XXI MFSPiN: Szkoła żon

"Szkoła żon" - reż. Janusz Wiśniewski - Teatr Powszechny w Łodzi

Teatr Powszechny już ze swojej nazwy powinien proponować repertuar rozrywkowy skierowany do szeroko rozumianej publiczności. Te założenia można realizować w dwojaki sposób - wystawiając niezbyt inteligentne (można rzec dosadniej prostackie) farsy, można również zaproponować lekką, jednakże inteligentną rozrywkę. "Szkoła żon" Moliera wyreżyserowana przez Janusza Wiśniewskiego należy na szczęście do tego drugiego typu i pokazuje, w którą stronę Teatr Powszechny w Łodzi idzie i wciąż powinien zdecydowanie podążać.

W warstwie fabularnej reżyser nie eksperymentował, postanowił wystawić sztukę w taki sposób, "jak ją stworzono", czyli klasycznie, sprytnie, ciekawie, a zarazem sprawnie i bardzo lekko. Chociaż trzeba i dodać, w iście kompaktowej - skróconej wersji. Nie bał się skreśleń, co wcale nie wyszło przedstawieniu na złe.

Na scenie pojawiają się znani z kart Moliera Anrolf (Jan W. Poradowski), Anusia (Katarzyna Grabowska) czy Horacy (Damian Kulec), których wspiera gama przeróżnych postaci pobocznych i kolorowych statystów.

Głównym tematem sztuki jest zazdrość - bohater postanawia wychować sobie od małego żonę. W swoim prostym-idealnym planie zapomina jednak o jednym, że w pewnym momencie może pojawić się kolejny zalotnik. I tak mamy klasyczny trójkąt w iście komediowym wydaniu.

Wiśniewski, podobnie jak Molier, czerpie garściami z włoskiej commedia dell'arte. Bohaterowie są w dziwny sposób "wykrzywieni", niczym z "gabinetu figur woskowych". Nawiązują do kultury jarmarcznej, nie rezygnując z sensownej opowieści. Kostiumy, charakteryzacja, specyficzna, w dodatku niezwykle trafna, choreografia (kolejne brawa dla Emila Wesołowskiego). Do tego rytmiczna, ciekawa muzyka Jerzego Satanowskiego. Wszystko to tworzy zgrabną całość - klasyczną farsę sprzed wieków, której temat jest wciąż aktualny. Oczywiście główną siłą sztuki są dialogi, ale co Molier, to po prostu Molier (nawet jeśli nie w oryginale, ale po polsku).

"Szkoła żon" to przedstawienie przyjemne, nie wymagające od widza przeciążenia umysłowego. Całość trwa nieco ponad godzinę i tak powinno być. Nie trzeba na scenie karłów, pokazów żonglerki, trzech słoni i wymiotującej Madonny, aby widza po prostu zaciekawić. I zmusić go, do godziny spędzonej na przyjemnej rozrywce.

Tak właśnie powinien wyglądać repertuar Powszechnego - sympatyczny, skierowany do każdego widza, tego wyrobionego, jak i naturszczyka. Inteligentny i wciągający. Zakorzeniony w klasyce i ciekawie zrealizowany.

Marcin Bałczewski
plasterlodzki.pl
18 marca 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia