Za nieprzenikalną zasłoną

"Mewa" - reż. Paweł Miśkiewicz - Narodowy Teatr Stary w Krakowie

Mewa to utwór nieco przygnębiający, melancholijny, z bardzo gorzkim finałem. Ale i w tego typu tekstach postacie bywają komiczne, śmiejemy się z nich, zapominając, że tak naprawdę to śmiech z nas samych. Obecne są wątki metateatralne, refleksja nad osobą artysty, twórcy; poświęcenia, ale i wykorzystania w imię dzieła. Pytania o granice, konsekwencje. Co z tych tematów zostało w spektaklu Miśkiewcza i jak zostały przedstawione?

Pierwsze, co rzuca nam się w oczy, to specyficzna kurtyna. Przypomina trochę zasłonę prysznicową, jest przezroczysta i zwiewna, w złote gwiazdki. Stelaż, na którym jest zawieszona, nie jest ukryty przed oczami widzów, wręcz obnaża się przed nami ten mechanizm. Za kurtyną krzesła po dwóch stronach sceny, ustawione bokiem do widowni. Postacie siedzą twarzami do siebie, tak jak i my, oczekują na spektakl. Czekają jako aktorzy Starego Teatru i czekają na Mewę, ale czekają i na spektakl Trieplewa z Niną w roli głównej. Na scenie obecna jest szóstka aktorów i to już wszyscy, nikt więcej nie dojdzie. W tej realizacji Mewy wykreślono wiele postaci, pozostały ich niektóre kwestie, wypowiadane przez inne osoby. Przez ten zabieg dużo traci postać Maszy, w jej przypadku wyczyszczono wątek nieszczęśliwej miłości do Trieplewa i małżeństwa z nieobecnym tu nauczycielem. Jej gorzkie wypowiedzi i zrezygnowana postawa tracą istotną motywację, jaką był silny zawód miłosny. U Miśkiewicza Masza to kobieta niestroniąca od alkoholu, ekscentryczka, samotna z wyboru. Również Dorn, lekarz, został pozbawiony kontekstu. W spektaklu wciąż powtarza się słowa o jego minionym uroku i działaniu na kobiety, co, przez brak postaci Pauliny, nie jest wiarygodne, staje się jakimś wspomnieniem przeszłości, do której nie można już wrócić. Aktualnie jest nieco przygaszonym, (ale miejscami zaskakującym energią) dojrzałym mężczyzną, który ulega czarowi Arkadiny, jakby miała to być jego ostatnia fascynacja. Jest również Trigorin, sławny pisarz, który przeżywa męki twórcze. Najważniejsza oczywiście jest Nina, w dramacie młoda dziewczyna marząca o karierze aktorki. W spektaklu rolę tę powierzono Małgorzacie Hajewskiej-Krzysztofik i świetnie radzi sobie ona z zarysowaniem różnic między Niną-debiutantką i Niną po paru latach „kariery”. Zmiana jednego elementu kostiumu, z tenisówek na szpilki, wymusza już inny sposób poruszania się, dodając do tego zdecydowanie bardziej gorzki ton głosu. Aktorka prostymi środkami buduje drugą odsłonę Niny, tę dojrzalszą, ale i bardzo rozczarowaną życiem. Skrzywdzoną i porzuconą, samotną i nieszczęśliwą.

Miśkiewicz tworzy spektakl oszczędnie operujący znakami, ale są to znaki wyraziste. Pusta podłoga, ale pokryta białym puchem. Tylko sześć postaci, ale każda ekspresyjna w inny sposób. Mimo to, spektakl przynosi więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie wiadomo, czy to wątek Trigorina, jego opowieści o mewie i porzucenie Niny jest kluczem? Intryguje kreacja Arkadiny, która przypomina gwiazdę telenoweli z szerokim gestem i kiczowatymi kostiumami, ale właściwie nie wiemy, dlaczego taka jest. Czy pomieszała się jej już rzeczywistość z kreowaniem kolejnej roli? Nowa forma teatru proponowana przez jej syna wydaje się być ironiczną kpiną – rozhisteryzowany Trieplew biega w kółko, wydeptując ślady w puchu i jako kontrowersyjne działanie przedstawia zabitą mewę, której krwią brudzi potem swoje ciało. Jego nowa forma nie robi na nikim wrażenia, oprócz Dorna, który nie do końca jest jednak w stanie wytłumaczyć, dlaczego. Artysta ponosi więc porażkę. Z drugiej jednak strony nie można powiedzieć, że spektakl broni tradycyjnych form teatru, bo sam w sobie od nich odstaje. Nie ma tu miejsca tworzenie iluzji, aktorzy często zwracają się wprost do widowni. Arkadina wyraźnie kokietuje i nawiązuje kontakt z publicznością. Nina wybiega ze sceny do widzów i wchodzi z nimi w interakcje skłaniając ich do powtarzania do mikrofonu swoich słów. Trieplew siada na podwyższeniu z boku sceny i komentuje wydarzenia na scenie z pozycji obserwatora. Te zabiegi uświadamiające dzianie się spektaklu w naszym „tu i teraz” pokazują nierozłączność sztuki i życia. Może być to inny sposób do zwrócenia uwagi na Ninę, której związek z Trieplewem szybko się zakończył, on wykorzystał ją jako temat do opowiadania, ona tę znajomość przypłaciła własnym szczęściem.

W spektaklu jest bardzo wiele powtórzeń, te same kwestie padają parę razy (np. słynne pytanie do Maszy – „Dlaczego pani zawsze ubiera się na czarno?”), całe sytuacje odgrywane są parokrotnie. Może to być trop do odczytania postaci jako uwięzionych w przypisanym im tekście, nie mogą wyjść poza niego, więc powtarzają wypowiedziane już zdania. Panuje między nimi pewnego rodzaju marazm, ożywiany tylko histerycznymi epizodami, które nie przynoszą niczego dobrego, a tylko zmieniają sytuację na jeszcze gorszą. Gdzieś w tych wszystkich zabiegach gubi się sens i wnioski. Trudno stwierdzić, co Miśkiewicz chciał swoją Mewą powiedzieć. Możliwości, jak nitek w kłębku jest wiele, ale każda wyciągana szybko się urywa i zostajemy z niczym.

Julia Rup
Teatrakcje
20 czerwca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...