Z czym zostaje publiczność?
Po premierze 'Terrordromu Breslau' w Teatrze Polskim. Przedstawienie Wiktora Rubina to mało istotna opowieść o namiętnościach i zakamarkach ludzkiej natury.Lars (w tej roli Adam Szczyszczaj) jest młodym gejem. Aby rozładować seksualne napięcie, pisuje manifesty sygnowane literą V. Teksty zlepione z gładkich, pustych zdań w stylu Paulo Coelho wywołują niepokój i prowadzą do eskalacji przemocy w tytułowym mieście. Tom (Mariusz Zaniewski), gwiazda telewizji, a po godzinach cham, brutal i męska, szowinistyczna świnia, widzi w tym szansę na ożywienie swojej kariery. Kiedy po ulicach miasta biega coraz więcej młodych, uzbrojonych frustratów, media mają doskonały temat. A Lars obserwuje wszystko z kpiącym uśmiechem i szuka kolejnego chłopaka do poderwania. W międzyczasie oglądamy ciąg obyczajowych scenek, których nieodłącznym elementem jest przemoc. Ofiarami i oprawcami na przemian są: zdradzana żona, lekceważona kochanka, bite dziecko, brat-przygłup, Turek-ćpun. Widzowie też w tym biorą udział: jeden z bohaterów przeciągnął po publice serią z karabinu. Teatralna fikcja i świat realny co chwila przenikają się. Jedna z postaci mówi wprost: 'To wszystko to ściema'. Momentami opowieść Rubina i Frąckowiaka obsuwa się w stronę kabaretu, sytuacji z życia gejów, patologicznych rodzin i porzuconych kochanków. Bywa wesoło, na ogół jest blado i nudnawo. Sceny nie ożywiają piętrowe przekleństwa, brutalna siła, odwołania do nośnych medialnie widowisk, np. ataku terrorystycznego na dwie wieże WTC. Z czym zostaje publiczność? Z naładowaną wulgarnością historią grupy pokaleczonych życiowo frustratów. Na ładnie oświetlonej scenie Świebodzkiego odgrywane są perypetie ludzi pozbawionych nadziei. Nie są ani oryginalni, ani przejmujący, szybko przepadną w niepamięci. 'Terrordrom Breslau' na podstawie powieści Tima Staffela, reżyseria Wiktor Rubin, dramaturgia Bartosz Frąckowiak, scenografia Paweł Wodziński, muzyka Piotr Bukowski. Prapremiera 17 listopada 2006 na Scenie na Świebodzkim.