Zaczerpnąć z dna

w styczniu Teatr Polskiego Radia zaoferował słuchaczom różnorodny repertuar

W styczniu Teatr Polskiego Radia zaoferował słuchaczom różnorodny repertuar. Mieliśmy osobliwą próbę zetknięcia się z osobą Marii Skłodowskiej Curie i Janusza Korczaka (rok 2011 był rokiem Skłodowskiej, słuchowisko o Korczaku zainaugurowało z kolei rok poświęcony jego osobie)

Usłyszeliśmy wiersze Czechowicza w wyjątkowej, metafizycznej oprawie głosu Krzysztofa Gosztyły. Z radioodbiornika popłynęły dialogi Zapolskiej w adaptacji „Żabusi” Henryka Rozena. Nowe, oryginalne teksty Kazimierza Orłosia i Ryszarda Ulickiego również wzbogaciły radiowy afisz teatralny. Mieliśmy dwa teksty „ciemne”, jak pisze o nich na swoim blogu Krzysztof Sielicki, kierownik literacki Teatru Polskiego Radia – „Sen o królu Dawidzie” Helimuta Kajzara w adaptacji i reżyserii Henryka Baranowskiego oraz „Zimny bufet” Zyty Rudzkiej w nowatorskiej i wymagającej od słuchacza dużej dozy refleksji realizacji Darka Błaszczyka.

I to „Zimny bufet” jest w mojej ocenie najlepszym słuchowiskiem stycznia. Dlaczego ten teatr radia tak silnie rozgrywa się wewnątrz słuchacza? Bo nie karmi się jego wrażliwością i nie traktuje go jak produkt. Błaszczyk otwiera w tej realizacji słuchacza na poznanie. Pokuszę się tu o krótką wycieczkę w rejony teorii kultury i filozofii. Niektórzy twierdzą, że istnieje trójwymiarowa przestrzeń i dwuwymiarowa rozciągłość. Wszystko polega na zrozumieniu sensu granic. Bez nas nie ma przestrzeni. Ja, Ty to jednostka rozumiejąca (Heidegger nazwał ją„Dasein”) - otwarta na przestrzeń i świadoma jej nieskończonej skończoności, sferyczności). My wprowadzamy pojęcia „tu”, „tam”, ustalamy „gdzie”. Do ogarnięcia przestrzeni podchodzimy fragmentarycznie. Fragmentem zasięgu naszego wzroku, słuchu itd. W teatrze radiowym konstytuujemy siebie na nowo. Wchodzimy w nową rzeczywistość, ale jednocześnie – naszą. Specyfiką hermetycznej przestrzeni radia jest to, iż poznajemy ją w pojedynkę. I w tym zamknięciu (mimo, że słucha tego spektaklu jednocześnie tysiące obcych uszu) buduje się tzw. epifania. Pojęcie to wprowadził (według mnie w niezwykle trafnej egzemplifikacji) Jacek Kopciński, pisząc książkę o słuchowiskach Zbigniewa Herberta.

„Zimny bufet” poznajmy w trzech wymiarach – powierzchnia dramatu, wnętrze i dno. Na powierzchni pływają głosy Bonaszewskiego i Kożuchowskiej. Muzyka Izdebskiego to woda, za pomocą której schodzą one nieco niżej, do wnętrza. Dopiero z wnętrza, z wyjścia niejako poza siebie – mogą rozmawiać już z głosami zmarłej matki. Głosami, bo matka w tym dramacie potraja się schizofrenicznie w trzy podmatki – Matriochę, Matrionę i Matrioszkę. Beata Fudalej, Elżbieta Kijowska i Jadwiga Jankowska – Cieślak współtworzą radiowe dno opowieści, gdzie nic nie jest racjonalne, ale pełne człowieczeństwa.

Ewelina Godlewska pisała w jednym z numerów „Dialogu”: Słuchacz to podmiot rozumiejący i stabilny, pewny własnego „ja”, który nawet, jeśli jest samotny, wyizolowany, pogrążony w ciemności, mógłby z całą pewnością powiedzieć, transponując kartezjańską formułę – imagino ergo sunt. O ile wyobraźnia pojmowana jest tu jako moc rozumienia, nadawania spójnego sensu zasłyszanemu światu, o tyle „imagino” mieści się bardzo blisko „cogito”. Podmiot słuchający byłby podmiotem kartezjańskim.

To z dna słuchowiskowego płyną najważniejsze głosy. Ich droga do ucha słuchacza jest niezwykle trudna. Ile czeka tu pomyłek, niedosłyszeń, pułapek. To nie jest łatwe słuchowisko, którego można posłuchać do „kawy” czy dla odprężenia. Musimy aktywnie współbudować opowieść o roztrojonej jaźni, której na imię Brak, Niepogodzenie i Śmierć. Słuchać należy go kilka razy (jednokrotny odsłuch – podczas premierowej emisji pozwala jedynie prześlizgnąć się po powierzchni). Dlatego też uważam, że słuchowiska należy dopominać, komentować. Właśnie dlatego, że są tak ulotne i trudne do uchwycenia w ich „trwaniu”. To „trwanie” podyktowane jest bezlitosnym regułom czasu. 45 minut to czas, gdzie wszystko musi się wydarzyć. Słuchając nagrania emitowanego właśnie w radiu, wiemy, że obok naszej dźwiękowej samotni istnieje w tym samym czasie tysiąc, milion samotni (konstelacji) równoległych, których percepcje biegną co prawdą w różne strony, ale biegną równocześnie. Można to porównać do swoistego przepływu energii. Największy spektakl świata to taki, w którym współistnieją skrajne przestrzenie związane to jest z różnicą w akuzji, percepcji, temperamentem, osobowością, wyobraźnią słuchającego) w jednym obrębie czasu. Wszyscy odbiorcy skupieni samotnie uczestniczą w największej przestrzeni ponadjednostkowego poznania. Trzy kwadranse czasu rzeczywistego dla jednego zbudują rozwleczoną, nudną historię, dla innego będą jak zaśnięcie – chwilowe, niezauważalne. Uważam, że jest w nas, słuchających potrzeba pewnego innego istnienia warunkowanego czasowo), które okazuje się w konsekwencji, naszym.

I w tym momencie kończy się spektakl. Barbarzyńsko, odcinają nam Siebie. I tak urywa się na wieczne czasy „Zimny bufet”.

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
4 lutego 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...