzgórza bez wichru

"Wichrowe Wzgórza" - reż. Kuba Kowalski - Teatr Studio w Warszawie

Każda próba przeniesienia "Wichrowych wzgórz" na scenę to porywanie się z motyką na słońce. Nie będę więc odnosił inscenizacji z Teatru Studio do pierwowzoru literackiego. Zwłaszcza, iż zgodnie z deklaracjami, powieść Emily Brontë miała być jedynie inspiracją, punktem wyjścia dla twórców spektaklu.

Założeniem Julii Holewińskiej (dramaturgia) i Kuby Kowalskiego (reżyseria) było stworzenie spektaklu awangardowego i rozbicie toku narracyjnego. Owo poszarpanie ciągu fabularnego jest dosyć przypadkowe i chyba nie jest do końca przemyślane. Spełnia jednak dosyć ważne funkcje. Jest sposobem na ucieczkę od kiczu i wprowadza element niepewności, co przy powtarzaniu ciągle tych samych i - po pewnym czacie - przewidywalnych chwytów, pozwala na utrzymanie skupienia widzów.

Aktorzy starają się jak mogą. Mimo niezaprzeczalnego ich zaangażowania, nie widzę jednak jakichkolwiek uczuć, nie widzę pasji i namiętności, od których powieściowe "Wichrowe Wzgórza" podskórnie kipią. Na scenie widzimy Monikę Obarę, Annę Smołowik, Natalię Rybicką, Mirona Jagniewskiego, Marcina Januszkiewicza, Krzysztofa Kołę, Wojciecha Solarza i Wojciecha Żołądkiewicza. Aktorom zdecydowanie najlepiej wychodzi krzyk, bieganie i tarzanie się w torfie. Dla mnie to trochę zbyt mało. Wachlarz środków ekspresji jest przecież znacznie większy. Nadspodziewanie dobrze wypadła Natalia Rybicka. By móc w pełni zaistnieć i by móc się rozwijać, aktorka potrzebuje jednak ról bardziej wyrazistych i ekspresyjnych.

Spektakl - co podkreślają twórcy - skierowany jest do widzów dorosłych, ale te parę wulgaryzmów, padających ze sceny, nie szokuje we współczesnym teatrze, w którym słyszeliśmy już znacznie bardziej dosadne słowa. Zostały co prawda pokazane piersi kobiece, ale bardzo starannie zasłonięto je włosami aktorki.

Kopulacja (w spodniach) z lalką z sex-shopu jest nieudolna i co najmniej żenująca. Zabawa biczem miała czemuś służyć (no właśnie, czemu?), ale też nie wyszła.

Scenografia Katarzyny Stochalskiej ładna, funkcjonalna, a widownia dobrze, się w nią wpisuje, tworząc kolejne wzgórze. Wykorzystanie torfu dało bardzo dobry efekt. Pył torfowy unosi się jednak w sposób niezamierzony nie tylko nad sceną, ale i nad widownią, dlatego radzę usiąść jak najwyżej i jak najdalej od sceny.

Muzyki Piotra Maciejewskiego już nie pamiętam. Choreografii Izabeli Chlewińskiej nie zauważyłem. Światło (Damian Pawella) bez wątpienia było.

Przedstawienie jest interesujące, ale nie jest awangardowe. Jest jedynie bladym odbiciem, tego co było kiedyś nowatorskie. Inscenizacja pełna jest chwytów, które w miarę świadomym i obytym z teatrem widzom już zupełnie spowszechniały.

Spektakl bardzo podobał się młodym widzom. Dobrze, że Teatr Studio ma coś do zaoferowania i dla dla takiej grupy odbiorców.

Co otrzymaliśmy? Otrzymaliśmy aż 180 minut wzgórz bez jakichkolwiek wichrów. I bardzo dobrze! Bo gdyby jeszcze wichry były, to wszystkich widzów pokryłby tuman brunatnego torfowego pyłu.

Kujawskiv
Teatr dla Was
5 grudnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia