Za winy ojców naszych

"Sędziowie" - aut. Stanisław Wyspiański - reż. Anna Augustynowicz - Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie - 2023-01-20

W metafizycznej opowieści o winie i karze Anna Augustynowicz zabiera nas w podróż w głąb otchłani zła pokazując bezmiar cynizmu i brak poszanowania praw moralnych. Jest to podróż tym bardziej przejmująca, że wciąż aktualna. Jej uniwersalizm nie napawa optymizmem, kiedy brak kary za winę.

Akcja dramatu Wyspiańskiego, wydanego w 1907 roku, oparta została na autentycznych wydarzeniach we wsi Jabłonicy pod Stanisławowem, w Galicji, które miało miejsce w lipcu 1899. Doszło tam do zabójstwa Jewdochy Abramczuk, służącej u karczmarza Heinzla. Kobieta zginęła w wyniku postrzału. Zamordowana znajdowała się w siódmym miesiącu ciąży. Opinia mieszkańców wioski wskazywała, że mordu dopuścił się miejscowy Żyd Natan Marmorosz, 25-letni handlarz bydła, syn Samuela, który pozostawał z dziewczyną w stosunku miłosnym. Śledztwo było utrudnione, gdyż sprawca nie został zatrzymany na gorącym uczynku. Ostatecznie Natan został uniewinniony, ale Wyspiański nie wykorzystał tego w swoim dramacie.

Dramat ukazuje wiejskie środowisko żydowskie w Galicji. To historia nieszczęśliwej miłości, zdrady i dzieciobójstwa. To opowieść o bogatych i bezwzględnych ludziach cynicznie wykorzystujących swoją pozycję oraz o dobrych i sprawiedliwych, których dobro nie zawsze zwycięża.

Ta kryminalna historia zainspirowała Wyspiańskiego, żeby pokazać konflikt między prawem moralnym, a prawem stanowionym, w którym to drugie zazwyczaj wygrywa. Te dylematy, znane nam od starożytności, od "Antygony", pozostają w naszym życiu obecne do dziś. Zmienia się tylko ich kaliber, bo czym innym jest pochować godnie brata wbrew woli władcy, a czym innym uniewinnienie mordercy. Są też tacy, którzy tego typu dylematów nie mają wcale, a to jeszcze gorzej.

W sztuce Wyspiańskiego też rozgrywają się dylematy różnego kalibru. Samuel i Natan świadomie planują morderstwo, jakby robili plan pracy na następny miesiąc. Nurtuje ich bardziej metoda niż sam czyn, bo ten w ich przekonaniu jest oczywisty. Inny dylemat ma Joas, młodszy syn Samuela. On musi zdecydować, czy wydać ojca i brata i skazać ich na karę. Mimo miłości do ojca i brata w dramatycznej scenie oskarża właściwych sprawców zbrodni, co przypłaca własną śmiercią.

Anna Augustynowicz z tego krótkiego dramatu Wyspiańskiego stworzyła spektakl, w którym zawarła twarde prawdy zapisane strofami Wyspiańskiego, tworząc lekko oniryczny i chwilami mroczny klimat mocno podkreślony muzyką Jacka Wierzchowskiego. Tradycyjnie stawia na słowo, które jest tu precyzyjne, wierne oryginałowi również w sposobie wypowiadania przez aktorów, w intonacji. Dobrym przykładem jest tu Jewdocha, która jako prosta dziewczyna, mówi językiem charakterystycznym dla wiejskiej społeczności. Językiem bez ozdobników, językiem wprost, językiem ludowych prawd. Przy niej Natan, można powiedzieć, że chłopak z wyższych sfer, kręcący i kombinujący, wijący się w swoim nikczemnym planie, ciekawie tu kontrastuje.

Drugim obok języka ważnym elementem gry aktorskiej są gesty czy sposób poruszania się. Augustynowicz tworzy sceny zbiorowe, które przewijają się w tle, powielane na wielkiej zasłonie tworzącej coś w rodzaju telebimu, które nadają wrażenie oniryczności, pewnego bezczasu i zawieszenia w przestrzeni. Aktorzy, ubrani w kostiumy w kolorze nude, sprawiają wrażenie nagich, obnażonych nie tylko w swej cielesności, ale też w duchowości. Poruszają się trochę jak duchy, a wrażenie to potęgują projekcje, gdzie ich ruchy i gesty zamazują się w lekkim spowolnieniu i zamgleniu. Sceny te stają się łącznikiem między scenami bardziej kameralnymi, napisanymi głównie na duety. Ci, którzy przemawiają, wychodzą na pierwszy plan. Wyróżniają się również strojem. Maja na sobie więcej rzeczy, ciemniejszych, mocniejszych wizualnie, zwracających uwagę. To zasługa projektanta mody Tomasza Armady, który po raz kolejny współpracuje z Anną Augustynowicz.

Wydawać by się mogło, że przebywają w wiejskiej izbie, na co wskazują elementy scenografii - stół stolarski, taborety czy zydle. Ale to wszystko wydaje się być umowne. Scenografia Marka Brauna wiele nam mówi, niewiele pokazując. Do tego potrzeba mistrzowskiej ręki.

Rozmowy bohaterów sprawiają wrażenie krótkich pojedynków 2x2. W krótkich wejściach umiejętnie się posługując "wyspiańszczyzną" posuwają akcję do przodu. Aktorzy grają tu zespołowo, ale najbardziej zwracają uwagę odtwórcy głównych ról. Roland Nowak jako Samuel przechodzi największą przemianę. Na początku pewny siebie w płaszczu w futrzanym kołnierzem, elegancki, stanowi elitę wioski. Prowadząc nieczyste interesy nie ma oporów, żeby dokonać zbrodni, która pozbawiłaby kłopotów jego rodzinę. Jego bezwzględność i cynizm biorą górę nad Natanem (Dominik Rubaj), który dopiero się uczy sztuki obłudy i cynizmu. Roland Nowak jawi się niczym anioł zagłady z twarzą, w której czai się zło. Ale to zło gdzieś czmycha, kiedy spotyka go tragedia. Kiedy musi się zmierzyć z własnym nieszczęściem. Jakby uszła z niego dusza. Klęczy biedny i nieporadny. Nie może odkręcić zła, które uczynił, nie może przywrócić życia dziecku, które umarło przez niego. Nagle staje się bezradny. Ten twardziel, mistrz cynizmu, staje się słaby. Doświadczony aktor umiejętnie pokazuje tę przemianę.

Młodzi aktorzy świetnie radzą sobie z tekstem, co już czyni ich role dobrymi. Dopełniają słowa gestami i ruchami. Katarzyna Lis jako Jewdocha nosi przed sobą ciążowy brzuch niczym tarczę. To jej grzech, jej kara i wina, która ją przytłacza. Jej powolny sposób chodzenia, niemal suwania nogami po ziemi, wygięcie do tyłu, czyni z niej podwójną ofiarę. Jest nie tylko wykorzystaną dziewczyną, ale też matką zabijającą dziecko. Widać tu rodzący się talent.

Weronika Krystek jako Joas, jest postacią, która odstaje od reszty. Młodszy syn Samuela, zdolny, wrażliwy artysta, nie podziela podejścia do życia brata i ojca. To on na koniec wskazuje ich jako sprawców zbrodni i nie mogąc żyć z takim ciężarem umiera. Joas w scenach zbiorowych porusza się z wyciągniętą do przodu ręką, jakby cały czas wskazywał winnych. Ten gest jest mu przypisany niemal przez całe przedstawienie.

Dominik Rubaj tworzy swoją postać trochę rozedrganą, jakby jego Natan nie miał żadnej bazy, żadnego kręgosłupa moralnego. Jakby nie do końca wiedział, co dobre, a co złe. I chciałby, i boi się. To siła ojca jest jego bazą. Sam nie umiałby tak kombinować. Aktor świetnie radzi sobie z trudnym tekstem, co na pewno należy zaliczyć na plus.

Warto zwrócić uwagę na dwóch sędziów, którzy przybywają, by osądzić Natana. Nie wyglądają na tępych biurokratów, ale na przybyszów z zaświatów, którzy noszą aniele skrzydła i ciemne okulary niczym tajni agenci. Tylko oni mają przypięte mikroporty, co sprawia, że ich głosy są nienaturalne, też z innego świata. Są bardziej wizualną formą wyrzutów sumienia niż realnymi postaciami. Są zapowiedzią tego, co nas będzie dręczyć.

Przejmująca w drugim planie jest Katarzyna Kalinowska jako Feiga. Finał zdecydowanie należy do niej. Trzymając skrzypki zmarłego Joasa, przejmująco śpiewa kołysankę w języku jidysz.

Judaizm w tym dramacie staje się przykładem tego, jak wpojone zasady można bezkarnie łamać, kiedy wymaga tego interes. I jakie są tego konsekwencje lub ich brak. Bez względu na to, czy zostaniemy uznani za winnych, czy nie, ślad tej winy pozostanie na zawsze, rzutując także na kolejne pokolenia.

Anna Augustynowicz zrobiła przedstawienie, które poprzez klasyka prowadzi nas ku naszej egzystencji, w której na co dzień przeżywamy dramaty, może na mniejszą skalę, ale równie trudne. Pokazuje dramat jednostki, ale też dramat społeczności. Dylematy naszej codzienności.

To misternie utkana materia, genialna w prostocie środków, przejmująca w odbiorze, zostawiająca nas z pytaniami, na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
8 marca 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...