Zahuczała polska szopa

"Wesele" - reż. Marcin Liber - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Teatr Polski w Bydgoszczy na koniec roku pokazał "Wesele" Wyspiańskiego w reżyserii Marcina Libera.

Poniedziałkowa premiera "Wesela" to udane przedstawienie. Dynamiczne, na wskroś współczesne, ukazujące też skalę możliwości naszego zespołu aktorskiego.

Pierwsza część spektaklu urzeka. Zaczyna się niemą sceną z kobietami po jednej, mężczyznami po drugiej stronie, z państwem młodymi pośrodku. Po chwili weselnicy zaczynają śpiewać "Korowód" znany z repertuaru Marka Grechuty. Następuje dynamiczna sekwencja słownych potyczek postaci dramatu, przerywana frenetycznym tańcem na motywach krakowiaka. Kolorowe wideoprojekcje pogłębiają efekt. To najlepsza część przedstawienia.

Kilkakrotnie słyszymy padające ze sceny "słowa, słowa, słowa, słowa". Słowotok leje się tak jak wódka - wartką rzeką. Swoje wykrzykuje pijak Nos jako weselny didżej. Słowa leją się w towarzyskich konwersacjach Poety i Dziennikarza, którzy czują pustkę tych gierek. Także Pan Młody w pewnym momencie sam męczy się swoją chłopomanią i poprawia gwarową wymowę Panny Młodej.

"Polska szopa" w wykonaniu bydgoskich aktorów jest żywiołowa, ale jednocześnie odarta ze złudzeń. Nie ma ich nawet Panna Młoda, dla której małżeństwo z miastowym jest szansą na wyrwanie się z zaścianka. Trafnie twórcy odczytali "Wesele" jako dramat pokrewny "Wiśniowemu sadowi". Tak jak tam, z bronowickiej chaty rozpościera się widok na kończący się świat. To symbolizują zwały błyszczącej taśmy i hucząca, momentami wręcz fizycznie dręcząca muzyka.

Twórcy zapowiadali, że nic Wyspiańskiemu nie dopiszą, ale pokusa "ulepszania" oryginału okazała się silniejsza. O ile "Korowód" wpasowuje się w klimat "Wesela" znakomicie, o tyle pozostałe rozwiązania budzą wątpliwości.

Gdy Rachela przychodzi na wesele, parobkowie wołają: "Jude raus", Panna Młoda pluje jej do kieliszka, a sama Rachela recytuje "Tako rzecze Zaratustra" Nietzschego. Polski antysemityzm plus Nietzsche równa się Holocaust? Niedorzeczny pomysł reżysera na szczęście szybko zostaje skontrowany oryginalnym tekstem.

Chochoł jest tu kobietą w czerni, która konfrontuje bohaterów z ich upiorami, sprawami, których nie zamknęli, nie rozliczyli. Krwawa rabacja galicyjska, nieszczęśliwa miłość, pisarski talent zaprzedany głupstwom.

Twórcy mieli sporo pomysłów. Stańczyk na traktorku do odśnieżania, figura Chrystusa wisząca do góry nogami, cytat z Norwida. Aluzje, symbole, zabawa w cytaty... Jesteśmy tak zapatrzeni w makatki, że nie potrafimy wziąć się za bary z teraźniejszością.

Ten ponadtrzygodzinny spektakl ciągną aktorzy. Znakomici są wszyscy bez wyjątku. Chciałoby się powiedzieć, że przenieśli "Wesele" z 1901 roku wprost w rozedrgany czas przełomu 2013/2014 roku.

Jarosław Jakubowski
Express Bydgoski
3 stycznia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia