Z czym do widza...

o ostatnim sezonie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej

Gmach Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, jeden z ładniejszych w kraju, wybudowany został w ciągu roku ze składek mieszkańców miasta, jednego z bogatszych i lepiej rozwiniętych w monarchii austro-węgierskiej

Zaprojektowany przez wiedeńskiego architekta Emila von Förstera, miał przypominać Teatr Narodowy w Budapeszcie i Operę Wiedeńską. Na jego inaugurację, we wrześniu 1890 roku, zagrano Sen nocy letniej. Teatr, zwany wtedy Miejskim, był jedną z najlepszych prowincjonalnych scen monarchii, a w dwudziestoleciu międzywojennym – jedyną w Polsce zawodową sceną niemiecką. Polskie sezony rozpoczęto w tym gmachu wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej.

Jubileusz studwudziestolecia teatru, zwieńczony w czerwcu tego roku przeglądem najlepszych spektakli ostatnich sezonów, stał się mimo woli prezentacją profilu i charakteru, jaki nadał Polskiemu, dyrektorujący tu od sześciu lat, Robert Talarczyk. Były wśród nich starsze spektakle, jak Hotel Nowy Świat Magdaleny Piekorz, Żyd Artura Pałygi w reżyserii Talarczyka, Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami Piotra Ratajczaka; pojawiły się też nowości z ostatniego sezonu.

Lokalna Norymberga

Jedną z nich jest Norymberga Wojciecha Tomczyka w reżyserii Doroty Ignatjew. Jej akcja rozgrywa się współcześnie, o czym świadczy TVN-owski wywiad z generałem Jaruzelskim, oglądany przez scenicznego bohatera czekającego na drugą wizytę dziennikarki. Meblościanka na wysoki połysk, ozdobiona paprotką, kryształami i pucharami, czy tandetne myśliwskie poroża świadczą jednak o tym, że dla pułkownika czas się zatrzymał. Jerzy Dziedzic i Magdalena Korczyńska, inaczej niż w telewizyjnej realizacji Waldemara Krzystka, grają bohaterów o lokalnych wpływach. Ona jest skromną dziennikarką, on zaufanym WSI, mieszkającym raczej w mniejszym ośrodku. Nadal pije kawę w szklankach stawianych na spodku, nadal dużo słodzi. Nadal też ma wiele do zaproponowania, a bohaterka zmuszona jest podjąć grę.

Jerzy Dziedzic, w białym siatkowym podkoszulku, gra bohatera, który manipuluje na mniejszą skalę, ale nadal jest groźny. Jego postać kojarzy się z portretami pracowników służby bezpieczeństwa w Grach ulicznych Krzysztofa Krauzego – twardych funkcjonariuszy, którzy walczą o swoje interesy, nie przebierając w środkach, a jednocześnie zachowują swojskie, rozpoznawalne rysy, jak zwyczaj picia wódki przy każdej okazji. Bohaterka Korczyńskiej nie jest tak bystra jak ich filmowi przeciwnicy – jest przeciętną dziewczyną, niezbyt silnego charakteru. Może dlatego widać wyraźną przewagę bohatera, w finale sztuki łamiącego kolejną osobę.

Dorota Ignatjew – w stosunku do wersji telewizyjnej, bo nie autorskiej – zmieniła zakończenie: po rozmowie żony (Jadwiga Grygierczyk) i dziennikarki, dotyczącej śmierci bohatera, pokazuje go, wkraczającego przedwcześnie do własnego mieszkania. Odmienionego fizycznie, czyli liczącego się z potrzebą kamuflażu. Krzystek opowiadając o pułkowniku mieszkającym na eksponowanym warszawskim osiedlu, akcentował jego pozycję, a zarazem władzę WSI, skoro domaganie się uczciwego sądu kończyło się śmiertelnym postrzałem albo wyjazdem do Australii. Wysokie stanowisko i rozległe wpływy nie chroniły bowiem bohatera przed kontrolą resortu. Jerzy Dziedzic pokazuje kogoś, kto chce zostać na miejscu: przetrwać, knując kolejną intrygę, z której wyjdzie bez szwanku. Tu, silniej niż w telewizyjnym teatrze, wybrzmiewa pytanie, czy domaganie się Norymbergi nie było tylko elementem gry, która miała wciągnąć dziennikarkę w świat bohatera.

Powrót Villqista


Wśród premier ostatniego sezonu znalazła się też inna historia. Taka fajna dziewczyna jak ty Ingmara Villqista, napisana na zamówienie bielskiego teatru, jest sztuką na dwie aktorki, z epizodyczną rolą dla mężczyzny, który w finale wkracza do akcji w różowym kostiumie pluszowego misia. Bohaterką jest niepełnosprawna umysłowo dziewczynka, tórą utrzymuje starsza siostra, zarabiająca na życie jako prostytutka. Autor, reżyser i scenograf zarazem buduje świat o pastelowych barwach, nasycony okazywanymi przez bohaterki uczuciami, z dużą ilością pluszowych zabawek kupowanych przez Matti, by zrekompensować siostrze ciągłą nieobecność. Niewinność i szczęście Hanni (którą z wielkim powodzeniem gra Anna Guzik) gwarantowane są więc przez podejrzaną i pełną niebezpieczeństw profesję Matti (dobra rola Marty Gzowskiej-Sawickiej, stylizującej się momentami na atrakcyjne erotycznie dziecko, co tworzy kontrast z rozbrajającą naturalnością Hanni). Starsza siostra w trosce o byt przestaje zauważać, że młodsza wolałaby mniej zabawek, a więcej poświęcanego jej czasu; młodsza z czasem przyzwyczaja się do sytuacji i ćwiczy w samowystarczalności. Ale kiedy Matti zostawia w domu komórkę, zniecierpliwiony klient dowiaduje się o istnieniu dziewczynki, która okazuje się bardziej nęcącą zdobyczą. Sytuacja odwraca się: Hanni staje się kobietą, pieniądze płyną do niej strumieniem i to ona zaczyna dyktować warunki.

Przypowieść o tym, jak traktujemy własne dzieci, stawia pytanie, czemu zaufać, walcząc o niepewne jutro. Czy za wszelką cenę gwarantować im byt, czy narażać je na niepewność w imię wyższych racji, choćby i takich jak pielęgnacja wzajemnego kontaktu. Nie jest to wcale takie proste, skoro zdecydowana większość rodziców wybiera drogę Matti. Villqist, który w swoich sztukach buduje nastrój niepokoju, wyrażając go często przez postaci dysfunkcyjnych dzieci, czułych jak membrana na nastroje otoczenia, bardziej bezbronnych i zależnych od opiekunów, robi to i tym razem. Opowiada tylko o naszej epoce, pokazując świat miękkich i kolorowych tkanin, pluszowych zabawek, estetycznie ubranych bohaterek. Zawartość tego opakowania wciąż jednak pozostawia wiele do życzenia.

Bóg mordu w bielskim saloniku

Anna Guzik gra także gospodynię przyjęcia w bielskim Bogu mordu Yasminy Rezy, wystawionym na zakończenie sezonu przez Grzegorza Chrapkiewicza. Z niewinnej dziewczynki, jaką była w sztuce Villqista, przeistacza się w salonową lwicę, a kiedy akcja osiąga apogeum – pokazuje drapieżność i uzależnienia bohaterki. Partneruje jej Grzegorz Sikora, cierpliwie znoszący wybryki atrakcyjnej żony i starający się panować nad sytuacją.

Starsze małżeństwo grają Grażyna Bułka i Adam Myrczek. Aktor daje pokaz tego, co myśli tak zwany tradycyjny mężczyzna o swojej żonie po latach, kiedy wszystkie względy, jakim musiał swego czasu hołdować, skruszył czas, a jego zawodowa i finansowa pozycja tak wzmocniła domową, że może sobie na to pozwolić. Grażyna Bułka pod pewną szorstkością swojej bohaterki ukrywa natomiast kobiecą delikatność, która wielu takim związkom gwarantuje całkiem długie trwanie. Nie dziwi jednak, kiedy to ona wrzuca do wazonu jego komórkę, która jest tu atrybutem władzy. Cóż z tego, kiedy partner – gotów zawinąć rękawy i wyciągnąć ją z wody – nie ma nawet cienia refleksji na temat tego, dlaczego tak się stało. Dowiadujemy się też zarazem, czemu to akurat syn tej pary wybił koledze dwa zęby – jest zapewne podobny do ojca, a być może tak samo traktowany jak żona, tylko odreagowuje to nieco inaczej.

Wzajemna kurtuazja przyjęta za normę każe całej czwórce powściągać emocje, pozwalając dotrwać do końca wizyty w jakim takim stanie, bo młodsze małżeństwo też ma swoje problemy. Kobieta co prawda jest już wyzwolona spod męskiej tyranii, ale nie bardzo wie, co z tą wolnością zrobić. Nowe kulturowe wzorce wiele bowiem mówią o wzajemnych relacjach i technikach zdobywania, ale nie pogłębiają obrazu świata. Można się w tym świetnie wyszkolić, jak bohaterka, ale nadal nie mieć nic naprawdę własnego poza solidnym egoizmem. Bohater Sikory ma więc prawdziwy problem – jak wytrwać z osobą pustą w środku – choć może to i nie taki problem, skoro on sam jest w podobnej sytuacji. Mamy więc nowych ludzi nauczonych politycznej poprawności i ogłady, wyszkolonych na partnerów i rodziców, ale pozbawionych szczególnych cech, na co zresztą w zunifikowanych dowodach osobistych nie ma już nawet rubryki. Reżyser przedstawił sceniczny konflikt jako zderzenie tradycyjnego i nowoczesnego modelu rodziny, z których każdy niestety ma wady...

Tajemnica Nangar Khel

Wśród premier ostatniego sezonu dwie zwracają szczególną uwagę, ze względu na ambicje obu przedsięwzięć. Jedną z nich jest Bitwa o Nangar Khel Artura Pałygi w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego. Zamiar, by opowiedzieć na scenie o polskich komandosach, którzy ostrzelali afgańską wioskę, zabijając sześciu mieszkańców, za co zostali oskarżeni i stanęli przed sądem – był odważny i cenny, zwłaszcza że byli to żołnierze bielskiego batalionu. Toteż i w mieście, i w całej Polsce czekano na tę premierę.

Było to zarazem trudne zadanie ze względu na toczący się równolegle proces, ale przede wszystkim zaangażowanie jednego z żołnierzy w przygotowanie przedstawienia. Rozumiejąc, że zarówno autor, jak reżyser chcieli być blisko swoich bohaterów, uważam, że udział ich reprezentanta w spektaklu zadziałał przeciwko dziełu. Kiedy przed widownią staje uczestnik autentycznego zdarzenia, zawsze wygrywa z bohaterami fikcyjnymi czy autorską wizją. I to mimo że jego racje zrównoważone zostały monologiem Sofii Rabati, Afganki mieszkającej w Polsce. Najsilniejszym elementem widowiska pozostaje po prostu wymiana zdań między prawdziwymi reprezentantami stron konfliktu.

Tymczasem tekst Pałygi jest próbą wejścia w skórę bielskich żołnierzy i zrekonstruowania sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jego bohaterami są fani gier paintballowych, dla których przeżyciem był do tej pory udział w inscenizowanych potyczkach. Tym razem jednak materia stawia im opór, a Afganki, z którymi rozmawiają, odkrywają przed nimi świat, w którym wszystkie znane im chwyty tracą rację bytu. Pałyga stara się przekonać widza, że spotkanie zarówno z talibami, jak afgańskimi wieśniakami może być trudną próbą, a sytuacja żołnierzy, po dziesięciodniowym patrolu rzuconych nagle do akcji, była wyjątkowa. Podkreśla także, że afgańskie wesela – w wiosce, którą ostrzelano, trwały doń przygotowania – często służą jako kamuflaż dla spiskowców. Zarazem jednak autor portretuje dumę Afgańczyków i głębokie zakorzenienie w religii, a w spektaklu – jak zauważył Roman Pawłowski – po raz pierwszy padają nazwiska zabitych, co jest wyrazem hołdu.

Wrażenie robi fakt, że współczesna wojna toczy się przy użyciu elektroniki, rozkaz może być bezosobowym graficznym zapisem przypominającym grę planszową, i w tym sensie pomysł odczytania rzeczywistych wydarzeń przez doświadczenia graczy ma rację bytu. Niesie też jednak niebezpieczeństwo infantylizacji przekazu: poznajemy rzeczywistość oczami dużych, choć dorosłych chłopców, jakimi są bohaterzy sztuki. Chyba że autor chciał zwrócić uwagę na szybkość i łatwość ocen wydawanych na temat incydentu w Nangar Khel przez polityków, media i opinię publiczną, podobnych w tym do jego bohaterów. Pałyga i Witt-Michałowski zdecydowanie bronią żołnierzy, a zarazem poległych, zwracając uwagę na bezwzględność wojny, w której i jedna, i druga strona staje się ofiarą sytuacji. W spektaklu, wśród wielu innych, wybrzmiewa też wątek braku zaufania do dowódców, potrafiących zmienić rozkaz w trakcie akcji a także specyficzny język, jakim operuje się na odprawach. Kiedy jednak w finale chorąży Osiecki stara się przerzucić odpowiedzialność za to, co się stało, na wszystkich Polaków, jako wyborców i podatników – jest to przykład manipulacji. Nie ponoszą oni takiej odpowiedzialności, co więcej, mają prawo wiedzieć, jak dowodzone jest wojsko i co się faktycznie stało w Nangar Khel.

Czeczeński Bułhakow


Najważniejszą i najbardziej udaną premierą jubileuszowego sezonu okazał się Mistrz and Małgorzata Story według scenariusza i w reżyserii Talarczyka, który „przepisał” powieść Bułhakowa na realia współczesnej Rosji, umieszczając akcję spektaklu w na poły zrujnowanym teatrze na Dubrowce. Sceny z życia moskiewskich celebrytów przeplatają się tu z portretem rosyjskiej jednostki stacjonującej w Czeczenii, gdzie trafia Iwan, a zarazem Mistrz (Sławomir Miska), dotąd zajmujący się pisaniem filmowych scenariuszy. Jedno i drugie miejsce wydaje się zresztą piekłem na ziemi, tylko – nieco innego rodzaju.

Wysłannicy Wolanda (Kuba Abrahamowicz grający zarazem rolę Kajfasza), noszącego czarną nicholsonówkę, połyskliwą kamizelkę i spodnie od dresu, szaleją w Moskwie, niczym nie różniąc się od zwykłych obywateli. Jeden z nich, Barman/Asasello (Grzegorz Sikora), prowadzi knajpę, do której zagląda piękna Natasza/Małgorzata (Anna Iberszer); demoniczna para, Hela i Behemot, baluje w modnych klubach, ona blada jak śmierć, w upiornym makijażu, on w czarnych rajtuzach do pół uda i butach na platformie, za to z gołymi pośladkami. Żeby pokazać, jak bije serce Moskwy, reżyser wyświetla animowane obrazy do ostrej, rockowej muzyki. Tak ilustruje na przykład wypadek na Patriarszych Prudach: właśnie na animowanym filmie oglądamy, jak głowa Berlioza toczy się po bruku.

Dowódca jednostki (Robert Talarczyk), posyłający swoich żołnierzy na śmierć, jest zarazem Piłatem, czeczeński zakładnik „gra” rolę Chrystusa, a kiedy Iwan/Mistrz trafia do wojskowego lazaretu, spotyka się tam z reżyserem filmu, zarazem Iwanem Bezdomnym. W Czeczenii toczy się straszna wojna, która powoduje atak na Dubrowkę – w pewnym momencie żołnierze w kominiarkach wkraczają na korytarze teatru i wchodzą na scenę, skąd mierzą do widzów, wypraszając ich na przerwę.

Zakochani piszą w myślach listy, ale ich nie wysyłają, Natasza odwiedza rodziców Iwana (Adam Myrczek i Grażyna Bułka), którzy jakieś listy czasami otrzymują, ale ponieważ jednego syna już w Czeczenii stracili – rozmowa bywa trudna. Sama bohaterka, podobnie jak Iwan pogardzająca życiem celebrytów, jako aktorka zależy od ich świata. Kiedy płoną rękopisy, nie do końca wiadomo, czy to filmowy, czy diabelski trick. Reżyser i autor scenariusza przedstawia nam zwykłych bohaterów, a jeśli cokolwiek wznosi ich ponad przeciętność, są to – miłość i marzenia o lepszym świecie. To nadaje sens życiu, choć nie ocala od śmierci.

Spektakl Talarczyka jest dojrzałą i przemyślaną wypowiedzią. W schemat starzejącej się już i powoli odchodzącej w przeszłość kultowej powieści udało mu się wpisać obraz współczesnego świata, ożywić wątki, na które inscenizatorzy coraz częściej nie mieli dobrych pomysłów, a co najważniejsze – trafnie sportretować współczesną Rosję. Spektakl ma świetnie dobraną ścieżkę muzyczną, a kiedy w przejmującym finale brzmi pieśń Koń, śpiewana przez chór Lube, doznajemy silnych, choć sprzecznych uczuć: z jednej strony trudno o bardziej nostalgiczne i poruszające wyznanie uświadamiające piękno i siłę słowiańszczyzny, z drugiej niepokoi współczesna moda na te pieśni wykonywane przez wieloosobowe chóry, będąca manifestacją wiary w Wielką Ruś i rozgrzeszenia ojczyzny z niewybaczalnych, a w każdym razie bardzo ciężkich błędów. Fenomen w Rosji powtarzalny, daleki od kategorii zarówno etycznych, jak demokratycznych.

Pięć premier jubileuszowego sezonu uzupełnionych zostało quasi-kabaretem Piotra Rowickiego w reżyserii Piotra Ratajczaka, zatytułowanym Królowie dowcipu. Nie zawsze był to dowcip najwyższych lotów, często poziom scenicznej intrygi niebezpiecznie zbliżał się do poziomu telewizyjnej rozrywki, z której śmieje się spektakl. Niemniej jedno wydaje się cenne: wybór przedmiotu żartów i pomysł, by właśnie w teatrze zwrócić uwagę na miałkość telewizyjnej oferty i zakłamanie telewizyjnych włodarzy częstujących nas frazesami o misji, a w istocie systematycznie eliminujących z programów kulturę i zbijających kapitał na widowiskowych, ogłupiających widownię formatach. Kazimierz Czapla, pamiętny dyrektor szkoły w Żydzie Pałygi/Talarczyka, grający w Mistrzu... Berlioza, a zarazem producenta filmowego, świetnie wykonał monolog telewizyjnego szefa, niczym deus ex machina wjeżdżającego na scenę w fotelu umieszczonym na specjalnym podwyższeniu, a następnie opuszczającego się razem z tym wszystkim do zapadni.

Co zatem wynika z przeglądu ostatniego sezonu w Bielsku-Białej? Repertuar Teatru Polskiego jest wybierany z rozmysłem, otwarty na problemy współczesnego świata i rodzime uwikłania, kształcący widza w kierunku świadomego udziału w rzeczywistości. Premiery odbywają się tu co dwa miesiące, Bóg mordu pojawia się w tym samym sezonie, co w stołecznym Ateneum, a problem Nangar Khel brany jest na warsztat zaraz po aresztowaniu bielskich żołnierzy, kiedy media zrobiły z tego news z negatywnym przesłaniem. Teatr zamawia nowe teksty, kreuje wydarzenia – takim okazał się spektakl Mistrz and Małgorzata Story – a większość nowości ostatniego sezonu to prapremiery. Nawet jeśli nie wszystko okazuje się pełnym sukcesem – prowadzony przez Talarczyka zespół cały czas rozwija swoje możliwości i może już podjąć się bardzo wymagających zadań.

Kalina Zalewska
Teatr
14 listopada 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia