Z brudu powstałeś

"Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o Wojnie Trojańskiej" - reż. A, Duda-Gracz - Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie

Dla tych, co teatr Agaty Dudy-Gracz znają pobieżnie, "Każdy musi kiedyś umrzeć, Porcelanko" pewnie okaże się olśnieniem. Wtajemniczeni jednak mogą poczuć zawód.

Agata Duda-Gracz zbiera owoce swojej konsekwencji. Wypracowała osobny styl, własny sceniczny język, sprawiła, że jej inscenizacje można rozpoznać szybko, czasem już w pierwszej sekwencji Przez lata jednak pracowała poza głównym nurtem teatralnego życia. Robiła swoje - zazwyczaj rzeczy bardzo poruszające - nie doczekując się powszechnego docenienia. Znalazła jednak swe artystyczne domy - w Łodzi w Teatrze Jaracza, we wrocławskim Capitolu, nie opuszczając przy tym krakowskiego Teatru Słowackiego. Nigdy nie oglądała się za innymi i dziś wygrywa. Dosłownie. Jej wspaniały "Ja, Piotr Riviere, skórom już zaszlachtował siekierom swoją matkę, swojego ojca, siostry swoje, brata swojego i wszystkich sąsiadów swoich..." z Capitolu w październiku będzie pokazywany na wrocławskim Dialogu, krakowska "Porcelanka", inspirowana "Troilusem i Kresydą" Williama Szekspira, zdobyła Yoricka dla najlepszej inscenizacji szekspirowskiej w poprzednim sezonie. Paradoks w tym, że oba te spektakle dzieli wiele. "Riviere" wyznacza dotychczasowy szczyt Dudy-Gracz, będąc dziełem skończonym, chwilami ocierającym się o doskonałość. "Porcelanka" zaś stanowi krok w tył i pokazuje, że musi ona zachować czujność. Bo co innego być wyznawczynią własnego stylu, a co innego stać się jego niewolnikiem.

We wrocławskim Capitolu, który pod dyrekcją Konrada Imieli z sukcesem rozszerza formułę teatru muzycznego, artystka przygotowała przedziwny łże-musical, który w istocie był chwilami misterium, a w całości układał się w przejmujący moralitet. Znalazły się w nim piosenki Piotra Dziubka jako komentarz i kontrapunkt wobec dramatycznej akcji. W historii o młodym wieśniaku, który z niewyjaśnionych przyczyn zabił swoją rodzinę (autorka dopisała jeszcze kilkadziesiąt ofiar wśród członków lokalnej społeczności), opisanej swojego czasu przez Michela Foucaulta, Duda-Gracz odnalazła szansę na archetypiczną opowieść o zbrodni i karze oraz o nadziei na odkupienie. W ogromne widowisko wpisała religijne szaleństwo i niemal modlitewne skupienie. Jeśli swój teatr widziała zawsze jako sumę sztuk, w "Ja, Piotr Riviere..." to zamierzenie zrealizowała w stopniu maksymalnym. A przy tym przedstawienie nie okazało się jedynie konglomeratem mocnych scen, wyrafinowanej plastyki i poruszającej muzyki, ale dzięki aktorskim emocjom było przez niemal cztery godziny "grane cierpieniem". Widziałem na widowni ludzi ocierających oczy i doskonale ich rozumiałem. W "Ja, Piotr Riviere..." Agata Duda-Gracz podarowała nam wszystkim wzruszenie.

"Każdy kiedyś musi umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o wojnie trojańskiej" osnuła Duda-Gracz na wątkach z "Troilusa i Kresydy" Szekspira. Postaci się zgadzają, tyle że reżyserka dopisuje im prześmiewcze przydomki. Przenicowuje przy tym świat tragedii, odbierając mu rangę i przenosząc poza konkretny czas. Wojna trojańska w jej przedstawieniu nie jest zdarzeniem historycznym, ale stanem świadomości, permanentnym chaosem, w jaki wpadł karmiony produkowaną przez media i popkulturę papką świat. Ów chaos zaś nie prowadzi do żadnego przełamania. Stan ogłupienia, unurzania w brudzie, daremności i śmieszności ludzkich działań to status quo. Bohaterów zmienia autorka w karykatury, niezależnie od tego, czy mówi o bogach czy o zwykłych ludziach. Z rzadka daje im szansę na obronę swego człowieczeństwa.

Przyznaję, że mając w pamięci jej poprzednie przedstawienia, doskonale operujące formą, ale kipiące od uczuć, niechętnie przyjmuję tę zmianę optyki. Tym bardziej że Agata Duda-Gracz sama płaci za nią wysoką cenę. Jej inscenizacja w Małopolskim Ogrodzie Sztuki jest bowiem tylko oskarżeniem wojny, jej krwiożerczości i nienasycenia oraz zwyczajnej głupoty. Jest również zakwestionowaniem sensowności pozornie wzniosłych czynów, skoro opiewany przez poetów świat antyku na naszych oczach stracił swą tragiczną sankcję i wylądował w rynsztoku. Bohaterowie zaś, mówiąc wprost, zwyczajnie się skurwi-li, trawieni przez niskie pożądania. Konkluzja to, szczególnie w teatrze Dudy-Gracz, daleka od oryginalności i typowej dla niej siły. O tym samym mówiła wcześniej z większą subtelnością i ze zdecydowanie bogatszym rysunkiem postaci.

W najwybitniejszych jej inscenizacjach znać było stopienie aktorów z bohaterami, a przede wszystkim empatyczne współodczuwanie reżyserki z nimi. W "Porcelance" są efektowne sceny, wciąż znajdujemy się w opracowanym przez artystkę świecie znaków, ale z całości bije chłód, ma się wrażenie, że temat przechodzi w temat, tworzą się z tego osobne etiudy. Sprawia to, że spektakl wydaje się bezpieczną konstrukcją, zupełnie inaczej niż na przykład w "Piotrze Riviere...". To przedstawienie odbierałem - nie przesadzam - niemal jak grę na śmierć i życie.

To nie tak, że "Porcelanka" jest fiaskiem absolutnym. Ma przejmujący finał, świetną muzykę Mai Kleszcz i Wojciecha Krzaka, sugestywne obrazy. Niewtajemniczonym w świat Agaty Dudy-Gracz może zdać się olśnieniem. Inni mogą mieć jednak kłopot, bo za dużo jej rzeczy widzieli. Być może to przedstawienie każe artystce spojrzeć na siebie z boku, przedefiniować własne strategie. O jej następny spektakl jestem dziwnie spokojny. W łódzkim Jaraczu przygotowuje "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza.

Jacek Wakar, Polskie Radio
Dziennik Gazeta Prawna
0

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...