Wzruszające pożegnanie

22. Festiwal Mozartowski w Warszawie

Wyznam szczerze, iż pożegnalne słowa Stefana Sutkowskiego, założyciela i dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej, wypowiedziane na zakończenie XXII Międzynarodowego Festiwalu Mozartowskiego, wzruszyły mnie do głębi

Trudno wprost uwierzyć, że to ostatni taki wieczór, w którym dyrektor Stefan Sutkowski, wychodzi przed kurtynę i, jak zawsze uśmiechnięty, wita nas, publiczność, ciepło i serdecznie, zapowiadając czy to premierę, czy festiwal, czy też zamykając sceniczne przedsięwzięcie. 

W miniony czwartek nastąpiło zamknięcie. Nie tylko festiwalu, lecz także 50-letniego etapu w życiu tego wybitnego dyrektora teatru. Najwybitniejszego spośród obecnie funkcjonujących w polskim życiu teatralno-muzycznym. 

To pożegnanie z teatrem (i zarazem Festiwalem Mozartowskim) twórcy i szefa tych wspaniałych, wyjątkowych dzieł zostało - jak wiemy - wymuszone przez sytuację, jaką zgotował temu teatrowi i jego dyrektorowi urząd marszałkowski, czyli personalnie marszałek Adam Struzik. 

Zaczęło się od obcięcia dotacji w takim stopniu, że dalsza działalność Warszawskiej Opery Kameralnej na tak wysokim poziomie artystycznym jak dotąd okazała się niemożliwa. A kiedy dyrektor Stefan Sutkowski ośmielił się zaprotestować, teatr zaczęły nawiedzać kontrole, jedna po drugiej, by znaleźć jakikolwiek przyczynek, popularnie nazywany "hakiem" na człowieka. Aż w końcu - o czym już pisałam poprzednio -marszałek Adam Struzik pogroził dyrektorowi Sutkowskiemu palcem i oznajmił, że skierował wniosek do prokuratury, bo dopatrzył się nieprawidłowości w funkcjonowaniu Opery Kameralnej. Jest takie powiedzenie: dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf.

Pociotek dyrektorem? 

Może warto by zapytać pana marszałka Struzika, o co tak naprawdę chodzi. Czy w ramach totalnej wyprzedaży polskich dóbr, polskiego przemysłu, polskiego banku, polskich kopalń, polskiej gospodarki, polskiej myśli technicznej, polskich uzdrowisk itp. jest też plan sprzedaży Warszawskiej Opery Kameralnej? A może w związku z rozpleniającym się niczym szarańcza nepotyzmem jakiś "pociotek" rządzącej władzy nagle zapragnął dowartościować się kulturalnie, obejmując szefostwo Opery Kameralnej? Czy konfabuluję? Bardzo bym chciała. Tylko że nie mnie jednej przychodzą takie myśli do głowy. 

Mimo tej swoistej nagonki (tak widzę tę sytuację), jaką urząd marszałkowski zafundował dyrektorowi, a także WOK, szef teatru nie stracił swego cudownego uśmiechu będącego niejako odbiciem harmonii wewnętrznej człowieka. W znakomitej książce o Warszawskiej Operze Kameralnej, "Mój teatr 1961-2011" autorstwa Stefana Sutkowskiego, wydanej przez Fundację Pro Musica Camerata, włoska dziennikarka Gabriella Buzzi w swojej refleksji poświęconej WOK pisze, iż ów uśmiech dyrektora Stefana Sutkowskiego świadczy o odwadze kogoś, kto uwierzył marzeniom i "nie poddawszy się nigdy, pięćdziesiąt lat temu założył tę instytucję operową i prowadził ją nieprzerwanie przez pół wieku, wznosząc ją na najwyższe poziomy artyzmu". 

Warto zauważyć, że książka "Mój teatr 1961-2011", wydana podczas trwania Festiwalu Mozartowskiego i w trakcie ostatnich dni dyrektorowania Stefana Sutkowskiego, w tej sytuacji staje się niejako epilogiem do tegoż festiwalu, ale też do pięćdziesięciolecia działalności Warszawskiej Opery Kameralnej. Wspaniałym epilogiem.

Ocalanie polskiej muzyki

Nim została zrealizowana idea Festiwalu Mozartowskiego, Stefan Sutkowski wprowadził w życie Festiwal Muzyki Staropolskiej w Zabytkach Warszawy, poświęcony polskiej muzyce od wczesnego średniowiecza (łącznie z "Bogurodzicą") do końca XIX wieku. To niezwykle ważne przedsięwzięcie z kilku powodów. Oprócz prezentacji wielkich dzieł, od oratoryjnych i symfonicznych po muzykę kameralną i pieśni, dużą wagę przykładano tu do przywoływania z dalekiej niepamięci, a nierzadko wręcz do odkrywania dawnych polskich utworów. 

Nierzadko Opera Kameralna wydawała te utwory drukiem, a nawet najważniejsze z nich nagrywała. Już za samo wynajdywanie i ocalanie polskich dzieł muzycznych należy się wielka chwała dyrektorowi Stefanowi Sutkowskiemu i jego współpracownikom. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy w oficjalnym nurcie kultury i sztuki w naszej Ojczyźnie próbuje się zniwelować, zadeptać, zdeprecjonować i ośmieszyć polskie dziedzictwo narodowe, dorobek wielu pokoleń Polaków. A jeśli na przykład teatry sięgają już po dzieła klasyków, to najczęściej traktują je rewizjonistycznie czy - jak same określają - "odświeżająco", "demitologizująco", co w praktyce oznacza ośmieszenie i degradację dzieła.

Prócz odnajdywania i promocji polskich dzieł muzycznych linia WOK ma swój nieoceniony udział w odrodzeniu opery barokowej, czego dowodem był organizowany tu rokrocznie Festiwal Oper Barokowych, potem Festiwal Claudia Monteverdiego itd., itd. 

Dorobek WOK pod kierownictwem Stefana Sutkowskiego i jego współpracowników mieści się w kategorii naszego wielkiego dziedzictwa narodowego, ale także dziedzictwa kulturowego Europy. Realizacji dzieł wielkiego światowego repertuaru operowego mogą pozazdrościć Operze Kameralnej największe i najbardziej prestiżowe sceny muzyczne na świecie. Linia repertuarowa WOK jest szeroka i zróżnicowana. Tu można usłyszeć i zobaczyć na scenie dzieła rzadko słyszane i wystawiane gdzie indziej. 

Ceniąc nade wszystko wielkie dzieła klasyczne, Stefan Sutkowski nie zamknął swego teatru na współczesność. Specjalnie dla WOK pisane były opery przez współczesnych polskich kompozytorów, jak m.in. opery Bernadetty Matuszczak "Prometeusz" czy "Zbrodnia i kara" według Dostojewskiego, jak "Polieukt" Zygmunta Krauzego czy jak "Ja, Kain" Edwarda Pałłasza, by poprzestać na tych kilku przykładach. Używam czasu przeszłego, albowiem jest wiele powodów, by sądzić, że wszystko, o czym tu piszę, ma charakter bytu końcowego, wszystko jest tu "ostatnie".

Mój ostatni festiwal 

- To mój ostatni festiwal i ostatni pobyt w tej operze. Chyba ostatni - powiedział Stefan Sutkowski na pożegnanie. Po czym dodał: - Życzę władzom, by nabrały rozumu, aby nie popsuć tego dobra, które tu zostało stworzone. W kategorii "ostatni" myślę też o Międzynarodowym Festiwalu Mozartowskim, będącym najbardziej rozpoznawalną na świecie wizytówką nie tylko Warszawskiej Opery Kameralnej, ale w ogóle polskiej kultury. Wysokiej kultury. Mój niepokój wynika stąd, iż niezależnie od tego, kto tu będzie dowodził, nie mamy żadnej gwarancji, że na tym poziomie artystycznym i w tym kształcie festiwal ten będzie kontynuowany. Pojawił się w 1991 roku na specjalną okoliczność: dla uczczenia 200-lecia śmierci Mozarta.

Data ta była obchodzona na całym świecie, ale tylko w Polsce, w tym niewielkim zabytkowym budyneczku położonym w samym środku maleńkiego parku na warszawskim Muranowie, zrealizowano wszystkie dzieła sceniczne Mozarta, które znajdują się w repertuarze teatru i wszystkie prezentowane są corocznie w ramach festiwalu. A do tego przez te już ponad 22 lata pokazywane są w tej samej estetyce, w tej samej scenografii (nieżyjącego już wspaniałego artysty Andrzeja Sadowskiego) i w tej samej inscenizacji współcześnie najwybitniejszego polskiego reżysera operowego Ryszarda Peryta. 

Cała sceniczna spuścizna Mozarta prezentowana w WOK jest dziełem tego wyjątkowego tandemu artystycznego: Peryt - Sadowski. W ciągu tych wszystkich lat zmieniano tylko wykonawców poszczególnych partii, co jest rzeczą zrozumiałą. Dodajmy, że te dzieła sceniczne Mozarta śpiewane są w oryginalnych wersjach językowych. 

Nieoceniona wartość festiwalu polega też na tym, że prezentuje on wszystkie gatunki muzyki Mozarta, dzieła koncertowe, od solowych, kameralnych i symfonicznych po kompozycje oratoryjne na czele z arcydziełem, jakim jest "Requiem". 

Wieczór rozpoczął się uroczyście i patriotycznie hymnem polskim, a po nim wręczono odznaczenia. Na wniosek dyrektora Stefana Sutkowskiego i wojewody mazowieckiego minister kultury przyznał kilku artystom medale Gloria Artis, które zostały wręczone Jerzemu Artyszowi, Janowi Kulmie, Jackowi Laszczkowskiemu i Rafałowi Siwkowi. Artystom, którzy otrzymali prezydenckie odznaczenia, zostaną one wręczone w innym terminie. 

Zaprezentowanie na zakończenie festiwalu "Don Giovanniego", dzieła uważanego za najwybitniejszą operę Mozarta, w doskonałym wykonaniu Andrzeja Klimczaka w partii tytułowej, Dariusza Macheja jako Leporella, Marty Boberskiej w roli Zerliny i całego zespołu wykonawców oraz orkiestry pod dyrekcją Kai Bumanna, uświadamia nam niewymierną wartość duchową i estetyczną dzieła, jakim jest Warszawska Opera Kameralna, które to dzieło niebawem możemy utracić. Widzowie są tego świadomi, trzeba było widzieć ich ogromny 20-minutowy aplauz na stojąco i wielkie wzruszenie na twarzach. Publiczność wypełniająca szczelnie widownię (łącznie z każdym skrawkiem schodków, a nawet podłogi, na której siedzieli widzowie) z ogromnym przejęciem i - nie wstyd o tym mówić -łzami w oczach oddawała hołd wspaniałemu, wyjątkowemu człowiekowi muzyki i teatru, dyrektorowi, który w obronie wartości podstawowych, wysokiej kultury, etyki artystycznej, zawodowej i po prostu ludzkiej płaci wysoką cenę: własnym zdrowiem, utratą stanowiska i nagonką ze strony władz.c ja dyrektorowi Stefanowi Sutkowskiemu i jego wsp i zobaczy.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
30 lipca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia