Z uśmiechem

Ewa Guderian-Czaplińska (1962 - 2020)

Nie spodobałby się Jej ani ten tekst, ani pomysł, żeby go napisać. Zawstydzałaby Ją rola głównej bohaterki. Sama częściej myślała o drugim człowieku niż o sobie, więc pewnie chciałaby, żeby to wspomnienie zamienić w całkiem inną opowieść.

Drażnił Ją patos, podniosły i sentymentalny ton, ale przecież powiedzieć, że była wybitną i zaangażowaną humanistką, to za mało. Stwierdzenie, że obserwowała świat z niezwykłą wrażliwością i przenikliwością nawet nie zbliża do istoty rzeczy. Przypomnieć, że miała talent pedagogiczny, to znacznie spłycić wpływ, jaki wywarła na wiele pokoleń humanistek i humanistów. Jej mądrość, dobroć i pasję trudno przeliczyć na publikacje, osiągnięcia i aktywności, które podejmowała, a jeszcze trudniej – opisać; wszystkie słowa wydają się za małe.

Na co dzień pracowała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ale Jej aktywność zawodowa wykraczała daleko poza budynek uczelni. Kształtowała środowisko teatralne w całej Polsce. Była członkinią Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych i Komitetu Nauk o Sztuce PAN oraz rad naukowych kluczowych czasopism teatralnych. Zasiadała w jury najważniejszych polskich konkursów i festiwali: Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, Konkurs na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa" czy Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna to tylko niektóre z nich. Była cenioną historyczką i krytyczką teatralną – komentującą życie teatralne zarówno w pisanych regularnie artykułach, jak i w debatach, do których często zapraszano Ją jako niekwestionowany autorytet. Wszystkie te zasługi nie oddają jednak Jej niezwykłej osobowości.

Wiele roczników studentek i studentów poznańskiej teatrologii poznawało Ją na pierwszym roku, na zajęciach dotyczących teatru i dramatu antycznego. Były to zajęcia tak niezwykłe, że niektórzy przychodzili na nie także w kolejnych latach – tylko dlatego, żeby posłuchać profesor Czaplińskiej jeszcze raz. Jak nikt inny potrafiła pokazywać, że antyczne teksty są ponadczasowe: greckie tragedie czytała jak najlepsze kryminały i jednocześnie uczyła nas, jak dzięki nim krytycznie przyglądać się otaczającej rzeczywistości. A gdy opowiadała o teatrach greckich, mówiła całym swoim drobnym ciałem, tak, że trudno było oderwać od Niej oczy i uszy.

Po festiwalu czy premierze często szukaliśmy Jej, żeby porozmawiać, bo wzbudzała w nas potrzebę dyskusji, budując przyjazny i bezpieczny grunt do wyrażania swojego zdania. Pamiętam, jak po spektaklu Romea Castellucciego O twarzy. Wizerunek Syna Boga na Jej zajęciach z krytyki teatralnej pojawiła się grupa studentek i studentów, którzy powinni być wtedy na innych zajęciach. Profesor Czaplińska uczyła nas, że teatr nie jest wyizolowanym zjawiskiem, ale mówi wiele o nas i o tym, co nas otacza. A nas ekscytowały takie rozmowy. Jej zajęcia kształtowały nasz światopogląd; czuliśmy wagę tworzenia świata opartego na wolności, tolerancji i różnorodności. Uczyliśmy się uruchamiać jak najszerszą sieć pozateatralnych kontekstów i dekonstruować polityczne zależności, próbując odpowiadać na pytania nie tylko o to, co i jak pokazane zostało na scenie, ale także – dlaczego i w jakim celu to się dzieje. Zdarzało się, że podczas takich dyskusji całkowicie rewidowaliśmy nasze sposoby postrzegania sztuki. Przed Jej zajęciami nikt się nie stresował ani nie bał. Nie musiała swojej pozycji budować w ten sposób.

Nie ulegała dyktatowi programów. Była elastyczna. Uważała, że humanistyka musi reagować na nieustannie zmieniający się świat. Przed zajęciami zawsze wchodziliśmy na strony internetowe portali teatralnych, ponieważ wiedzieliśmy, że zacznie od omawiania bieżących wydarzeń. Kiedy tylko działy się rzeczy ważne, mogła poświęcić im całe zajęcia, jak w przypadku afery wokół Golgoty Picnic Rodriga Garcíi, gdy zaproponowała studentom dyskusję o formach cenzury w kulturze. Po zakończeniu zajęć wyszła na poznański plac Wolności, żeby zaprotestować przeciwko odwołaniu pokazów.

Dostawała niezliczoną liczbę e-maili. Na wszystkie odpowiadała błyskawicznie, obszernie i rzeczowo – każdy czuł się zaopiekowany, jak gdyby jego sprawa była dla Niej priorytetem. Żadna prośba nie okazywała się za trudna, uciążliwa czy wypowiedziana w złym momencie. Często to Ona odzywała się pierwsza: wydawało się, że pamięta o wszystkich swoich studentach, seminarzystach, współpracownikach, przyjaciołach. Co rusz podsyłała informacje, które mogły być dla nich przydatne – a to tekst, a to zaproszenie na konferencję czy staż zagraniczny. Pogodna i pełna energii, zawsze myślała najpierw o innych, a dopiero potem o sobie. Dlatego tak trudno było uwierzyć w Jej chorobę.

Dla wszystkich była na wyciągnięcie ręki, choć znaczną część roku spędzała w teatralnej trasie. Autentycznie żyła tym, co się działo w teatrach i regularnie spotykaliśmy Ją w całej Polsce: we Wrocławiu na „Dialogu", w Gdyni na „R@Porcie", w Szczecinie na „Kontrapunkcie". Czasami jako festiwalową jurorkę, a czasami jako zainteresowaną widzkę, zawsze z plecakiem i z uśmiechem na twarzy. Pewnego grudniowego wieczoru na Podlasiu, w zasypanym śniegiem Supraślu, zupełnie nieoczekiwanie spotkałyśmy się na Dziadach Teatru Wierszalin. Postanowiła obejrzeć spektakl, skoro, jak powiedziała, była w pobliżu. Potem okazało się, że Supraśl był „po drodze" do Poznania z... Lublina.

Była skupiona i profesjonalna, a dając z siebie tak wiele, mobilizowała innych do pracy na sto procent. Kiedy nie oddaliśmy na czas pracy czy nie przygotowaliśmy się do zajęć, było nam po prostu głupio, bo Ona w tym czasie zdążyła spełnić kilka naszych próśb. Ale jednocześnie pozostawała szczera i ludzka – przyznawała, że ciężko Jej siadać do pisania w dni, które lepiej nadają się do biegania po lesie, i przypominała, że wiele rzeczy jest ważniejszych od pracy. A nam trudno było w to uwierzyć, kiedy każdy wysłany do Niej tekst wracał po zawstydzająco skrupulatnej korekcie: ołówkiem nie tylko zaznaczała błędy, ale też dopisywała swoje propozycje zmian oraz dodatkowe tropy, sugestie i skojarzenia, które nierzadko zajmowały całe strony.

Lubiła ludzi i cieszyła się życiem, dzięki czemu wytwarzała szczególną więź ze wszystkimi. Umiała nas zaskoczyć. Pewnego razu na zajęcia, na których omawialiśmy Bachantki Krzysztofa Warlikowskiego, przyniosła butelkę greckiego wina i każdemu nalała odrobinę, żebyśmy choć trochę poczuli klimat bachanaliów. Gdy kończyliśmy studia, przyszła na naszą imprezę pożegnalną i uczyła nas tańczyć zorbę.

Nie bała się przełamywania schematów. Choć uniwersytetowi i pracy akademickiej oddawała całą siebie, to odważnie mówiła o przemocowości i niedoskonałości systemu. Czasami Jej bezkompromisowość wymagała odwagi także od nas. Gdy przed obroną mojego doktoratu rozmawiałyśmy o kłopotliwej formule obiadów doktorskich, zaproponowała, żebyśmy z niego zrezygnowały. Choć miałam wątpliwości, przekonała mnie – nie po raz pierwszy – że nie trzeba bać się zmian i przełamywania kiepskich tradycji. Obie miałyśmy wówczas poczucie, że zrobiłyśmy wspólnie krok ku nowej drodze budowania akademickich i środowiskowych relacji.

Kiedy inni doktoranci mówili o zajęciach ze studentami prowadzonymi wspólnie z promotorami w relacji uczeń – mistrz, dla Jej doktorantek i doktorantów było to całkiem abstrakcyjne. Samodzielni, obdarzeni Jej pełnym serdeczności zaufaniem, od początku mieliśmy pełną niezależność. Nie zgadzała się na sztuczną hierarchię dyktowaną tytułem, a mimo to – lub właśnie dzięki temu – była naszą niekwestionowaną mistrzynią. Gdy zostałyśmy zaproszone do dalekiego Rzeszowa na konferencję „Ślady. Ona. Wanda Siemaszkowa i jej teatr", nasz wspólny referat o Niespodziance Karola Huberta Rostworowskiego zamieniła w żywy, partnerski dwugłos. Podróżowanie z Nią to materiał na inną barwną opowieść o Jej serdeczności i bezpośredniości.

Miałam zaszczyt i przyjemność spędzić blisko Niej jedenaście lat. Wspólnie pracowałyśmy, ale też chodziłyśmy na długie spacery i wspierałyśmy się wzajemnie w bieganiu. Rozmawiałyśmy o sporcie, morzu czy Włoszech. Zawdzięczam Jej nie tylko kolejne prace dyplomowe, ale też to, kim jestem, co robię, jak myślę. To pochodzące od Niej impulsy i natchnienia spowodowały, że teatr stał się dla mnie fascynującym pomysłem na życie. Otrzymałam od Niej tyle energii, inspiracji i wiary w sens naszej pracy, że wystarczy mi jej na lata. Jednocześnie jednak już mi brakuje profesor Czaplińskiej. Przecież tyle jest do obgadania, tyle do zapytania, tyle planów do zrealizowania, które mogłyby być naszymi wspólnymi planami. Nikt nie zdoła zająć Jej szczególnego miejsca, dlatego wspominam Ją z ogromnym smutkiem. Ale i z uśmiechem, którym zarażała.

Magdalena Rewerenda
Teatr Pismo
30 marca 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...