Zagrajmy w Racine'a
Opowieść o miłości Fedry do swojego pasierba Hipolita, jest jednym z najbardziej przejmujących, a zarazem aktualnych mitów. O ogromnej popularności motywu, świadczy niewątpliwie ilość dramatów, które powstały w oparciu o niego. Mroczna strona miłości i dominacja, niemalże zwierzęcych, instynktów nad rozumem, inspirowały Eurypidesa, Senekę, Racine`a i współczesną brutalistkę - Sarah Kane. Michał Zadara, młody, zdolny reżyser, także postanowił zmierzyć się z tym tematem - palimpsestem.Zadara odrzucił pomysł swojej poprzedniczki, Mai Kleczewskiej, która stworzyła nowy tekst, w oparciu o istniejące dramaty, dotyczące Fedry i zdecydował się wystawić tragedię autorstwa Racine`a. Wypadałoby zatem zadać pytanie: dlaczego właśnie Racine - silnie zmonologizowany, patetyczny, moralizujący, po prostu nie przystający do współczesnego, młodego teatru, nastawionego częstokroć na działanie obrazem, dźwiękiem i światłem, a nie samym tekstem? Zadara nie zamierza być w tej materii rewolucjonistą - traktuje dramat bardzo swobodnie, jego tekst zostaje znacznie okrojony, właściwie szkieletowy. Zamyka się w dwóch monologach i kilkunastu, luźno rzucanych, zdaniach. Taki zabieg nie przesądza oczywiście o spisaniu spektaklu na straty, jednak, w wypadku "Fedry", widz, niestety, nie otrzymuje w zamian żadnej rekompensaty, poza nieustannym, irytującym, rozwlekającym akcję, stukotem obcasów. Spektaklowi od samego początku brakuje jasnych ram, zasad, za którymi mogłaby podążać interpretacja. Zadara, umieszcza aktora na scenie, tuż przed wejściem widzów na widownię. Tym sposobem, czujemy się, jakbyśmy przeszkodzili Hipolitowi (bo to jego, uderzającego worek treningowy, widzimy jako pierwszego) w jakiejś intymnej, prywatnej sytuacji. Ta konwencja potęguje wrażenie tzw. "czwartej ściany"- widz podgląda całkowicie odrębne życie, toczące się na scenie, którego bohaterowie nie robią sobie nic z istnienia widowni i teatralnych murów. Zadara, w interesujący sposób, bawi się materią i specyfiką teatru, gdyż w kolejnych scenach, jak gdyby w odpowiedzi na swój pierwszy zamysł, atakuje metodą postdramatyczną. Na początku dyskretnie - poprzez wyświetlanie imion, pojawiających się postaci, później coraz śmielej, stosując kilka krótkich, wyprowadzających z rytmu spektaklu, przerw, podczas których zostają uchylane drzwi wejściowe. W jednej z ostatnich scen każe swoim aktorom, wejść w interakcje z widzem, aranżując zabawę w ringo. Połączeniu tych dwóch, tak odległych od siebie, konwencji, nie sposób odmówić świeżości i zaskakującego efektu. Nie wpływają one jednak na kierunek interpretacji dramatu, którego ewidentnie w spektaklu brakuje. Być może reżyser świadomie rezygnuje z tej warstwy, na rzecz teatralnej zabawy. Jeżeli tak jest, widz zostaje postawionym przed trudnym zadaniem odnalezienia i nauczenia się reguł tej gry, co, moim zdaniem, jest zadaniem dość karkołomnym. Postaci dramatu, zostają przedstawione właściwie z pominięciem ich psychologii. W swym działaniu przypominają trochę papierowe figury lub modelki na wybiegu, które błyszczą przez chwilę, by zaraz zniknąć w ciemności garderoby. To skojarzenie generuje przede wszystkim ascetyczna, specyficzna dekoracja i sposób zagospodarowania sceny. Ściany oblepiono srebrną folią, odbijającą wszystko jak krzywe zwierciadło. Scena poprzez zwężenie jej i powiększenie w głąb, faktycznie przypomina wybieg. I w sporej części spektaklu, taką właśnie rolę pełni. Nieustannie przechodzą wzdłuż niej służące, którym każdy z takich spacerów zajmuje dość sporo czasu (nawet do kilku minut!). Podczas ich pojawiania się, nic innego właściwie się nie dzieje, co w końcu zaczyna deprymować i po prostu nudzić. Od czasu do czasu wychodzi także Fedra - zmęczona życiem, postawna kobieta, która nieudolnie usiłuje wydobyć z siebie resztki kobiecości, by zainteresować sobą Hipolita. Ten przedstawiany jest przeważnie ze swoim atrybutem - workiem treningowym, ewentualnie z Arycją, w której jest zakochany. Godnym pochwały pomysłem Zadary, jest przedstawienie tej dwójki, jako bawiących się ze sobą dzieci. Ten wyraźny kontrast pomiędzy rozbuchaną namiętnością Fedry i naiwnością Hipolita, pokazuje tragiczność ich zależności i niemożność realizacji tego rodzaju związku. Reżyser demitologizuje cierpienie Fedry, odziera je z patosu i królewskości. Królowa snuje się po scenie, nie ma nawet dość siły na wygłoszenie monologu, by w końcu umrzeć poza nią, paść na ziemię jak worek ziemniaków. Takie ujęcie mitu, mogłoby się spotkać z dużą aprobatą, gdyby nie brakowało mu konsekwencji i spójności. Luźne sekwencje, nie łączące się ze sobą sceny i chaotyczne przemieszczanie się aktorów po scenie, usuwają nadrzędny, dobry, pomysł na dalszy plan. Niestety brak złotego środka pomiędzy nadgorliwością i patosem Racine`a, a niedbałością Zadary. Efekt? Niezobowiązująca zabawa dla widza. Teatr Stary w Krakowie Jean Racine "Fedra" przekład: Tadeusz Boy - Żeleński reżyseria: Michał Zadara scenografia: Magdalena Musiał współpraca dramaturgiczna: Marta Eloy Cichocka Obsada: Enona - Aldona Grochal, Fedra - Agnieszka Mandat, Ismena - Beata Paluch, Arycja - Barbara Wysocka, Teramenes - Juliusz Chrząstowski, Tezeusz - Jan Peszek, Panope - Stefan Szramel, Hipolit - Tomasz Wygoda (gościnnie) Premiera: 1.04.2006r.