Z rodziną najlepiej na zdjęciach

(f) "Brancz" – reż. Juliusz Machulski – Telewizja Polska

W przedstawieniu Machulskiego z 2014 roku spotykają się trzy pokolenia na przedwielkanocnym branczu w hotelu Heuton. Cała akcja rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, praktycznie wyłącznie przy stole, więc cała uwaga widza jest poświęcona rozmowom.

Sztuki tego rodzaju zawsze są wyzwaniem dla aktorów, ponieważ mają oni ograniczone pole manewru i muszą zawrzeć swoją postać głównie w wypowiadanych kwestiach. Największa odpowiedzialność nad rezultatem spektaklu przypada jednak reżyserowi, który musi stworzyć interesującą historię i sprawić, by była prawdziwa. Jego bohaterowie muszą być wiarygodni, a ich rozmowy powinny wnosić coś do dalszej akcji przedstawienia, nie ciągnąc jej z trudem, lecz płynnie prowadząc widza do kulminacji. Czy w "Branczu" się to udało?

Brancz, to coraz popularniejsza pora jedzeniowa, która swój początek miała w Stanach Zjednoczonych. Posiłek, będący połączeniem śniadania i lunchu, jest idealną okazją na omawianie biznesów lub spotkanie ze znajomymi czy rodziną. Marta (Gabriela Muskała) i Szymon (Andrzej Zieliński) postanawiają zorganizować brancz dla swoich mam - Kazi (Stanisława Celińska) i Alicji (Anna Seniuk). Jest także córka Nela (Alicja Juszkiewicz), która jest w trakcie przygotowań do ślubu z hiszpańskim artystą Olafem (Dawid Ogrodnik). W rolę kelnerki wcieliła się Olga Bołądź, a w roli Knechta, czyli ojca biologicznego Neli, wystąpił z kolei Cezary Pazura. Jak widać, obsada składa się z wielu znamienitych nazwisk - także oczekiwania rosną.

Tutaj jednak pojawia się pierwszy zgrzyt, bo choć mamy do czynienia z cenionymi aktorami, którzy nie raz już pokazali na co ich stać, to rola zagranicznego narzeczonego w wykonaniu Ogrodnika nie należy do jego najlepszych - jego Olaf wydaje się aż zanadto przerysowany, manierystyczny i niekoniecznie zabawny. Zadziwiające, że Machulski w ten sposób zdecydował się poprowadzić aktora z takim warsztatem. W "Branczu" motyw różnic i nieporozumień międzykulturowych nie dość, że był nieudany, to także nie wydawał się aż tak znaczący w kontekście całego przedstawienia. Na dobrą sprawę Olaf wcale nie musiał być obcokrajowcem - wówczas przedstawienie wypadłoby bardziej poważnie, a także humor mieściłby się w granicach smaku.

Podczas pierwszej godziny przedstawienia każda pojawiająca się postać dokłada cegiełkę do kłótni rodzinnych, w których na okrągło przewijają się wyrzuty z przeszłości za sposoby wychowania i swój los w dzieciństwie. Twórcy zapewne mieli zamiar ukazać różnice międzypokoleniowe i silne charaktery bohaterów, z pomocą których aktorzy zazwyczaj trzymają widzów w napięciu, jednak w pierwszej połowie "Branczu" ciągle mamy do czynienia z tym samym – przekrzykiwaniem się na zmianę i niesłuchaniem innych.

Matka Marty jest wybuchowa, krytykuje zorganizowanie i koszty takiego spotkania oraz jest wiecznie niezadowolona, w szczególności w stosunku do Bogu ducha winnej kelnerki, z kolei córka wypomina jej swoje nieprzyjemne dzieciństwo z ojczymem. Szymon i jego matka nie pozostają w tyle, on narzeka na lekkomyślność rodzicielki i jej podejście, w którym stara się nikomu nie przeszkadzać, a ona z kolei irytuje, narzeka i ciągle przeszkadza. Oglądając „Brancz", można odnieść wrażenie, że twórcy wymyślili kilka początkowo śmiesznych gagów, które umieścili niemalże w każdej scenie. Z tego powodu przestawienie szybko staje się męczące i po prostu nudne.

Przedstawienie to komedia rodzinna, niestety większość żartów jakich możemy się spodziewać w tej sztuce to przekręcanie nazw wynikające z ich obcości lub niedosłyszenia przez starsze bohaterki - zabiegi te przywodzą na myśl nieudane skecze polskich kabaretów aniżeli rzeczywiście zabawną komedię teatralną. Jak sądzę, charakter humorystyczny miała także dodać wyrazista różnorodność poglądów i nieumiejętność porozumienia. Niestety tutaj sprawa wygląda podobnie - z odpowiednim umiarem mogło mieć to sens i rzeczywiście mogłoby to być zabawne, niemniej jednak powtarzane w kółko te same żarty przestają bawić, a zamiast tego wprowadzają widza w zażenowanie.

Babciom natomiast nie podoba się rozwój świata i jego nowinki, a Marta i Szymon próbują zmienić zachowania rodzicielek, wypominając ich zachowania i pouczając je w każdej możliwej kwestii. Ten wątek z zamianą ról dziecko-rodzic pozostawiony jest bez żadnego sedna, przez co trudno zrozumieć, co tak naprawdę bohaterowie chcieli wskórać swoim zachowaniem.

Nela z kolei próbuje jakoś załagodzić sytuację i pogodzić rodzinę, ale wprasza się do stołu jej ojciec. Jego absurdalne decyzje i przede wszystkim słowa prowadzą do punktu kulminacyjnego, który wydaje się na siłę dodany tylko po to, by podkręcić na koniec akcję. Na moment możemy poczuć się, jakbyśmy zamiast na obiedzie ze „stereotypową" rodziną znaleźli się w środku mafijnego konfliktu – wszystko za sprawą Knechta, który po tym jak poczuł się urażony wrócił z bronią i groził, że się zabije. Sytuacja szybko zostaje jednak złagodzona przez bohaterską kelnerkę.

Niestety muszę przyznać, że choć po opisie "Branczu" Machulskiego oraz zobaczeniu obsady byłam pozytywnie nastawiona i spodziewałam się trafnych żartów, demaskujących naturę polskich rodzin. Finalnie przedstawienie nie spełniło moich oczekiwań. W końcu Machulski stworzył świetne komedie, jak między innymi "Seksmisję" i "Kilera", które stały się polskimi klasykami. Zamiast przez wybitnego reżysera, spektakl wygląda jakby został stworzony przez członka rodziny, który znudzony obiadem, postanowił przenieść sytuacje przy stole do teatru i dodać im trochę dramatyzmu.

Spodziewałam się inteligentnej komedii, a dostałam coś, co bardziej przypomina hiszpańską telenowelę, która oparta wciąż na tych samych konfliktach między postaciami niemiłosiernie się dłuży.

Spektakl można obejrzeć online na portalu ninateka.pl.

 

Katarzyna Mikuła
Dziennik Teatralny Wrocław
3 grudnia 2020

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia