Z uśmiechem w Nowy Rok

"Klub kawalerów" - reż. Łukasz Gajdzis - Teatr Polski w Bydgoszczy

Ostatnią bydgoską premierą w roku 2010 jest "Klub Kawalerów" Michała Bałuckiego w reżyserii Łukasza Gajdzisa. Publiczność zareagowała na nią entuzjastycznie - gromkim śmiechem i owacjami na stojąco

Wielu się pewnie ze mną nie zgodzi, ale co tam... Powiem to głośno: w końcu na deski TPB powróciła komedia. I to powróciła z wielkim hukiem. Nic dziwnego, w końcu XIX-wieczny tekst Michała Bałuckiego jest perełką samą w sobie. Perełką, dodajmy, niezwykle uniwersalną i jak najbardziej współczesną. Wszak małżeństwo - bo to ono jest motywem przewodnim "Klubu Kawalerów" - zawsze było i pewnie już zawsze będzie wdzięcznym tematem żartów. Dlatego komedie o relacjach damsko-męskich tak dobrze się sprzedają. Wszyscy znamy je z autopsji lub przynajmniej z obserwacji najbliższego nam otoczenia.

Zna je również (od niedawna, choć jak zapewnia - intensywnie) sam Łukasz Gajdzis. To ważne, bo dzięki tej wiedzy potrafi odpowiednio zaakcentować pewne sytuacje, anegdoty, treści. Potrafi i zrobił to znakomicie. Widownia płakała ze śmiechu, gdy Hieronim Wygodnicki [w tej roli bardzo przekonujący Jerzy Pożarowski] nazywa kobietę-mężatkę "kaleką, która mężowi zamiast być osłodą i podporą, jest tylko utrapieniem i ciężarem".

Nie mniejsze salwy śmiechu towarzyszyły kwestii Pana Motylińskiego [znakomity Michał Czachor], w której porównuje on małżeństwo do chrzanu: "nie raz się człowiek nad nim spłacze, ale zawsze zje go ze smakiem". Niby banalne, ale jakże prawdziwe.

I taki właśnie jest "Klub Kawalerów" w reżyserii Łukasza Gajdzisa - prosty, dosłowny, przezabawny. Oczywiście nie tylko zgrabnie poprowadzona reżyseria jest kluczem do sukcesu tego spektaklu. Jest nim doskonałe zgranie wszystkich elementów składowych sztuki. Począwszy od znakomitej gry aktorskiej, przez prostą, lecz bardzo wymową i niezwykle użyteczną scenografię, na bardzo trafnej choreografii kończąc. Jeśli chodzi o zespół, to trzeba przyznać, że wszyscy stanęli na wysokości zadania.

Mnie najbardziej zauroczył wspomniany wcześniej Michał Czachor ze swoim "amerykańskim stylem" i niebanalną charakteryzacją ("no buźkę ma czarną"), Marcin Zawodziński, jako rozkosznie nieśmiały Pan Nieśmiałowski oraz Roland Nowak, który w bezbłędny sposób oddał usposobienie Jana Piorunowicza (tak, tak, to nazwisko, to nie przypadek).

Wśród kobiet przodują Karolina Adamczyk, jako Jadwiga Ochotnicka - sprawczyni całego zamieszania, Małgorzata Witkowska w znakomitej roli Pelagii Dziurdziulińskiej oraz Magdalena Łaska w zmysłowej roli Maryni Mirskiej, która z pewnością rozgrzała męską część publiczności, na pewno zaś wszystkich oczarowała swym głosem podczas "śpiewanego" finału.

No dobrze, ale "o czym jest ta sztuka?" - zapytacie. Mówiłem już - o małżeństwie. Właściwie to o grupie sześciu mężczyzn, którzy tego ostatniego unikają jak ognia do czasu, gdy na ich drodze

nie pojawią się kobiety zdeterminowane do tego, by ich zdobyć. Oczywiście im się udaje, oczywiście wszyscy w końcu staną na ślubnym kobiercu, ale zanim do tego dojdzie czeka ich (i Was) cała masa przezabawnych sytuacji, których wolałbym nie zdradzać. Koniecznie powinniście zobaczyć je na własne oczy, by spłakać się do łez. Ja się spłakałem i przez kilka minut klaskałem na stojąco. A co, należało im się!

Kuba Ignasiak
Nowości
28 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia