Za dużo słów, za mało nut

"Cyrano " - reż. Janusz Szydłowski - Teatr Muzyczny w Łodzi

„Cyrano de Bergerac" autorstwa Edmonda Rostanda zdecydowanie nie należy do najpopularniejszych dramatów wystawianych w polskich teatrach, dlatego tym większą ciekawość wzbudził we mnie spektakl zrealizowany przez Teatr Muzyczny w Łodzi, którego autorzy korzystając z tekstu Rostanda stworzyli widowisko muzyczne. Nie mogę się jednak zgodzić z opinią głoszącą, że przedstawienie które obejrzałam to musical. „ Cyrano" jest nietypowym dziełem, którego obecność na deskach Teatru Muzycznego zaskakuje i jeśli jest się fanem musicali, niestety rozczarowuje.

Przedstawienie rozpoczyna się piosenką, jednak widzowie liczący na to, że będą słuchać kolejnych następujących po sobie utworów wypływających z rozwoju fabuły, głęboko się rozczarują. To nie deklamacja tekstu jest przerywnikiem dla ciągu kolejnych piosenek, wręcz odwrotnie. Jak na trwające trzy godziny przedstawienie, jest w nim zdecydowanie za mało songów. Łódzki Teatr Muzyczny najlepiej radzi sobie z realizacją operetek, dysponując dobrymi głosami zatrudnionych śpiewaków, którzy nie do końca odnajdują się w konwencji musicalu. „Cyrano" nie jest pierwszym musicalem, który skłania mnie do takiej refleksji (podobne odczucia wywoływało we mnie przedstawienie „Wonderful Town"). W przypadku „Cyrano" artyści mieli jeszcze bardziej utrudnione zadanie, ponieważ przyszło im się zmierzyć ze spektaklem dramatycznym, w którym to tekst mówiony był najważniejszy i wnosił najwięcej do rozwoju akcji scenicznej. Starali się sprostać zadaniu, jednak tylko wygłaszali swoje teksty, bez akcentowania niuansów, gry słów, czy próby nadania swoim postaciom charakterystycznych cech.

Cyrano to zawadiaka posługujący się słowami równie zręcznie, co szpadą. Gdyby nie jego szpetota (i przekonanie, że w zalotach najistotniejszą rolę gra uroda), mógłby cieszyć się zainteresowaniem płci pięknej. Jednak w spektaklu zaprezentowano sytuację miłosnego wielokąta, który wręcz prosił się o tragiczny finał. Tytułowy bohater jest zakochany (jak można zgadnąć nieszczęśliwie) w uroczej Roksanie, dziewczyna zaś wzdycha do posiadającego przymioty fizyczne Christiana. Niestety chłopak poza urodą nie posiada istotnych zalet, choćby takich jak elokwencja, niezbędnych do kontaktów z kobietami. Cyrano w przypływie dobroci (bądź skłonności do autodestrukcji) pomaga mu utwierdzić Roksanę w przekonaniu, że jej ukochany jest urodzonym erudytą, a „poeta" to jego drugie imię, czym doprowadza do ich ślubu. Oczywiście jak łatwo się domyślić negatywny charakter – w tym przypadku zazdrosny Hrabia de Guiche – doprowadza do tragicznego zwrotu akcji. Ile razy spotkaliśmy się w teatrze z takim, bądź podobnym schematem? Można się tylko zastanawiać, jaki jest sens w jego powielaniu? W tym spektaklu widzowie nie znajdą odpowiedzi.

Jakub Szydłowski zaserwował widzom bardzo dosłowną opowieść. Nie zdecydował się na podjęcie gry z konwencją teatralną, choć wielokrotnie fabuła dawała ku temu możliwość. Nie skorzystał z potencjału sceny „teatru w teatrze" rozpoczynającej musical, nie oparł na niej swojego spektaklu. Widzom kazano uwierzyć, że Roksana w „scenie balkonowej" nie słyszała głosu Cyrano podpowiadającego tekst miłosnego wyznania Christianowi, zaś Hrabia de Guiche nie rozpoznał go pod zasłaniającym twarz kapeluszem. Właśnie takie absurdy powinny bawić widzów i właśnie w musicalu jest na nie miejsce, jednak kiedy przedstawia się je w skali 1:1, działają odwrotnie, nudząc zgromadzoną widownię. W przeciwieństwie do Edmonda Rostanda, twórcy „Cyrano" nie zabawili się teatralnymi szablonami.

Choć zdecydowanie powinni, ponieważ najlepszą sceną tego spektaklu był moment bazujący na żarcie i ironii, rozgrywający się w kuchni oberży Paszteta. Jest przyjemna, lekka, wprowadza widzów w dobry nastrój, który marnieje w chwili, gdy piosenka dobiega końca. Najbardziej rażącą sceną, odstającą od fabuły przedstawienia, jak doklejony siłą kawałek jest pokaz umiejętności tancerek teatru, niefortunnie ubranych w zakonne habity. Jest to moment rozpoczynający III akt, rozgrywający się w klasztorze. Patrząc na ten popis tańca w jesiennych liściach zadawałam sobie pytanie, czy nie dało się inaczej zaakcentować charakteru miejsca, w którym przebywa Roksana? To ma być przejaw reżyserskiej wizji? Gdyby ktoś był spragniony widoku tańczących i śpiewających mniszek, w poznańskim Teatrze Muzycznym można obejrzeć musical „Zakonnica w przebraniu", w łódzkim „Cyrano" taki widok był zbędny.

Spektakl otrzymał Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury w kategorii „najlepszy spektakl sezonu 2015/2016". Z jednej strony można być dumnym z osiągnięcia łódzkiego teatru, z drugiej zaś bić się z natrętną myślą, ze przecież to nie muzyka i piosenki stanowiły w tym przedstawieniu kluczową rolę.

Scenografia stworzona na potrzeby „Cyrano" prezentuje się na przyzwoitym poziomie, kostiumy są wspaniałe, artyści włożyli w swoje role dużo pracy, jednak to wszystko okazuje się być niewystarczające. Nie uznaję tego przedstawienia za musical. Jest tylko widowiskiem, w którym piosenki stanowią przerywnik dla akcji scenicznej. Wielbiciele musicali po obejrzeniu „Cyrano" będą zawiedzeni, zaś widzowie, którzy zdecydują się go obejrzeć z nadzieją na interesującą rozrywkę, już w czasie I aktu poczują się znudzeni.

Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
10 listopada 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...